Advertisement
Published: November 18th 2014
Edit Blog Post
Beitou to dzielnica Taipei, do której dojechać można metrem. Dzielnica słynąca z ciepłych źródeł i ich zdrowotnych właściwości. Zanim tu dziś dojechaliśmy zastanawiałem się czy te ciepłe źródła to nie jakaś ściema. Mogliby przecież grzać ta wodę w basenach i twierdzić, że taka już wypłynęła.
Gdy wysiadzie się jednak na stacji metra Xinbeitou od razu wiadomo, że te źródła to siara i niezłe jaja. Dlaczego? Bo tego zapachu nie da się rozpylić w powietrzu na przestrzeni parudziesięciu km kwadratowych. Jedno jest w takiej sytuacji pewne. Tajwan leży nad tym działem piekielnej kuchni, w ktorym gotuje się jaja na twardo dla Lucyfera, a w wodzie po tych jajach my się kapiemy. Piekielnie to skąplikowane.
Kąpielisko z jakiego dziś postanowiliśmy skorzystać to tzw public bath, czyli ogólnodostępne źródła nie wymagajace jakichś specjalnych kosztów (ok 4 zł za jednorazowy, nieograniczony wstęp) oraz wygalania się tuiówdzie bo stroje kąpielowe w tym miejscu były wręcz wymagane. Całe szczęście, bo średnia wieku z uwzględnieniem naszych osób oscylowała wokół wartosci 70. Podejrzewam, że gdyby towarzystwo namaczało się tam bezgatkowo to w trybie natychmiastowym, odruchem bezwarunkowym, właczylibyśmy bieg wsteczny od razu po wejściu. Obowiazuje tu, jak sie okazało pewna basenykieta. Jeden ze stałych bywalców, na oko, 70
Sanatorium Taipei
Czyli public baths. Ciiii... tu ponoć nie można zdjęć robić...:-) letni pan oznajmił Basi: ''Madame! Namaczanie zaczyna się w ciepłym basenie, przemieszczając do goracego, po czym zanurzyć się należy w bardzo gorącym''. To ten, do którego leci woda prosto spod jajka Lucka. Trudno w nim wytrzymać dłużej niż w saunie. Potem już tylko nagroda w postaci zimniutkiej wody dla ochłody. Cykl zaczyna się od poczatku. Większość przebywajacych tam tajwańskich emerytów była mocno przyzwyczajona do wysokich temperatur wody co wnieść można było po wyglądzie ich skóry. Część umilala czas sobie oraz towarzyszom słuchaniem retrobitów z zabezpieczonych folią tranzystorów. Była to też rewia mody czepków kapielowych (niestety nie widziałem tak popularnych wśród tej grupy wiekowej w Polsce, czepków z plaskorzeźbami kwiatów).
Polski internet zawojował ostatnio dziarski dziadek. Powiem Wam, że takich dziarskich emerytów spotkaliśmy dziś w Beitou parunastu. Podczas przerw w namaczaniach wykonywali skłony, rozciagali się i robili brzuszki na laweczce skleconej z karimaty i starej dętki. Nie dziwią lepsze statystyki długości życia tutejszych seniorów. Sanatorium 7 dni w tygodniu przez cały rok. Do tego z efektem sauny. My znaleźliśmy się w samym środku tego cyklu i muszę przyznać, że było to ciekawe doświadczenie. Warte polecenia.
Po jajcarskiej kapieli zjedliśmy sushi z taśmociagu w Sushi Express i pojechaliśmy nadrobić zaleglości
do National Palace Museum. Dane w internecie podają, że warto zarezerwować na nie cały dzień. Nie klamią. Ilość zgromadzonych tam dzieł i pamiątek po cesarstwie chińskim przytłacza. Nas przytłoczyła już po 1 pietrze. Ciężko zachować entuzjazm i skupienie widząc setki przedimotów równie starych i pięknych. Więc od pierwszego piętra żyliśmy już tylko nadzieją na zobaczenie słynnego jadeitowego boczku oraz kapusty pekińskiej na piętrze 3. Nie żartuje. Są tu takie i do tego są bardzo znane. Zaiste wyglądają wciąż tak świeżo jak kilkaset lat temu. Zdjęć boczku nie mamy bo ponoć jego skórce szkodzą flesze i pstrykać nie wolno. Muzeum warte odwiedzenia, jednak na pewno nie z dziećmi. Chyba, że ktoś chce je za coś ukarać. Co innego jakby dawali wełniane papcie...
Po muzeum znaleźliśmy kolejną knajpę z jedzeniem z kotła i pognaliśmy do domu wyprać kapielówki z siarkowodoru bo jutro planujemy kolejne nasiadówki, tym razem z opcją private room 😊.
serwus
Basia i Wojtek
Advertisement
Tot: 0.065s; Tpl: 0.015s; cc: 13; qc: 30; dbt: 0.034s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb
Hania_mamut
non-member comment
miseczka?
Niezły spuścik macie( hehe) - to nie miseczka ryżu tylko GAR rosołu z wołu dla całej RODZINY!!!