Dzień 16. Powrót do rzeczywistości


Advertisement
Thailand's flag
Asia » Thailand
November 22nd 2013
Published: November 22nd 2013
Edit Blog Post

Nikogo z Was zapewne nie zdziwi wiadomość, że mój szalony mąż po 18-to godzinnej podróży samolotem wsiadł rano na swój rowerek i pomknął do pracy wiercić blomby. Wstał do tego o 3 nad ranem! Co robił? Nie wiem. Ja wstałam o 7.00 rano z potwornym bólem głowy. Nie dało rady ogarnąć rzeczywistości bez filiżanki kawy i nurofenu forte. Kochany jet lag...



Ale do rzeczy...



Okazało się, że na Nasz drugi wypad w azjatyckie okolice byliśmy znacznie lepiej przygotowani
i to pod wieloma względami. Ja głównie pod względem psychicznym bo nie załapywałam już psychicznych dołów jak tylko zauważyłam biedę, brzydotę czy poczułam nieprzyjemne zapaszki. Tym razem wrzuciłam to wszystko do wspólnego wora „typowych azjatyckich klimatów” co pozwoliło mi bez zbędnego bagażu emocjonalnego w pełni cieszyć się wyjazdem. Zabraliśmy też o połowę mniej bagaży. W zeszłym roku każde z Nas dźwigało na plecach po 15 kg. W 30 stopniowym upale i wilgotności sięgającej 90%!t(MISSING)aki plecaczek potrafi „uprzykrzyć” wędrowanie – believe me. Na następny wyjazd planujemy zabierać jeszcze mniej bo ciuchy na przydrożnych bazarach zaspokoją gusta każdego nawet wybrednego konsumenta. Bawełna, len, jedwab świetnej jakości, ręcznie malowane wzory, super fasony i pomysły na odjazdowe koszulki, sukienki, spodnie a jeśli jeszcze komuś mało to na miarę szyte koszule, kostiumy i garnitury dostępne na każdym kroku z Panem koczującym przed wejściem który z perfekcyjną angielszczyzną zaprasza do wejścia do sklepu.



Z tą perfekcyjną angielszczyzną to jedyny taki przypadek kiedy rozumiesz w pełni co taki Taj chce Ci zakomunikować. W pozostałych przypadkach stoisz i ze zmarszczką na czole zastanowiasz się i gówkujesz co gada ten mały skośnooki człowieczek. Zwykle po serii wyrzuconych słów następowała konsultacja czy wszyscy tak samo zrozumieli. Zatem jeśli ktoś czuje się niedoszkolony w kwestii języka angielskiego to w Tajlandii bez problemu dogada się z „lokalesami” wystarczy uśmiechać się i kiwać głową bo po angielsku to oni nie mówią.



Zdolności lingwistycznych nie mają ale chętnie poszłabym do nich na szkołę gotowania. Nie morze ale ocean przysmaków dostępny jest w każdej odrapanej budce. Wyzbiliśmy się lęku przed zatruciem i futrowaliśmy się czym podeszło... no bez przesady – robaków i insektów nie było w naszym menu. Stosowaliśmy się tylko do jednej zasady: jemy tam gdzie stołują „lokalesi”. Szerokim łukiem omijaliśmy za to restauracje wypełnione „białymi twarzami” co pozwoliło nam zaoszczędziić sporo kasy. Wszystko było smaczne, zdrowe, świeże i przygotowywane na naszych oczach. Absolutnym hitem dla nas były 3 potrawy których różne wcielenia były dostępne w każdej budce: padt thai czyi aromatyczny makaron z kurczakiem, orzechami i limonką, wszelkie odmiany shaka z owocami najcześciej był to zmiksowany arbuz z lodem no i naleśniczki z bananem, pychaaaaaaaaa. A jeśli ktoś jest miłośnikiem seafood to odnajdzie w Tajlanidi raj utracony.



Niewiele jest rzeczy które można obawiać się przebywając na wakacjech w Tajlandi no chyba, że ma się pecha i trafi się akurat na tsunami. Jeśli ktoś jechał z moim małużonkiem jako pasażer to może mieć orientację jak przebiega tu ruch samochodowy. Nikt tam przepisów nie łamie. Są wprawdzie wypadki ale nie powodują ich rdzenni mieszkańcy tylko turyści na wakacjach którzy wyporzyczają samochody lub motory i nie potrafią dostosować się do ruchu ulicznego żywcem siągnietego z UK. Nie ma też kradzieży tylko uliczni naciągacze którzy zarabiają na „frajerach”. Sex turystyka też jakoś mocno nie rzuca się w oczy. Tolerancja mniejszości sexualnej jest tu duża i wszedzie można było spotkać tzw. ladyboya, Wojtka trzeba było kopać po kostkach bo wlepiał gały w taką osobę i deliberował – baba nie baba?



Podczas gdy u nas w Polsce jesienna plucha niezachęcająca do wychodzenia z domu, w Tajlandii zakończyła się właśnie pora deszczowa a rozpoczoł się szczyt sezonu i oprócz podwyżki cen w hotelach można trafić na wiele atrakcji - wonny festiwal kwiatów czy barwne święto latawców. Ma się wrażenie, że w Tajlandii trwa nieustanne święto a miasto nigdy nie śpi oferując każde możliwe zachcianki dla żądnego wrażeń turysty. Gdańsk przy tym wydaje się odległą prowincją zapomnianą przez ludzi. Mimo to, imso glad to be at home...

Bez odbioru - Basia i Wojtek

Advertisement



Tot: 0.226s; Tpl: 0.012s; cc: 10; qc: 53; dbt: 0.1543s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.1mb