Advertisement
Published: October 3rd 2016
Edit Blog Post
Yakushima szykuje się na 18 w tym roku pacyficzny tajfun. Głośniki w mieście nadają, z pewnością bardzo ważne, komunikaty w języku japońskim, z pewnością nakazujące kupić dodakowe 10 kg ryżu i zabić wszystkie okna gwoździami. Nadchodzi Chaba. My natomiast zakładamy nowe pampersy i szybko pakujemy plecaki, aby zdążyć na ostatni przed nim prom, który zawiezie nas na ląd. Trzymamy tym samym kciuki za naszego kolegę Sebastiana, który z poświęceniem godnym prawdziwego franciszkanina pognał dziś rano po bilety.
Japonia nazywana jest Krainą Tajfunów. Lecąc tu na wakacje należy się liczyć z tym, że spotka się przynajmniej jeden z nich. Płynąc na Yakushime wiedzieliśmy, że otrzemy się o czoło Chaby (tajfun nr 18). Dzisiejsze prognozy dają nam jeszcze około 12 godzin czasu na opuszczenie wyspy. Wyspy, która jest prawdziwym rajem. Wielkim japońskim ogrodem, w którym parki narodowe, ciągnące się kilometrami, są zadbanymi miejscami, w których wszystko wygląda naturalnie, idealnie, lecz ma się wrażenie, że nic tam nie jest przypadkowe. Trudno oprzeć się myśli, że znaleźliśmy się na planie ekranizacji powieści Tolkiena.
Losy naszej dwudniowej wyprawy na wyspę ważyły się do samego końca. Z powodu prognoz ale i tego, że z wywieszonymi językami dotarliśmy na prom w ostatniej
chwili. 4 godzinny rejs z Kagoshimy, o ile jest piękna pogoda, jest bardzo przyjemny. Pasażerowie, mają (ponoć, bo sami tego nie sprawdziliśmy) do dyspozycji, poza otwartym pokładem, klimatyzowanymi miejscami relaksu na leżąco, nawet saunę i wewnętrzny basen. Jednak po 4 godzinach trzeba wysiąść. Spotkani na przystani promowej obywatele USA, wracający z wyspy, rzucili w naszą stronę : ''Yakushima is world's best''. Na pewno nie wprowadzili nas w błąd.
Zatem nie zważając na zmęczenie podróżą od razu, przedwczoraj, zapakowaliśmy się do autobusu, która pnąc się serpentynami zakręconymi jak loki mojej żony, dowiózł nas do wejścia do parku narodowego Shiratani. Jest miejscem przepięknym. Ponoć najdogodniejszym do dość często uprawianego w Japonii hobby, czyli obserwacji i fotografii mchu.Rzeczywiście. Park byłby koszmarem polskiego ogrodnika, który z sobie tylko wiadomych przyczyn mchu nienawidzi i sypie na niego chemię. Ten natomiast czując się kochanym na Yakushimie oddaje uczucia w sposób spektakularny, obrastając totalnie wszystko. Łącznie z żywymi i nieżywymi tysiącletnimi cedrami. Wszystko to tworzy obraz tak piękny, że aż nierealny. Po obejściu pierwszego dnia najkrótszego, godzinnego szlaku, wczoraj wybraliśmy się na dluższą, 4 godzinną wyprawę, która kończyła się równie pięknym punktem widokowym. Spotkani na szlak liczni Japończycy, imponowali profesjonalnym przygotowaniem. Poza wlaściwym obuwiem,
duża część z nich nosi rękawice robocze mające chronić ręce w przypadku, gdyby kóryś musiał się podoprzeć ręką. Jak to w Japonii, wszystko przemyślane i pełen profesjonalizm.
Przez dwa dni naszych wędrowek, do wczoraj, nie spadła ani jedna kropla deszczu. To również niespodziewany prezent od japońskich bogów, ponieważ mówi się, że pada tu 365 dni w roku.
Po wczorajszej wyprawie, wypożyczyliśmy, po raz kolejny w Japonii, samochód i objechaliśmy całą wyspę, z obowiązkowymi przystankami po drodze na przepuszczenie przechodzącej przed naszą maską fauny w postaci makaków i danieli, zaliczając na koniec równie niesamowity jak wszystko tutaj, zachód słońca.
Wpis czas kończyć, bo zaraz wychodzimy na prom i mamy nadzieję dopłynąć nim szczęśliwie do Kagoshimy i dalej pociągiem do Beppu.
Z owladniętej żywiołem Japonii nadawali dla Was:
Basia i Wojtek
Advertisement
Tot: 0.263s; Tpl: 0.02s; cc: 13; qc: 54; dbt: 0.1326s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb