Dzień 3. Lot do Taipei.


Advertisement
Taiwan's flag
Asia » Taiwan » Taipei » Shilin
November 12th 2014
Published: November 12th 2014
Edit Blog Post

Dziwnie jest być jedynym nieazjatą na pokładzie samolotu wśród ponad 100 pasażerów (A nie, jeszcze jeden śpi obok mnie). Nasze dotychczasowe loty na pokładzie Air Asia odbywały się na dużo krótszych trasach i towarzyszyło nam zawsze wiele nacji i ras. Z KL do Taipei leci się ponad 4 godziny i wychodzi na to, że wszystkimi towarzyszami podróży w naszym Airbusie są Chińczycy. Tak przynajmniej wyglądają, a ten siedzący przede mną właśnie czyta prozę Kinga przesuwając wzrokiem z góry do dołu i aż chce się podejść i obrócić mu książkę o 90 stopni. Poza tym oni wszyscy chyba biorą na podróż leki moczopędne. Przed ubikacją jest permanentna kolejka a pierwsze osoby rzuciły się do WC, po starcie, tak, jakby na pokładzie się paliło.



Pobudka musiała być dziś mocno poranna. Mocno też odbiło się to na kondycji psychofizycznej Basi, która chyba odczuwa jeszcze pozostałości jetlagu. W końcu 6.00 tutaj, dla nas, to w zasadzie nie poranek tylko jeszcze polski środek nocy. W efekcie biedna, prawie bez kontaktu z rzeczywistością przemieszczała się pomiędzy kolejnymi etapami podróży na lotnisko jak w transie. Po czym w samolocie zapadła w głęboki, zimowy sen. Dlaczego zimowy pytacie? Ano Air Asia chce zarobić na wszystkim. Na wypożyczeniu kocy także. Wnętrze samolotu schładzane jest więc do zdrowych 15 stopni. Drzemki w takiej temperaturze, bez koca, uskuteczniać się nie da. Chyba, że zabierze się ze sobą kurtkę. Tak zrobiła większość pasażerów. My musieliśmy wypożyczyć koc (Basia) lub rozgrzewać się pisaniem tych słów i słuchaniem piekielnie dobrej muzyki (ja). Na lot powrotny okażemy się bardziej przezorni.



Tak więc, kończąc dygresję, przejechaliśmy się znów KLIA Express, czyli bezpośrednim połączeniem z miasta na lotnisko. Tam mieliśmy okazję przyjrzeć się lepiej nowemu terminalowi, który jest całkiem nowoczesny i schludny. Kontrola osobista, jest dość mało drobiazgowa. Dellikatnie rzecz ujmując. Tym co wniosłem, niechcąco oczywiście, w bagażu podręcznym, mógłbym sterroryzować i porwać samolot i nie pomógłby nawet Steven Seagal. No bo kto nie przestraszyłby się pojmnika z gazem pieprzowym i podręcznego zestawu narzędzi ze scyzorykiem i obcinaczką do paznokci?Na polskim lotnisku pewnie zostałoby to wszystko zarekwirowane a ja przeszedłbym dodatkową kontrolę osobistą z RTG i kolonoskopią.



Niestety, jedyną opcją śniadania, po przejściu odprawy i bramek były Mcburgery lub kanapka i pączuś w Donkin Donuts. Trochę mieliśmy pecha od wczoraj do jadłodajni. Mam nadzieję, że uda się nam wieczorem odwiedzić słynny Shillin Night Market w Taipei i wreszcie zjeść coś, co zadowoli i Basię i mnie. O tym z pewnością pare linijek niżej. Gdy już dolecimy. Kończę na razie bo bateria powoli pada a ja jeszcze muszę pozostawić jej trochę na GPS. Na pewno się przyda po przylocie 😊.





Taiwan już na samym wstępie okazał się bardzo przyjazny. Pani w okienku kontroli paszportowej się uśmiecha i zagaduje a nie bez słowa obsługuje ukryta za chustą jak w KL. To ważne bo lotnisko jest wizytówką państwa. W zasadzie wszystko do wieczora nam się podobało lub wręcz zachwycało. No to po kolei.



