Advertisement
Published: August 5th 2015
Edit Blog Post
Mimo zapowiedzi upałów, pogoda sierpniowa jest przyjemnie ciepła, a w cieniu nawet potrafi podwiewać. Ostatnie dni były na tyle zachmurzone, że nawet woda w basenie nie mogła się porządnie podgrzać. Nie mówiąc już o tym, że na północy wyspy padało i miały być 22 stopnie. Dlatego zdecydowaliśmy sie tam pojechać. Do La Orotavy, no nie byliśmy z Q pewni, czy juz tam bylismy, czy nie, i do Icod de los Vinos, zobaczyc smocze drzewo. No i zamieszac troche powietrze, no bo ile można w jednym miejsu siedziec?!
Wyruszyliśmy na poczatku porannej drzemki L. Orotava jest na drugim końcu wyspy, gdzie można dojechać autostradą szybciej, choć dłużej, albo przez góry - krócej, ale kręto i często z wymiotkami. Wybraliśmy autostradę i udało sie pięknie dojechać do Orotavy, zaparkować na podziemnym parkingu zaraz koło jednej z atrakcji miasta - kościoła de La Concepción. I właśnie wtedy okazało się, że Q i ja już w tym miasteczku byliśmy, kilka lat temu, zanim urodziła się małaEm. I powoli, jak chodziliśmy, przypominały nam sie kolejne zaułki. Tym razem jednak weszłam do Casa de Los Balcones z XVII wieku, głównej atrakcji miasta; pięknego domu z balkonami, gdzie na dole dzis wepchnięto sklep ze wszystkim
od magnesow po haftowane stoły, a dziedziniec zawalono sklepem z winami i lokalnymi specjałami.
Nad miastem wisiało trochę chmur, ubrałam dzieci we wszytko co wzięłam, a gdybym miała, to bym L jeszcze dlugie spodnie założyła. Włóczyliśmy sie od jednego pięknego placyku do drugiego - z zeschnietymi kwiatami przed szpitalem psychiatrycznym w starym konwencie, przed zarosniety ogrodem botanicznym, przed willą w stylu mudejar, i we wspanialym piętrowym ogrodzie Victoria. Ogród ma siedem tarasów połączonych szerokimi schodami i ozdobionych fontannami. NA jednym z tarasów mieści się mauzoleum Diego Ponte del Castillo, markiza Quinta Roja. MArkiz urodził się w 1840 roku, w jednej z najznamienitszych lokalnych rodzin. Był członkiem, a pozniej szefem loży masońskiej Taoro, w efekcie czego lokalni klerykowie odmówili mu katolickiego pochówku na lokalnym cmentarzu. Jego zrozpaczona matka postanowiła zatem wybudować synowi grobwiec w parku.
Zeby jednak zobaczyć cos nowego, pojechalismy tez do Icod de los vinos. Miasteczka znanego góownie z tego, że rosnie tam Drago Millenario - 800-letnie smocze drzewo. Kanaryjskie miasteczka są przyjemnie podobne - strome ulice, zadrzewiony centralny plac na jakims bardziej akurat plaskim kawalku gory, z kawiarnia i altanka. Garachico, Icod i Orotava - wszystkie podobne, i wszystkie śliczne. Hiszpanskie miasteczka są w niedzielę przyjemnie
senne, jak juz ktos wychodzi na miasto, jest elegancki i z pewnoscia kościelny. W Icod, okolo 16, na ulicach byli tylko turysci, a z okien dobiegal stukot sztućców. Gdybyśmy zostali jeszcze godzine, całe miasto zapadłoby w drzemkę.
Wracaliśmy krętą drogą przez góry, przez moment nawet padał deszcz. A gdy wjechalismy na poludniowe wybrzeze, znow zaswiecilo slonce. Polnoc i poludnie to jak dwie rozne wyspy - wulkan zatrzymuje chmury i podczas gdy na poludniu ludzie smaza sie na plazy, na polnocy mozna normalnie zyc.
Następnego dnia odkrylismy na nowo jeszcze jedno znane nam już niby wczesniej miejsce. Koło nas jest Adeje - rzekomo miasteczko uniwersyteckie, ale jak dotąd sprawiające na nas wrażenie sennego i malutkiego. Rozrastajac się, turystyczne potworki nad morzem, skutecznie zmniejszają jego znaczenie. W poniedziałek popołudniu więszkość lokali była zamknięta albo dlatego, że lato, albo dlatego, że właściciel zmęczony. A&M twierdzili, że jest w Adeje jakieś architektoniczne cudo, ale dotąd nie mogliśmy go namierzyć. Teraz w końcu odkryliśmy Plaza de Espana - monumentalny plac przed kościołem Świętej Urszuli z XV wieku, zwycięzcę konkursu dla najlepszej architektury na świecie w 2012 roku. Całkiem nowoczesny plac nad brzegiem wąwozu cudownie łączy historyczne budynki wokół i eksponuje ponury
wysuszony wąwóz. A poza tym jest fenomenalną miejscówką skejtową. Na przeciwko ulokowała się tawerna, co się chwali zwycięstwem w konkursie Adeje Tour de Tapas 2014. Q od razu stwierdził, że kelner coś mu nie wygląda, nadęty i nie tapasów wcale nie ma! Zamowilismy piwko i krokiety. Porcję. Piwo przyniesli zaraz, ale dopiero po kwadransie okazalo sie, ze krokiety zostały tylko 4, pół porcji. Wzielismy, choc instynkt mowil, że to zly pomysl. Ale mielismy wizje zjedzenia czegos z widokiem na architektoniczne cudo. Jak w koncu przyniesli krokiety, były rozklapcianą breją. Dobrze wiem, co to nieudane smażenie, bo sama kilka litrów oleju zmarnowałam, zanim wysmażyłam dobre chrupiące krokiety.
Zabraliśmy się stamtąd i objechaliśmy miasto. Okazało się, że kilkaset metrów dalej jest i plac zabaw, i bary, i tapasy. Wszystko w nieturystycznej części miasta. Musimy ją jeszcze zwiedzić.
Na koniec moja ulubiona Rosario Flores: