Dzień 4.


Advertisement
Japan's flag
Asia » Japan » Hiroshima » Miyajima
September 27th 2016
Published: September 28th 2016
Edit Blog Post

Z Hiroshima’ą jest podobnie jak z włoską Pizą. Niby jedziesz do niej ale po zobaczeniu krzywej wieży i zrobieniu z nią 10 obowiązkowych fotek, gdzie ta wyrasta partnerowi z głowy, robi za dezodorant pod pachą etc., każdy zwija manatki i jedzie do Sieny lub Florencji. Miasto nie ma po prostu wiele więcej do zaoferowania. Podobnie, głównym celem naszej obecności w prefekturze Hiroshima nie było samo miasto, lecz oferująca wiele więcej atrakcji dla podniebienia i oczu, wyspa Miyajima.

Park pamięci ofiar wybychu bomby, przykry i dołujący obowiązek, został spełniony dzień wcześniej więc po zjedzeniu śniadania od razu wsiedliśmy w pociąg podmiejski, który dowiózł nas do przystani promowej, z której dbijał prom na wyspę.

Pogoda byla tak piękna a prom tak malowniczo i spokojnie sunął po wodzie, że nie przepadająca za pływaniem Basia (przybiera zazwyczaj kolory bardzo irlandzkie) stwierdziła: ‘’Ech mogłabym tak płynąć cały dzień!’’. Niestety wypowiadając te słowa była w pełni świadoma tego jak bardzo nierealne są one. Miyajima jest bowiem oddalona od lądu o jakieś 1000 metrów i jakby się uprzeć możnaby, lawirując pomiedzy kursującymi promami, pokonać ten dystans wpław. W zasadzie to nie wpadłem na to, że może właśnie to miała na myśli... No nic. Ad rem. Acha.
Promem na Myiajima.Promem na Myiajima.Promem na Myiajima.

"Mogłabym tak płynąć cały dzień" stwierdziła Basia :-).
Prom jest wliczony w cenę JRpassa więc gajdzini nic za niego nie płacą.

Wyspa oferuje wszystko to, czego potrzeba do świadomości, że dobrze spędziło się dzień w Japonii. Zaczeliśmy więc od lokalnych specjalności. Jako, że jakoś się tak stało, że oboje jeszcze nigdy nie spróbowaliśmy ostryg, była to okazja rodzaju ‘’teraz albo nigdy’’. Prefektura Hiroshima słynie z grillowanych ostryg. Kupiliśmy po 1, Basia pogryzła, ja połknąłem w całości i po krótkiej wymianie uwag na temat specyficznego smaku, usiediśmy w milczeniu na parę minut, aby w razie czego, być przygotowanym na powrót ostrygi do środowiska naturalnego. Po 5 minutach stwierdzilliśmy zgodnie, że chyba się zaadaptowała do nowych warunków i przysypaliśmy ją tzw ‘’shaved ice’’ czyli lodami z bardzo cienko rozdrobnionej kostki lodu, w tym przypadku z truskawkami.

Po pieszczotach podniebienia przyszedł czas na widoki. Najwyższym punktem na wyspie jest Mount Misen, która liczy sobie 535 m n.p.m (proszę bez drwin, tą wysokość liczy się bezpośrednio od morza a nie od położenia Zakopanego) i jest zaiste sporym szczytem. Jakąś połowę dystansu można pokonać kolejką linową z gondolami, które pamiętają jeszcze czasy gdy w Polsce dolary kupowało się u cinkciarza a szczytem marzeń każdego maturzysty były spodnie marki Mavin. Są jednak, jak to w Japonii, w stanie idealnym, więc po co je zmieniać. Oni tu tak mają ze wszystkim.

Po dojechniu do ostatniej stacji zgodnie stwierdziliśmy, że kupowanie wody/herbaty na zapas mija się tu z celem, bo oni przecież wszędzie mają te vending maschine z napojami. Chyba nawet do domu je sobie wstawiają w kuchni i łazience bo jedna na 20 m kw to za mało. Pogoda była przepiękna, więc założyliśmy, że resztę dystansu pokonamy na nogach. Pełne słońce i upał prezkraczający 30 stopni. Dzięki temu dane nam było podziwać przepiękną panoramę Hiroshimy i przyległych wysp w otoczeniu subtropikalnej roślinności. Niestety. Ku naszej rozpaczy okazało się, że żaden Japończyk nie wpadł jak dotąd na pomysł zakupu helikoptera i dowozu nim codziennie nowej porcji zaopatrzenia do automatu z napojami na szczycie góry. Żaden nie wpadł nawet na pomysł aby tam jeden postawić. Dość mocno spragnieni zachowaliśmy jeszcze zdrowy rozsądek i nie napiliśmy się wody z kranu, ponieważ zabraniały tego napisy. Konsekwetnie postanowiliśmy jednak zejść z góry własnych nogach. Upał narastał. Nasze pragnienie i niepokój także. Gdy w połowie 3 godzinnej już drogi napotkaliśmy górski strumień Basia, stwierdziła, że musi zanurzyć w nim usta. W ostatniej chwili odciągnąłem ją od wody, uświadomiając sobie, że strumień płynie w linii prostej od publicznych toalet na szczycie góry. Ledwo powłócząc nogami dotarliśmy po 4 godzinach do pierwszych zabudowań. Jak na złość nigdzie nie było automatu. Niewiarygodne. Po następnych 300 metrach wreszcie dopadliśmy i przysysając się do butelek jak karawana do oazy, wypiliśmy najlepszą zieloną herbatę od paru dni.

Aby wynagrodzić sobie trudy drogi weszliśmy na koniec do najbardziej obleganej restauracji na deptaku i zamówiliśmy jedyny na świecie makaron, który najlepiej smakuje bez niczego, czyli gryczaną soba’e. Była znakomita a restauracja, jak się okazało, jest jednym z najbardziej polecanych w Tripadvisorze punktów na wyspie.

Po tym dniu, Basia stwierdziła, że będzie potrzebowała masażysty, który na co dzień zajmował się nogami Roberta Korzeniowskiego. Jednak w Nagasaki, do którego właśnie jedziemy, dość mocno pada (z pociągu widać nawet lokalne podtopienia) więc dzisiejszy dzień będziemy mogli przeznaczyć na małą regenerację i spotaknie z resztą grupy, która przyleciała z nami z Polski a do dziś była w Kyoto.

Z przykrytego chmurami Kyusu pisali do Ciebie mamusiu i do udających, że coś robią przy komputerze

Basia i Wojtek


Additional photos below
Photos: 12, Displayed: 12


Advertisement

Itsukushima Shrine.Itsukushima Shrine.
Itsukushima Shrine.

W czasie przypływu cała stoi w wodzie.
To czas dla Japończyków.To czas dla Japończyków.
To czas dla Japończyków.

My dystans zrobiliśmy w 5 minut :-).
Daisho-in.Daisho-in.
Daisho-in.

Ścieżka wiodąca na Mount Misen.
Mount Misen ropeway.Mount Misen ropeway.
Mount Misen ropeway.

Gondole pamiętają pierwsza płytę Sabriny. Cała Japonia.


Tot: 0.101s; Tpl: 0.012s; cc: 15; qc: 51; dbt: 0.0393s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.2mb