Hiszpania, Pireneje 2004


Advertisement
Spain's flag
Europe » Spain
August 20th 2004
Published: August 30th 2005
Edit Blog Post

Teraz juz nie wiemy skad wzial sie pomysl, by pojechac w Pireneje. Sloneczna Hiszpania, piekne gory - chyba tego nam brakowalo. Samolot, pociag, autobus. Po 24h podrozy wysiadlysmy w Barbastro - to miejscowosc niedaleko Pirenejow srodkowych, skad odjezdzaja autobusy do wyzej polozonych miasteczek (i nie tylko). Niestety, okazalo sie, ze autobus do Torli (gdzie chcialysmy dojechac) mamy jutro. Ach ta ich „maniana”! To slowo w ciagu 3 tygodni w Hiszpanii slyszalam chyba najczesciej. No i sjesta. Miedzy 13 i 17 kazde miasto wyglada jak wymarle i zrob tu czlowieku zakupy na obiad... Szybki rekonesans miasta - okazalo sie, ze nie ma tu campingu. Ale nie sugerujcie sie, moze cos znajdziecie, nie mialam juz sily szukac - zagadnelam kilku przechodniow, ale przeczaco krecili glowami. Z mapy wynikalo, ze w pobliskiej Huesce camping jest, wiec tam sie udalysmy. Nocleg.



TORLA, MONTE PERDIDO, NERIN

Z samego rana ruszamy dalej. Przez Sabianinego do Torli. Juz sie zaczelo - piekne widoki, najpierw male goreczki, skalki, cuda! Dobre humory poprawialysmy sobie sangria, ktora zostala nam z poprzedniego dnia. Torle wpsuje na liste najpiekniejszych misteczek jakie w zyciu widzialam. Kamienna zabudowa, moze wygladalaby zbyt surowo, ale domy ozdobione tysiacami kolorowych kwiatow wygladaja uroczo! A w tle goruja sciany kanionu Ordesa. To niezapomniany widok.

Wybralysmy camping troche oddalony od miasta, zeby rano miec blizej w gory. Naszym celem bylo schronisko Goriz polozone na 2200m. Nie jest to trudna trasa, ale takim turystom jak ja, zwlasza jesli to pierwszy dzien, polecam jednak jechac z miasta autobusem, ktory podjezdza az do parkingu (3E) i tak jeszcze bedzie szansa zeby sie zmeczyc. My nie skorzystalysmy, bo uwazalysmy, ze takie jestesmy dobre, ze damy rade, no i szkoda bylo kasy... taki blad!!! A musze przyznac, ze pierwszy raz wedrowalam z plecakiem, namiotem, jedzeniem itp. Na pierwszym wiekszym podejsciu plecak mnie zmiazdzyl potem jakos dzielnie sie mu opieralam, chociaz w koncowej fazie wedrowki podejrzewalam u siebie zawal serca Pod schroniskiem zladowalismy ok. 21 plotac juz glupoty ze zmeczenia, wlasciwie jednoczesnie z burza. W ogole to schronisko jak fatamorgana, za kazdym zakretem wypatrywalysmy go a tu nic i nic. Niby od 2000m mozna rozbijac namoty gdziekolwiek, ale konczyla sie nam woda. Nareszcie jakis namiot i nadzieja. W koncu jest! Cieszylismy sie jak dzieci, to nic, ze ta burza, ze deszcz. Ale jest schronisko, jest woda i ludzie. Pierwsza noc urocza! Nigdy jej nie zapomne. Wystapil halny, czy jak tam u nich sie taki silny wiatr nazywa. Cala noc klepalam zdrowaski, zeby ten huragan sie juz skonczyl, przestalo padac, zeby tropik nie odfrunal, zeby w koncu bylo cicho!!! Na szczescie, namiot byl dobrze rozbity, ostal sie do rana, nie przeciekl, tylko mieszkancy troche nie wyspani. Przezylysmy....


