Dzień 8. Dazhai-Zhangjiajie. Jak zostaliśmy terrorystami.


Advertisement
China's flag
Asia » China » Hunan » Zhangjiajie
September 12th 2018
Published: September 12th 2018
Edit Blog Post

Aby przejachać z Dazhai do Zhangjiajie trzeba pokonać ponad 550 km. Można autobusem, można pociągiem, można samolotem. Aby przygotować się fizycznie i psychicznie do ewentualnej, przyszłorocznej podróży koleją z Pekinu do Lhasy w Tybecie postanowiliśmy pokonać ją koleją. Nie jest to jednak droga usłana różami.

Po standardowej wczesnorannej pobudce po pierwszym pianiu koguta czekał nas godzinny marsz w dół, do wsi na pierwszy z etapów naszej podróży - autobus. Odprowadzeni do wyjścia przez naszą gospodynie zostaliśmy miło zaskoczeni. Nie tylko ona zadbała o nasze bezpieczeństwo o świcie. Jeden z psów na granicy osady, gdy tylko nas zobaczył, zerwał się na równe nogi, dał poglaskac, po czym szedł z nami nastepne pół godziny obsikując wszystkie krzaki po drodze. Gdy zaczelismy zbliżać się do lezacej w dolinie wsi, najwyraźniej stwierdzil, że nic już nam nie grozi, obsikał ostatni kamień i zawrocil do góry. To była wisienka na torcie. W Tiantou i Dazhai poczuliśmy się zaoopiekowani i bezpieczni jak nigdzie wcześniej w Chinach. Przepiękna i przesympatyczna okolica.

Kierowca autobusu miał, tym razem, także klapki ze skai, lecz nie miał koszulki z żadnym napisem. Miał za to poprzeczne paski. Symbolika koszulek chińskich kierowców, jak dotad, bezbłędnie pokrywa się z ich stosunkiem do problemu bezpieczeństwa pasażerów. Pan za kółkiem postanowił wykorzystać fakt, że jedziemy w dół i mając na pokładzie przybyszów z Europy, wycisnąć ze zdezelowanego autobusu co się da. Na każdym zakręcie, niczym wytrawny kierowca rajdowy balansował ciałem zwieszajac się na jednej stronie kierownicy. Po którymś z takich fragmentów, zbyt mocno unosząc lewą noge zgubił klapka i, jako, że nie chciało mu się go szukać (a gdyby chciało to z pewnością zrobiłby to nie zatrzymując pojazdu) prowadził dalej boso. Basia przeczuwała co się święci i na śniadanie zjadła tylko mała miseczkę owsianki. Mnie natomiast wysłuchali wszyscy święci, z Apolonia na czele, i w końcu udało się szczęśliwie dojechać do Guilin.

Z Guilin jeszcze tylko dwa pociągi, 20 godzin i jesteśmy w Zhangjiajie. Co to dla nas.

Trzy godziny oczekiwania na dworcu Guilin i zaczęło nam burczeć w brzuchach. Taki stan w Chinach dla wegetarian, poza strefami, w których przebywają biali turyści staje się problemem. Jak wielkim mieliśmy się przekonać w najbliższej przyszłości. Chińczycy jedzą głównie mięso i tylko mięso. Chyba,że nie ma w nim mięsa. No to chociaż wywar mięsny lub rosol. Na dworcu więc były kluski z mięsem z baru opanowanego przez muchy, przekąski mięsne w próżniowych opakowaniach lub zupki chińskie na bazie rosołku. Wybraliśmy więc orzeszki ziemne i winogrona i gasząc nimi pożar w naszych brzuchach postanowiliśmy wytrzymać jeszcze 4 godziny do nastepnej przesiadki, Liozhou.

Liozhou jest miastem, o którym na pewno nie można powiedzieć, że chwilę piękna i chwały ma za sobą. One jeszcze po prostu nie nadeszły. Głośne, brudne, betonowe i rozkopane. W oczekiwaniu i z nadzieja na lepsze czasy. “ Dobra, jesteśmy zdesperowani, więc korzystając z Wifi (na dworcu w Guilin - dop. Wojtek) znajdź w tym Liozhou Pizze Hut i najedzmy sie chociaż jakiejs pizzy bez mięsa" - powiedziała 2 godziny wcześniej Basia. Wpisałem w google (VPN na serio działa!) i mam. Dwie pizzowe hatki w centrum. Jesteśmy uratowani. Chyba.

