Dzień 7. Ko Phi Phi czyli jesteśmy na wczasach w tych tajskich lasach (i na wyspach).


Advertisement
Thailand's flag
Asia » Thailand » South-West Thailand » Ko Phi Phi Don
November 12th 2013
Published: November 12th 2013
Edit Blog Post

Czy raj na ziemi istnieje? Jeśli tak to nie jest nim Ko Phi Phi... lecz wyspie jest do niego bardzo blisko 😊. Z pewnością nasuwają się analogie do Tiomanu, na którym byliśmy w zeszłym roku ale tutaj plaże i ich okolica są o niebo czystsze i widać, że są tu po prostu osoby, którym leży na sercu dobro wyspy i jej wygląd.







Po, jak zwykle, wczesnej pobudce (tym razem musieliśmy wstać tylko o 7.00) wyruszyliśmy na przystań piechotą, tak aby zdążyć na pierwszy możliwy prom. Pan w hotelu zapewniał, że droga pieszo zajmie nam jakieś 10-15 minut. Niestety. Po 5 minutach marszu włączyłem GPS i niezawodna Google Maps stwierdziła, że pieszo to może mamy szanse dotrzeć tam za 38 minut. Prom miał odpływać za minut 40. W tym samym momencie niczym anioł z nieba podjechał do nas rozklekotany tuk-tuk. W każdym innym momencie potraktowałbym go jak natręta lecz tym razem był dla nas jak zimne piwo w środku letniego dnia. Bez chwili wahania przyjęliśmy cenę 100 Baht (10 zł) za transport tą otwartą limuzyną na samą przystań promową. Po drodze mogliśmy podziwiać kwiat miejscowej młodzieży zdążającej na lekcje na skuterach. Kwiat przeplatany już nieco przywiędłymi kielichami klasy robotniczej zdążającej do pracy. Droga się dłużyła i dłużyła aż wydłużyła się do 10-15 minut. Pan z hotelu chyba nie chodzi z prędkością 40 km/h, więc po prostu mnie źle zrozumiał. 😊







Bilety na Ko Phi Phi i dalej na Krabi udało się nam kupić po cenie lepszej niż opisywana w przewodnikach i wspomnieniach znajomych obieżyświatów, więc zadowoleni zapakowaliśmy się na pokład, gdzie zabawiani byliśmy przez 1,5 h, najnowszymi z najstarszych, odcinkami Mr Beana. Już było fajnie. Dodam jeszcze, że prom nie był przeładowany a kamizelek było tyle ile siedzeń. Można spokojnie płynąć.







Po dopłynięciu na przystań wyspy nic nie widać, ponieważ mali, skoczni Tajowie robią wszystko abyś to ich hotel wybrał, ich łodzią popłynął, jutro wybrał ich wycieczkę... Ręce należy złożyć w strzałkę i obrać kierunek brzegu. Taką techniką dotarliśmy do głównej promenady. Przy wejściu na nią jeszcze jedno miłe zaskoczenie. Pobierana jest symboliczna opłata za sprzątanie wyspy. Przynosi to podwójny efekt. Po pierwsze, prawie każdy po zapłaceniu tych 2 zł zastanowi się dwa razy zanim wyrzuci coś do wody czy pozostawi na plaży (co nie oznacza, że nigdy już niczego nie wyrzuci za siebie 😊), po drugie z pewnością kwota ta w rzeczywistości jest przeznaczana na sprzątanie i widać tego efekty. Jak napisałem na wstępie pod względem czystości jest dużo lepiej niż na Tioman.







Kafejek, restauracji, wszelkiej maści sklepów, biur podróży, bankomatów i wreszcie ośrodków jest tu takie zatrzęsienie, że nie wiadomo który wybrać. My obraliśmy kierunek na dość znacznie oddalony od centrum (jeśli idzie się pieszo) Viking Resort i po zameldowaniu się tutaj możemy z pewnością być zadowoleni z wyboru. Po zameldowaniu staliśmy się głównymi uczestnikami dość krępującej sytuacji. Prowadzący nas do bungalowu Taj żwawym krokiem pomknął zabrawszy basiny plecak. Mając nadzieję, że obieramy właściwą drogę wspięliśmy się schodami na ostatnie piętro. Tu słysząc szuranie w okolicy łazienki byłem omalże pewien, że to nasz przewodnik otworzył pokój i wypuszcza płatki róż do wanny. Gdy usłyszałem typowo amerykańskie ''Hi!!!'' i obejrzałem się w bok, pożałowałem jednak tych paru schodków w górę. Oczom mym i Basi ukazał się nagi mężczyzna wychodzący właśnie spod prysznica i beztrosko nam machający mimo braku odzienia. Myśląc jednak, że nasz pokój znajduje się na tym samym piętrze brnęliśmy w tą beznadziejną sytuację dalej. Weszliśmy więc już prawie do pokoju gdzie, jak okazało się partnerka golasa, przywitała nas mniej spontanicznym: ''Oooo … hi?!''. Nie było wątpliwości. To nie nasze piętro. Zostawiając za sobą ''I'm soryyyyyyy...!'' niczym kopciuszek pantofla zwialiśmy co sił w nogach na niższe piętro, które okazało się właściwym. Uffff. Pokoje są wspaniałe, ekologiczne i Basia pewnie mogłaby o nich napisać coś więcej bo ja się nie znam 😊. W każdym bądź razie są warte swojej, dość wysokiej, jak na Tajlandię, ceny.







Po zameldowaniu trochę plaży, miły posiłek w porze obiadu i wykupienie całodniowej wycieczki na snorkling, kayaking i byczenie się w okolicy wyspy. Basia zawarła już sojusz z lokalnymi psinkami i koteczkami. Więź jest już tak mocna, że gdy wracaliśmy z centrum, pogłaskany wcześniej pies podbiegł rozpoznając Basię z 50 metrów (mierzyłem krokami więc może być +- 2m).







Zostańcie w dotyku ze stojącymi!!!



Basia i Wojtek


Additional photos below
Photos: 10, Displayed: 10


Advertisement



Tot: 0.115s; Tpl: 0.012s; cc: 7; qc: 52; dbt: 0.0587s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.2mb