W środe mialam napisac tylko tyle, że zrobilismy drugie podejscie pod plażę i choć L znów zjadl mnostwo piachu, trzeba je uznac za udane. Było kąpanie, skakanie, chlapanie, budowanie, granie w piłkę. A później uzupełnilismy stracone w ten sposob kalorie cieplutkimi churrosami z dużą ilością cukru. Ale wieczorem A. zostal z dziecmi, a my z Q poszlismy do taski. No i jest o czym opowiadać! Doszło już do tego, że szefuncio Wiercidupka, niezależnie od tego, czy ma akurat na sobie pseudoskórzane szorty, czy koszulkę z nadrukowanymi łańcuchami, zagaduje do nas jak do swojaków. Choć jeszcze nie witami się buziaczkami. Ale może i do tego dojdzie. Okolo 22 bylo jeszcze pusto, bylam przekonana, ze w środy nie ma flamenco. Ale Q zauwazył Indianina. Indianin niczym uciekinier z planu Winnetou, ale nie jakis tam ściemniony Day-Lewis, gra na
... read more