No to wzielismy taksowke od łapacza z dworca. Przepłacona 2* bo okazalo się, że była nie oznakowana taksówka bez taksometru. Trudno. Jeeeeeeść! Wypadliśmy z niej w centrum znacząc swą.droge strużka śliny jak ślimaki. Biegiem na oznaczony na mapie punkt…. który okazuje sie barem KFC. Drugi, jest jeszcze drugi. Też KFC. Basia mówi, że widziała na rogu ulicy moja mamę przy wózku z paleniskiem, gotującą nam pomidorowke. Majaczy biedna, pomyslalem. Rzut oka dookoła. Jakiś lokalny fast food a tam na zdjeciach pizza.

“Ej, to wygląda zupelnie jak margerita. Tylko ciasto i ser. Bierzemy.” Mówi Basia.

Aby nie zemdlała usadzilem ja przy stole i sam stanalem w kolejce. Korzystając ze slownika (wyraz ?) oraz dwumiesiecznego kursu języka chińskiego (wyraz “dwa”) z pewnością siebie złożyłem zamówienie. Gdy kasjerka przekazala je do kuchni, dało się słyszeć przeciągły jęk…

“ - Basiu, oni strasznie zawyli jak usłyszeli w kuchni, że zamawiamy ta pizze.”
“ - Pewnie muszą zagnieść ciasto ręcznie albo jest głęboko zamrożona hehe. “

Czekamy. Wreszcie nasz sygnalizator zadzwonił, więc pizza jest do odbioru. Dumny niczym myśliwy po upolowaniu mamuta, przytaszczylem tackę z pizzami do stołu i oceniliśmy je wzrokowo. Samo ciasto i ser.

“ - Ale zaajechałooo durianem. Czułaś? Pewnie ktoś w okolicy dziś jadł i mu się odbiło”
“ - Dziubku….”
“ - Tak Basiu?”
“ - To nasza pizza…”

W tym momencie wszystko stało się jasne. I to, dlaczego kucharze zawyli (duriana nie wywietrzy się z parnej kuchni przez całą dobę a i ich żony jeśli nie są zwolenniczkami tego specyficznego owocu każą im spać na kanapie), i to, że pozostaniemy głodni i to, że zachowamy się jak terroryści. Nawet gorzej. Pierwszy odruch nakazał mi zjeść pizze. Przecież durian za pierwszym razem nawet mi smakował. Lecz Basia powstrzymała me zapędy:

“ Dziubku, my dziś jedziemy nocnym pociągiem z ludźmi. Naprawdę chcesz im to zrobić?”

Nie jestem mizantropem. Jeszcze. Więc drugi i trzeci odruch nakazał nam dokonać aktu co najmniej barbarzyńskiego. Wyrzuciliśmy odbezpieczone durianowe pizze do śmietnika i jak wprawni terroryści wymknelismy się z baru drugim wyjsciem. Niech towarzysz Mao ma w swej opiece zatrudnionych na dzisiejszej zmianie w tej restauracji.

Już prawie pogodzeni, z faktem, że nic dziś nie zjemy, w akcie rozpaczy znaleźliśmy w okolicy typowo chińska pizzerie. Wszystkie pizze z mięsem. Nie da się załatwić bez mięsa. No nie da sie. Więc zamowilismy przystawkę z niezbyt smaczna ryba w ciescie (w razie potrzeby stajemy się jaroszami) po czym ruszyliśmy do pobliskiej piekarni napchać się bułami. Będziemy żyć i zobaczymy co nam da jutro.

Dworzec w Ljujiang skąd wyruszał nasz pociąg nocny przypomina stacje w Kutnie z piosenki Kazika ,”Polska”. Pękają oczy. Maly, zapyziały, na przedmieściach Liuzhou. W poczekalni spotkaliśmy dwóch jedynych białych w promieniu paru kilometrów. Jak się okazało później nasze losy związały nas mocniej. Dzielimy jeden przedzial w pociągu. Obiecali, że nie będą chrapać i dotrzymali słowa.

Chińskie nocne koleje w klasie “ soft sleeper” nie odbiegają zbyt od naszych wagonów sypialnych choć superkomfortowo się nie podróżuje. Czystość jest też mniej więcej na poziomie Warsu z lat 80tych. Jedno jest pewne jak zawsze w chińskiej kolei. Jest gorąca woda do zalania zupki albo herbaty. Bez tego naród by nie przeżył.

Dziś rozpoczynamy 4 dniowy pobyt w Zhangjiajie i po dojechaniu do hotelu czekamy na poprawę pogody bo niestety zaczął siąpić deszcz.

Basia i Wojtek.



Advertisement



12th September 2018

jestem wzruszona!!!
..bo Basia "widziała na rogu ulicy moja mamę przy wózku z paleniskiem" :) no to pomidorówka na powitalne śniadanie-tak??:))
13th September 2018

Tak ?
Zamawiamy ?

Tot: 0.191s; Tpl: 0.01s; cc: 11; qc: 56; dbt: 0.0977s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.2mb