Rano obuzily nas dzwonki i beczenie. Cala nasza polana tonela w mieciutkich owieczkach, one tak sobie tu laza samopas chyba przez cale lato. A przed nami rozposcieral sie przepiekny widok na kanion, ktorym wczesniej wedrowalysmy - wczoraj w tych ciemnosciach niczego nie bylo widac, i chyba raczej ciezar plecaka, niz widoki, zapieral mi dech w piersi. Teraz moglam docenic to piekno, ktorego wczoraj nie dostrzegalam. Kanion Ordesy z Refugio Goriz kojarzy mi sie z krajobrazem ksiezycowym - bardzo niezwykly to widok. Po tym moim "zawale serca" nie bardzo nadawalam sie na wedrowki. Dzien spokoju, jakis okoliczne szlaczki, tak dla zabicia czasu, rekonesans terenu, no i oczywiscie aklimatyzacja. Nastepnego dnia z rana Monte Perdido (3355m). Acha, wczesniej kolejna kiepska noc - tym razem z powodu przeszywajacego zimna, ale to chyba znaczy, ze bedzie ladna pogoda. Wiec niech bedzie. Spalam w 5 bluzkach, swetrze, polarze i 2 parach spodni - i tak to bylo za malo,ale wiecej juz nic nie mialam. A i z kieszonka powietrzna ze spiwora, zeby oddychac ogrznym powietrzem. Wyruszylysmy ok 7. Jakos szlo, powoli, raczej wszyscy nas wymijali, ale co tam, kazdy idzie w swoim tempie, w koncu nie jestem alpinusem. Trzeba przyznac, ze podejscie jest dosc wyczerpujace, no i moze moglam wybrac cos mniejszego na poczatek... Najgorszy byl kuluarek pod samym szczytem, wypelniony zwirkiem (wersja nr I: 3 kroki w gore, 2 w dol lub wersja II: 1 krok - odpoczynek). Dobijala tez pogoda. Wszystko w chmurach i wiatr i chyba zerowa temp. - nie wpadalm na to, zeby zabrac do Hiszpanii rekawiczki i welniana czapke, a przydalyby sie, bo rece kostnialy. Chociazby zapasowa para skarpetek - Wlosi wchodzili w skarpetkach na rekach😊 Udalo sie! Wlazlam tam jakos cudem i poplakalam sie ze szczescia. Pierwszy raz mi sie to zdarzylo, ale byla to tez najwyzsza gora w moim zyciu. Gory sa wspaniale! Warto sie troche pomeczyc, zeby to wszystko przezyc. Na dole, tzn. pod schroniskiem Goriz okazalo sie, ze zrobilysmy sobie troche krzywdy, bo twarze od slonca i wiatru zaczely przypominac Frankensteina, a nogi tak piekly, ze nie mozna ich bylo schowac do spiwora, a poza spiworem znowu telepaly z zimna. Rano na dodatek zaczely dokuczac nam tez oczy - czerwone i spuchniete - chyba sie troche przepalily na szczycie. A takie fajne okulary sloneczne sobie kupilam, bo spodziewalam sie, ze tak bedzie! I nic nie pomoglo...


Poniewaz nie bylo pogody stwierdzilysmy, ze schodzimy, bo nic tu po nas. Ktos nam poradzil, ze blizej bedzie do Nerin. Dobre rady, to rzecz wzgledna. Ja tej drogi nie polecam - bardzo dluga i monotonna. Nizej - pogoda rewelacyjna. Schodzilysmy do Nerin patelnia. Slonce prazylo niemilosiernie, tu by sie przydala chociaz jedna mala chmureczka albo drzewko, w ktorego cieniu mozna by sie schronic. Bylo potem jedno chyba na 20km, a tak pustynia. Twarz Frnakensteina zaslonilam scierka do naczyn w krateczke. Trzeba sie ratowac. I jeszcze skarpetki na dloniach, bo rece wygladaly nieciekawie. I lzy nam lecialy, od slonca, przez cala droge. W Nerin (taka dziura, ze szok) trudno bylo znalezc skrawek cienia. Znalazlysmy go w rowie - wazne ze byl! Campingu tam nie ma, autobus manana. Jakis uroczy dziadek, rodem z Austrii zawiozl nas do Oto. Po drodze opowiedzial nam cala historie swojego zycia. Tam kilka dni leczylysmy Frankensteina po czym wyruszylysmy do Espot.