Po odprawie i odebraniu bagażu zostaliśmy niedrogo dowiezieni shuttle busem do stacji HSR czyli szybkiej kolei. Stacja wygląda jak małe lotnisko i rownie sprawnie zostaliśmy w niej zaopatrzeni w bilet na pociąg, który wyglądał jak pocisk i tak też pomknął do Taipei Main Station czyli dworca głównego stolicy Taiwanu. Ta ma ponoć 8 pięter (nie mieliśmy siły tego sprawdzać 😊 ) przy czym 4 zanurzone są pod ziemią i stanowią dworce różnych linii kolejowych (dalekobieżne, metro itp). Istny kosmos ale z niesamowicie przyjaznymi ufoludkami i doskonale oznakowany. Inna sprawa, że wiedziałem gdzie iść bo się merytorycznie do tej lekcji przygotowałem. Nie zabłądziliśmy nigdzie i jak po sznurku trafiliśmy na stację metra właściwej linii i potem na własciwym przystanku wysiedliśmy. Tu nie omieszkam wpomanieć, że wielka w tym zasługa aplikacji interaktywnej mapy metra Taipei, która do tego momentu była obiektem drwin Basi 😊. Byliśmy tak głodni, że postanowiliśmy nie szukać daleko miejsca na obiad. Podstawowa zasada backpackera mówi - jedz tam gdzie siedzi dużo lokalesów. Wydawało się nam, że ją łamiemy bo sala w knajpie, do której weszliśmy była prawie pusta. Do czasu, jak miało się zaraz okazać. Dodatkowo wyposażona była w dziwne, okrągłe, niskie stoliki z wielką dziurą w środku. Obsługa w zasadzie nie władała angielskim a menu było zakrzaczone i pozbawione zdjęć. Raz kozie śmierć, pomyśleliśmy i dogadując się na migi ze starszą panią coś zamówiliśmy zakreślając w menu. Strzał w 10. Po chwili w dziurze w naszym stole wyladowało żeliwne wiadro rozżarzonym brykietem a na nim zachęcajaco bulgoczacy wywar-rosół, w którym pływało mięso kaczki. Do tego dostalismy surowe warzywa i boczek (jak się okazało to zakresliliśmy w menu 😊 ) i zaczęliśmy gotowanie wlasnej zupy. Doskonały obiad i zabawa. W miedzyczasie pozostałe, ok 20 stolików wypełniło się w 100% ludźmi wracającymi z pracy. Obiad to kulinarne trafienie w dychę. Zapłaciliśmy niecałe 60 zł i wytaczając się z baru załaczyliśmy GPS 😊. Dowiedziałem się jednej rzeczy. Trzeba być w stosunkach z nim cierpliwym. Byłem i dzięki temu doszliśmy 1,5 km do hotelu, mimo panujacych już ciemności bez jakiegokolwiek zacięcia. Choć w towarzystwie Basi nie można uzywać jego oficjalnej nazwy bo zaczynają wysypywać się z jej oczu jakieś takie świecące drobiny. Dałbym głowę, ze są to iskry.

Nie bedę się rozpisywał o hotelu bo już i tak przekroczyłem 1000 słów (pewnie admin travelbloga mnie za to wyklnie 😊 ). Napiszę tylko jedno, a w zasadzie dwie rzeczy. 1. Odpowiada naszym standardom czystosci a każdy kto nas trochę zna, wie, że są wygórowane bo jestem dentystą 😊. 2. Gdy Basia weszła do pieknej toalety w pięknym pokoju, usłyszałem jęk. Pobiegłem sprawdzić co się stało. Okazało się, że po otwarciu muszli zobaczyła pływające tam płatki róży. Mission completed - pomyślałem. Jeśli będziecie kiedyś w Taipei jedźcie do Beautique Hotel bo to najlepszy hotel w przyzwoitej cenie w jakim byliśmy jak dotąd w Azji. O tym jak tu umilaja życie moznaby napisać jeszcze jeden blog.

Na koniec wykorzystując to, że nie wybiła jeszcze 20, wzieliśmy taksowkę (bardzo uczciwie jak na Azję naliczają kwotę) i skoczyliśmy do oddalonego o 4 km Shilin Night Market. Bardzo fajne targowisko z jedzeniem i ubraniami. Wrócimy tam z pewnością na jutrzejszą kolację.

Zmykam spać bo jutro czeka nas marsz po Złotą Odznakę Turystyczną Taipei. Mamusiu trzymaj kcuki 😊.



serwus



Basia i Wojtek

Advertisement



12th November 2014

dzielne zuchy
marsz po Złotą Odznakę Turystyczną Taipei? To pestka - Wojtuś zapewne robił "małymi nożkami" wieksze trasy(!! )tylko go, Basiu, nie bierz "na barana" jak zacznie marudzić( he he) a wyżywienie bezglutenowe aby??? -ech , to żarcie wygląda dość kosmicznie...

Tot: 0.043s; Tpl: 0.013s; cc: 9; qc: 19; dbt: 0.0232s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1mb