Dzień 5. Jak najłatwiej zbudzić cały ryokan o 6.30 rano?


Advertisement
Japan's flag
Asia » Japan » Kyoto » Kyoto
September 20th 2015
Published: September 20th 2015
Edit Blog Post

Bułka z masłem. Pamiętając o fakcie, że ściany zrobione są z drewna i papieru, wystarczy nastawić budzik na 6.30 a potem o 6.28 spokojnie wstać i jakby nigdy nic pójść na drugi koniec domu, wziąc kąpiel. Potem wrócić o 6.36, budzik wciaż wyje a z sąsiednich pokoi dobiega gwar niespokojnych głosów. Tak właśnie dziś uczyniłem i wcale nie jestem z siebie dumny. Sąsiedzi z pewością początkowo byli na mnie źli ale zaraz potem uzmysłowili sobie, do czego nie jestem w 100% przekonany, jak wiele skorzystają z tego dnia i w myślach byli mi wdzięczni za sprawnie przeprowadzoną akcję. Mam nadzieję...

A jak prawie zgubić paszport podczas snucia się ulicami Kyoto? Nic prostszego. Wystarczy się wybrać na poranną przechadzkę małymi uliczkami, gdy prawie wszyscy jeszcze śpią, bo w ich hotelach nie ma takich zdrajcow jak ja, i tak sprawnie wyciągnąć z torby tablet, że pociągnie on za sobą obklejony tym j*****m klejem z lotniskowych naklejek, paszport. Następnie należy się szybko oddalić i zabładzić. Po paru minutach powrócić przypadkiem na miejsce zdarzenia i liczyć na to, że jakiś Amerykanin hinduskiego pochodzenia znajdzie go chwile wcześniej i podniesie raban drąc się na cały głos: "Somebody lost his passport! Hello is it your passport?". Nie należy mu wierzyć, bo przeciez każdy ma swój paszport w swojej torbie a nie w rękach obcego człowieka. Dopiero po zachęceniu przez żonę, należy podejść do znalazcy po czym nabiera się chęci sprawdzenia czy w torbie nie ma się identycznego. Tak wlaśnie zrobiłem i także nie jestem z tego dumny. '' Thaaaat waaaas sooooo lucky'' skwitował znalazca i miał, kurcze, rację...

Tak więc dzień zaczeliśmy z adrenaliną. Był to dzień światyń i kaplic. Co tam kaplice, myślałem sobie. Mało ich widziałem na Tajwanie, w Tajlandii czy Malezji? Japońskie zabytki same wyprowadziły mnie (bo Basia nagladała się ich tyle, że wiedziała, że to inna liga, wręcz inna dyscyplina) z błędu. Buddyjskie miejsca kultu bywają czasami zbyt kolorowe i nieco kiczowate. Niczego podobnego nie można powiedzieć o tych w Kyoto. To kwintesencja harmonii, stylu i ideału, który jest idealny nawet w rzeczach tak nieidealnych jak pęknięcia muru, chwasty, które zostały w danym miejscu, dałbym głowę, zasadzone z premedytacją czy mocno sfatygowane stopami mnichów podłogi. To rzeczy nie do opisania, must see dla każdego kto będzie w tym mieście. Spośrod całego arsenału miejsc kultu zdążyliśmy dziś zobaczyć Ninanji Temple (najlepsza bo mniej popularna a równie piękna i pozwalająca na odyskanie równowagi psychicznej po chwilowym utracie kontaktu z wlasnym paszportem), Rjoanji Temple (piękna choć za dużo w niej ludzi), Kinkakuji Temple (słynny Golden Pavillon ze złota, niestety też tak zatłoczony, że iść trzeba synchronizując kroki z ludźmi obok). Po czym chcąc dojechać do stacji kolejowej autobusem aby dotrzeć do kolejnej, Inari Shrine, utknęliśmy w korku na 1h. Tak się to musiało skończyć jak nie ma metra w miescie. Kyoto weź zrób se sabłeja bo siara. Osaka i Tokyo ma.



Na szczęście każdy korek, podobnie jak szorty, uścisk zapaśnika czy atmosfera na rodzinnym party, kiedyś się rozluźnia. Ten rozluźnił się u celu, czyli na Kyoto Station, skąd już bezpiecznie, korzystając z JRpassa, dojechaliśmy do wspomnianej Inari Shrine. Również highlight Kyoto więc nieco tłumnie lecz także warto. To miejsce znane z kilometrowych korytarzy leśnych utworzonych przez bramy tori. Każda z nich ufundowana przez innego donatora. pomarańczowe. Piękne. Do tego punkty widokowe bo korytarze wspinają się w górę parę ladnych kilometrów.

Po kolacji, którą zjedliśmy po raz drugi w niedrogiej restauracji naprzeciw Starbucksa w okolicach dworca, udaliśmy się pieszo aby zaliczyć jeszcze dwa punkty w centrum, czyli Kyoto Castle i Imperial Palace. Niestety zapadł już zmrok, okazało się, że oba miejsca są otwarte tylko do 17.00 ( a była już 18.00 lub później, kto to wie). Nawet zdjęć nie dało się cyknąć bo oba budynki wyłaniały się z mroku niczym uszka z barszczu świątecznego. Czyli skromnie.

Gdy już zdawało się, że nic się dziś nie wydarzy, a ja nawet zasiadałem w naszym guesthouse'owym lobby do pisania bloga dosiadła się do nas Yui z okolic Tokyo i przegadaliśmy ponad godzinę. Nie przypuszczałem, że Japończycy mogą być tak otwarci i przyjaźni. Widocznie wyjątek potwierdzający regułę 😊.

Jutro odpoczywamy od miasta, miejsc kultu i ogrodów i udajemy się, ponownie służbowo, na pociąg, na północ prefektury Kyoto podelektować się pięknem nadmorskiego krajobrazu.



Aligato



Basia i Wojtek


Additional photos below
Photos: 11, Displayed: 11


Advertisement



Tot: 0.065s; Tpl: 0.014s; cc: 19; qc: 23; dbt: 0.0345s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.1mb