LLEIDA, TREMP, ESPOT

Podrozowanie po Hiszpanii nie jest latwe. Zeby sie dostac do Espot trzeba nadrobic duzo drogi. Po drugie w malych miasteczkach nigdy nie wiadomo gdzie jest przystanek i gdzie kupic bilety, o rozkladach jazdy od razu mozna zapomniec. W Ainsie, np, bilety kupuje sie u kelnera w restauracji Szczesliwie udalo nam sie dojechac do Lleidy, ale tam utknelysmy, bo autobus maniana, campingow brak, wieczor. Super uprzejma obsuga renfe (taka ich kolej regionalna i podmiejska) poszukala nam w internecie namiarow na campingi. Jeszcze nas czekalo 2.5h drogi koleja (ale to nasz wybor-nie chcialysmy zbaczac z drogi do blizszego campingu). O 23 wysiadlysmy w jakiejs pipidowce (Tremp)-byl juz pomysl, zeby tam spac na dworcu, bo jak wiadomo campingi zazwyczaj sa za miastem, ale dworca tez tam nie bylo. Szukamy taksowek, owszem sa, ale jak zwykle maniana - jestesmy zdziwione, ale dla mieszkancow wydaje sie to byc oczywiste. Zalamane, przysiadlysmy sie do dziadkow na placyku przy fontannie. Mili ci Hiszpanie sa, nie mozna powiedziec. Od razu zainteresowali sie naszym losem. Co i jak, ile waza nasze grande plecakos, wybili nam z glowy, zeby isc pieszo na camping. Ku naszemu zdziwieniu jeden z dziadkow specjalnie poszedl do domu po autko i nas podwiozl, w srodku nocy!!! Noce sa tu gorace - nie to co na wysokosci 2200m! Rano, trzeba bylo sie spieszyc, zeby zlapac ten jedyny autobus jadacy w kier. Espot. Ale jak sie wydostac z tej dziury? Wyjatkowo latwo poszlo nam zlapanie stopa. W ogole to fajny sposob podrozowania, pod warunkim, ze nie czeka sie dlugo. I to jaka fura jechalysmy. Ach! Przemily pan wysadzil nas dokladnie na przystanku autobusowym w la Pobla. Znowu fuks, bo okazalo sie, ze autobus za 10min! La Pobla piekna - ogromne jezioro i gory skaliste (jak w Stanach, nawet barwa je przypominaja). Troszke za daleko pojechalysmy, az do Esterii, ale do Espot i tak autobusy nie dojezdzaja. Przed nami 12km z buta. Nie ma to jak szczescie. W sklepie nasza rozmowe podsluchal jakis Polak mieszkajacy tamze. Podwiezie nas, jesli poczekamy az podjedzie samochodem. Jaa, tego jeszcze nie grali, nawet stopa nie trzeba lapac, sami ludzie sie pytaja. Pierwszy dzien w Parku Estany de Sant Maurici to Schronisko J.M. Blanc i stawy: Estany Negre i Estany Tort. Cudowna kraina. Czulam sie jak bajce, miejsce tak wspaniale, ze az nie do opisania. Gory juz nizsze, bardziej przypominajace Tatry, tylko szlaki troche mniej zadbane niz u nas. Do Estany Sant Maurici dojezdzalysmy samochodem „safari” za 4E w jedna strone - na ogol jechalysmy tylko pod gorke - juz sie nauczylam, ze gorach trzeba raczej oszczedzac sily, a nie pieniadze. Dzieki takiej przejazdzce, zaoszczedzalysmy jakies 3h marszu przez las, a dzieki temu mozna bylo wiecej pobiegac po skalach. Zwiedzalysmy raczej schroniska niz szczyty (Refugi Malafre i Refugi d’Amitges) oraz kilkanascie stawow, ktorych juz nazw nie pamietam, tyle ich bylo. Drogi na szczyty sa tu raczej slabo wydeptane i nie ma na nie drogowskazow - raz wybralysmy sie na les Encantats (Zaczrowanych). Nie dane nam bylo jednak zdobyc szczyt, ze wzgl. na pogarszajaca sie pogode. Zamiast Zaczarowanych byly tylko rozczarowana i zawiedziona. Wydaje mi sie, ze a tym terenie jest bardzo duzo opadow (a moze tylko trafilysmy na taka pogode) - jednego dnia przezylysmy az 4 mroczne burze. Park Estany de Sant Maurici to miejsce niepowtarzalne jesli chodzi o widoki, ale jesli ktos szuka gor bardziej dzikich to polecam Park Ordessy i Monte Perdido.


BARCELONA, MONTSERRAT

A na koniec Barcelona, Montserrat i wybrzeze, raczej wszystko rekreacyjnie i komercyjnie - zdecydowanie lepiej czuje sie w gorach. Pireneje sa wspaniale - przyjedziesz raz, zawsze bedziesz chcial wracac, i Hiszpania.. chociaz, dla nas nie okazala sie tak ciepla i sloneczna jak podejrzewalam. Bylo pieknie, wszystkiego nie udalo sie zobaczyc. Moj plan diabli wzieli. Ale to dobrze, ze zostaje jakis niedosyt, bo wtedy jest powod by przyjechac tam za rok...





Advertisement



Tot: 0.124s; Tpl: 0.012s; cc: 10; qc: 62; dbt: 0.0442s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.2mb