Dziś czułam się, jak żona myśliwego-marynarza. Patrzyłam w morze. Q pojechał na miśkową wyprawę, a my zostałyśmy z małąEm w porcie. Na szczęście rano znów wyszło słońce i zamiast robić ciasteczka z play-doh (Thank you, Wallmart ! NB, play –doh 3 razy tańsze niż w Smyku) i naklejać Peppo-naklejki, drzemałyśmy na molo i dokazywałyśmy na placu zabaw. Zaczęłyśmy jednak od śniadania drwala, w znanej nam z poprzedniego wieczora knajpy, bo General Store, choć otwary, na początku sezonu oferuje tylko to, co zostało mu z poprzedniego roku, czyli nie ma chleba, ani niczego innego na śniadanie. Wersja najbardziej light, jaką udało mi się znaleźć w Menu, to były 2 jaja, hashbrowns, do wyboru pieczona szynka, kiełbaska albo boczuś, cieniusieńki plasterek pomidora (o nim karta dla przyzwoitości nawet nie wspomina) i wszystko suto obłożone toastami. Aha, obok jeszcze
... read more