CanaryMaternity_12


Advertisement
Spain's flag
Europe » Spain » Canary Islands » Tenerife
May 5th 2015
Published: May 5th 2015
Edit Blog Post

Skarbem Los Christianos - jednego z nadmorskich betonowych miasteczek - jest restauracja Bar El Cine. W sezonie jest tam gwarantowana kolejka i nie przyjmują rezerwacji. Poza sezonem mają jeden - dwa stoliki wolne z dwudziestu.

I cała sprawa nie byłaby nawet specjalnie godna uwagi, gdyby nie fakt, że tej restauracji de facto nie ma. Jest dziura w ścianie wielkości może 3x3 metry. Poza tym jest mini placyk, bardziej zaułek, zastawiony na gęsto stolikami. Nie ma żadnego dachu, tylko markiza. I tak codziennie od 1987 roku, z przerwą tylko w dwa dni w roku – 25 grudnia i 6 stycznia. A miejsce przyciąga głownie amatorów grillowanej ośmiornicy. Poza tym w menu jest 4 innych dań głównych: sardynki, krewetki, kurczak i ryba plus sałatka z pomidorów, ziemniaki kanadyjskie i frytki. Koniec. Obsługa jest na tyle zautomatyzowana, że kelner przyjmując zamówienie stawia tylko kreski na formularzu. A dania absolutnie za każdym razem wyglądają i smakują tak samo. I za każdym razem obsługują ci sami lekko nerwowi, ale nad wyraz wydajni kelnerzy.

Na Teneryfie łatwo zniechęcić się do mieszkańców Wysp Brytyjskich. I pewnie gdybym nie znała kilku bardzo mądrych i bardzo fajnych Angielek, też bym o całej nacji źle myślała na podstawie tutejszych doświadczeń. Na naszym osiedlu mieszka trochę Hiszpanów, jacyś Polacy, Rosjanie i właśnie Anglicy. To im trzeba w weekendy zwracać uwagę, bo piją i dra się do nocy, a ich dzieci przed 01:00 nie idą spać. Gdy w piątek wracaliśmy z Q z taski koło północy, sąsiada z naprzeciwka, właśnie ta, co kiedyś musiałam ja odwiedzić z prośba o cisze, podjechała taksówka z dwójką dzieci – dziewczynka może 5 lat i chłopiec jakieś 8, elegancko ubrani wszyscy. Tylko ona ledwo stała na nogach, nie mogła znaleźć klucza, wytrząchnęła wszystko z torebki, targało ja od muru do krawężnika i z powrotem. I przepotwornie było mi szkoda tych dzieci.

A wczoraj chciałam zwiedzić nowy supermarket, z nadzieją, że odkryję jakaś gastronomiczną perełkę. Okazało się jednak, ze trafiłam do spożywczaka w Norwich – wszystko, ale to absolutnie wszystko było angielskie – parowki, cheddar, herbata, custard, jak również mrożona ryba, reklamowana jako równie świeża co ta właśnie złowiona. Jak można, no jak można tu jeść mrożoną rybę?!?!? A wieczorem panowie postanowili udać się na obadanie poniedziałkowego życia nocnego i tez wrócili zdegustowani. Towarzystwo pije piwko w barze o przewrotnej nazwie Irish Rose, gra Elvis; albo nocny klub, gdzie tańczą same koleżanki świnki peppy. Albo drinki fioletowe za 5 euro w kieliszku o kształcie kalosza. Żeby odreagować, panowie rano pojechali na surfing.

Advertisement



Tot: 0.429s; Tpl: 0.009s; cc: 17; qc: 62; dbt: 0.1107s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.2mb