Advertisement
Published: November 2nd 2015
Edit Blog Post
W dwóch poprzednich notatkach skupiliśmy się głównie na opisaniu tego, co widzieliśmy/robiliśmy w kraju kiwi. Na koniec mamy kilka ogólnych refleksji o tym intrygującym kraju na końcu świata.
Po wyspie poruszaliśmy się wyłącznie wynajętym samochodem. Trasa była piękna, ale też niezwykle jednorodna – wszędzie tylko góry, jeziora i łąki z wypasającymi się owcami… Ponoć w kraju żyje ich 30 milionów (jestem w stanie w to uwierzyć), podczas gdy całkowita liczba ludności to nieco ponad 4 miliony. Owce i ich pastwiska zajmowały niemal każdy skrawek terenu porośniętego trawą. Gdzieniegdzie tylko owce zastąpione były przez krowy lub lamy (domyślamy się, że ze są one hodowane w celu urozmaicenia wyrobów przemysłu włókienniczego). Mijając różne widoki porównywaliśmy je do tych znanych z LOTR:
„o teraz Shire!” lub
„to wygląda jak Rohan!” :-).
Zgodnie stwierdzamy, że przyroda, a zwłaszcza roślinność Nowej Zelandii, przez położenie na „podobnej” szerokości geograficznej jest bardzo podobna do naszej rodzimej – polskiej (45 równoleżnik południowy, podczas gdy Kraków leży na 50 równoleżniku północnym). Podczas naszych wędrówek i spacerów obserwowaliśmy kwitnące kasztany i bzy, tuje, leszczyny i klony, rabatki z tulipanami, szafirkami i narcyzami… Gdyby nie roślinność na szlaku na Key Summit – wysokogórska, na dole trochę ‘tropikalna’, mogłabym przysiąc, że
nie wyjechaliśmy poza Europę Środkową.
Podobieństwa zauważamy też w faunie. Najwięcej spotykaliśmy wróbli, kosów i srok. Poza nimi w drzewach kryło się zapewne wiele innych, bardziej egzotycznych gatunków, których śpiewy budziły nas rano lub skrzek straszył w lesie. Jednak nie było nam dane zbyt wiele ich zaobserwować. Na jednym z parkingów spotkaliśmy tubylczy gatunek – nestor kea – bardzo towarzyska i ciekawska papuga, która upodobała sobie zwłaszcza uszczelki z drzwi samochodu oraz moje trampki (lubi gumę!) i trzeba ją było usilnie odganiać. Kiwi mamy nadzieję spotkać pod koniec wyprawy w ZOO w Sydney ;-)
Odchodząc od natury – Nowa Zelandia to też dla nas kraj wina, dobrego piwa i smacznej kawy. W tych dniach cały kraj żył rozgrywkami Pucharu Świata w Rugby – w oknach i na ulicach wywieszone były flagi ‘All Blacks’, a mężczyźni dumnie nosili koszulki drużyny. W Arrowtown mieliśmy nawet możliwość spotkać (lokalnego?) maoryskiego zawodnika trenującego z piłką. Finał było nam dane obejrzeć już w Australii (w środku nocy) i niestety drużyna, której kibicowaliśmy, przegrała…
Warto tutaj wspomnieć jedyną (!) rzecz, która nie do końca podoba nam się w Nowej Zelandii. O ile do ruchu po lewej stronie można się dosyć szybko przyzwyczaić (jak
wciąż twierdzi Seba najgorsze są ronda), to kultura kierowców pozostawia wiele do życzenia… Są bardzo niecierpliwi i często trąbią oraz nie mają w zwyczaju w ogóle zatrzymywać się przed przejściami dla pieszych. Wyjątkiem są specjalnie oznakowane przejścia, na których pierwszeństwo ma pieszy, ale tych jest niewiele i zazwyczaj trzeba czekać dobre kilka minut, aż przeleje się fala samochodów i znajdziemy lukę na przeskoczenie na drugą stronę jezdni lub chociaż na wysepkę oddzielającą pasy ruchu.
Sami Nowozelandczycy są ludźmi bardzo miłymi (oczywiście o ile nie siedzą akurat za kierownicą swojego samochodu), zawsze uśmiechniętymi i gotowymi do rozmowy. Niezależnie od wieku, spotykani na szlaku zawsze pozdrawiali nas z uśmiechem, w kolejce po burgery, czy w recepcji hostelu zawsze pytali co u nas (jednocześnie nie sprawiając wrażenia wymuszonego angielskiego
small talku), w parkach czy pubach spędzali radośnie czas w towarzystwie rodziny i przyjaciół.
Nowa Zelandia jest zdecydowanie miejscem wartym odwiedzenia. Do tego chyba nie musimy nikogo przekonywać, a jedynie zachęcamy i zawsze posłużymy dobrą radą.
Advertisement
Tot: 0.066s; Tpl: 0.011s; cc: 11; qc: 25; dbt: 0.0299s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1mb