Advertisement
Published: November 8th 2013
Edit Blog Post
No właśnie. Mimo lektury paru przewodników książkowych i internetowych, świadomości tego w jakich sytuacjach należy mieć się na baczności i na co uważać, mimo pewnego doświadczenia w asertywności podczas podróży, będąc pierwszy raz w jakimś miejscu chyba nie da się ustrzec sytuacji, w których w głupi sposób wydaje się za dużo pieniędzy. Czasami o dużo za dużo. Dziś wydaliśmy odrobinę za dużo.
Dziś, można by powiedzieć, że doświadczyliśmy pierwszego dnia w Bangkoku. Był to dzień na oswojenie miasta, zapoznanie się z nim i jego podstawowymi atrakcjami. Stolica Tajlandii, a w szczególności okolica zachodniego brzeg rzeki Chao Phraya, jest urzekającym, tętniącym życiem miejscem. Wszystko jest tu zgodne z opisem osób, które wcześniej odwiedziły Khao San Rd. i jej okolice. Klimat, przebywający tu ludzie i otoczenie są tak urzekające, że nie chce się tego miejsca opuszczać. Lecz nie można siedzieć na jednej ulicy cały dzień więc...
... rano wstaliśmy o 7.30 z postanowieniem dobrego wykorzystania czasu w ciągu dnia. Bez błądzenia, stania w korkach i przemierzania większych odległości na własnych nogach. Więc gdy po zjedzeniu śniadania zostaliśmy zaczepieni przez kierowcę Tuk-Tuka, który zaoferował nam obwózkę po najważniejszych atrakcjach miasta za rozsądną cenę, prawie bez wahania przystaliśmy na jego propozycję. Niestety. Już
sam początek kursu zaczął się źle: ''Ser łi mast goł tu de szop, ju mast si, not baj, dżast si and aj łil get e kupon for fri gasolajn!''. Oczywiście w pierwszej chwili odmówiłem bo miało być tylko zwiedzanie a nie jakieś peregrynacje po zaprzyjaźnionych sklepach z biżuterią. Ale tuk-tuk był nieugięty: ''Ser plis du it for mi dżast fajf minets not baj dżast si... den łi łil goł tu de tempel!''. Dobra pięć minut nas nie zbawi więc pojedźmy. Niestety korki... Więc pięć minut przerodziło się w godzinę, w drodze powrotnej zaliczyliśmy jeszcze 2 ''zaprzyjaźnione'' miejsca, w które zawijał w zasadzie bez pytania. Nic nie kupiliśmy więc nie dostał kuponu. No to może jeszcze zawiezie nas do biura podróży i tam kupimy wycieczkę. Basta! Niestety za późno. Na stanie w korkach i bzdurne sklepy straciliśmy prawie 4 godziny a po drodze zobaczyliśmy tylko Golden Mountain... Oczywiście za obwózkę trzeba było zapłacić... Nawet nie napiszę ile.... Kierowca na koniec spróbował jeszcze jednej sztuczki. Daje mu mówioną kwotę a on na to: ''Ale to za jedną osobę!''. W odpowiedzi usłyszał tylko: ''Nice try!'' po czym obie strony pożegnały się wymieniając dyplomatyczne uśmiechy...
Na zwiedzenie Kompleksu Wielkiego Pałacu i Świątyń Budd
Long tail boat czyli
najpopularniejszy sposób przemieszczania się po klongach. Leżących, Kucających, Szmaragdowych itd. Pozostało nam tylko 4 godziny. O dziwo wyrobiliśmy się. Po drodze zaliczyliśmy nawet parę kompletnie nieuropejskich, niekomercyjnych targowisk ukrytych w pobliżu rzeki, troszkę pobłądziliśmy, trochę pozwiedzaliśmy nieprzewodnikowe rejony Bangkoku i wcale tego nie żałujemy. Na pewno pozwoliło nam to stworzyć lepszy obraz miasta niż obserwacja podczas stania tuk-tukiem w korkach. Wszelkie kompleksy, świątynie będące stałym punktem Bangkok-in-1-day są jak najbardziej godne polecenia. Przepiękne miejsca o niesamowitej architekturze, atmosfery których nie są w stanie oddać żadne fotografie. Po prostu trzeba zobaczyć. Pod Basią chwilami uginały się nogi z wrażenia.
Aha, rano odbyliśmy jeszcze rejs po klongach, czyli przyrzecznych kanałach wbijających się wgłąb miasta od Chao Phraya. Uderzająca bieda mieszkających tam ludzi to chyba przeważające wrażenie. Sypiące się domy na palach, rybacy łowiący ryby w rzece przypominającej ściek i tylko małe wyspy architektonicznego przepychu wśród tego oceanu biedy.
No cóż. Wspomnę jeszcze tylko, że wracając do hotelu zaliczyłem nieszczęśliwe zderzenie z kelnerką z restauracji na parterze naszego hotelu, w wyniku którego ta straciła paznokieć dużego palca u stopy. Nawet wysoki napiwek nie ugasił pożaru mego sumienia i chyba nie będę dziś spał jak niemowlę 😊.
Jutro kompleks świątynny Ayutthaya.
Stay w dotyku!
No to klong
jak śliwka w kumpot. Basia i Wojtek
Advertisement
Tot: 0.051s; Tpl: 0.012s; cc: 8; qc: 23; dbt: 0.029s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb