Advertisement
Published: September 5th 2010
Edit Blog Post
Kolorowe piaski w Rainbow Beach
To im miejscowość zawdzięcza swoją nazwę. Dziś mieliśmy dzień totalnej laby - po tych wszystkich wycieczkach po prostu musieliśmy odpocząć, a poza tym głupio by było spędzić w Rainbow Beach trzy dni i cztery noce, nie zobaczywszy nawet plaży ze słynnymi kolorowymi piaskami. Poszliśmy więc na długi spacer połączony z plażowaniem, mimo że pogoda wydawała się średnio temu sprzyjać: było pochmurno i wietrznie, choć bardzo ciepło. Już na plaży stwierdziliśmy, że pogoda jest jednak idealna, bo można poskakać przez fale (wiatr!) i nie trzeba smarować się kremem z filtrem (słońce zupełnie niewidoczne zza chmur).
Resztę tego wolnego od wycieczek dnia wykorzystaliśmy na planowanie kolejnych wycieczek oraz w ogóle dalszej trasy podróży, w tym noclegów, a także rozmawianie o tym, co zobaczyliśmy i przeżyliśmy do tej pory. Przy planowaniu bardzo się przydał darmowy bezprzewodowy Internet, który niekoniecznie jest w Queenslandzie standardem. W poprzednim hotelu płaciliśmy mniej więcej tyle, co w kafejce internetowej, nawet w Starbucks każą płacić 3 dolary za godzinę, i to pod warunkiem posiadania u nich konta i regulowania opłat kartą kredytową - skandal! Planowanie dalszej podróży jest drogą przez mękę, bo strasznie trudno zdecydować się, z czego musimy zrezygnować z powodu braku czasu. A jednocześnie szkoda będzie stąd jutro wyjeżdżać: mamy bardzo fajny pokój,
a właściwie niemal własny mały domek z osobnym wejściem i werandą tonącą w egzotycznych roślinach, na której fantastycznie sączy się australijskie winko (droższe zresztą niż w Polsce).
A propos płacenia za Internet i wino: nie pisałam jeszcze, jak bardzo droga jest Australia - przede wszystkim droga jest żywność (inna niż śmieciowa). Na początku myśleliśmy, że parę rzeczy na kolację i śniadanie kosztuje 50 AUD dlatego, że kupujemy je w sklepie całodobowym, jedynym przy naszym hotelu w Brisbane. Jednak odwiedziliśmy także inne sklepy oraz supermarket na przedmieściach i w tym ostatnim było tylko trochę taniej. Emocjonalnie przenosimy się do czasów studenckich, kiedy uważnie studiowaliśmy ceny wszystkich serków i wybieraliśmy ten najtańszy. Jak ja tęsknię za serkiem wiejskim… Naszło mnie na niego wczoraj, ale kiedy zobaczyłam, ze kosztuje 3,86 AUD za 200-gramowy kubeczek, uznałam, że są pewne granice, których przekraczać nie wolno. Wsuwam więc jakąś dziwną seropodobną pastę i pocieszam się, że zawiera śladowe ilości krewetek.
A propos płacenia za Internet i wino: nie pisałam jeszcze, jak bardzo droga jest Australia - przede wszystkim droga jest żywność (inna niż śmieciowa). Na początku myśleliśmy, że parę rzeczy na kolację i śniadanie kosztuje 50 AUD dlatego, że kupujemy je w sklepie całodobowym,
jedynym przy naszym hotelu w Brisbane. Jednak odwiedziliśmy także inne sklepy oraz supermarket na przedmieściach i w tym ostatnim było tylko trochę taniej. Emocjonalnie przenosimy się do czasów studenckich, kiedy uważnie studiowaliśmy ceny wszystkich serków i wybieraliśmy ten najtańszy. Jak ja tęsknię za serkiem wiejskim… Naszło mnie na niego wczoraj, ale kiedy zobaczyłam, ze kosztuje 3,86 AUD za 200-gramowy kubeczek, uznałam, że są pewne granice, których przekraczać nie wolno. Wsuwam więc jakąś dziwną seropodobną pastę i pocieszam się, że zawiera śladowe ilości krewetek. Rozmawiałam dziś z Debbie, naszą gospodynią, i powiedziała mi, że recesja w Europie i w Stanach może przyczynić się do silnego wzrostu cen żywności tego lata: zazwyczaj przy zbiorach pracują turyści z plecakami (Australijczycy są zbyt leniwi - to zupełnie jak ze zbieraniem szparagów w Niemczech), lecz teraz przyjedzie ich znacznie mniej, więc zbiory będą mniejsze i przez to droższe. Zdaniem Debbie Australia nie została dotychczas silnie dotknięta światową recesją, ponieważ przyjechało tu mnóstwo długoterminowych turystów, którzy stracili pracę w swoim kraju (głównie Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej) i uznali, że skoro tak, to mogą pojechać na wakacje życia do Australii i przy okazji poszukać tymczasowej pracy. Teraz to się jednak może zmienić.
Jeśli chodzi o
to, co nam się do tej pory najbardziej podobało, to zgodnie uznaliśmy, że wszystko na głowę biją zwierzęta i w ogóle przyroda - jednocześnie dzika i „zmenedżowana” (czy jest jakiś polski odpowiednik tego słowa?). Bardzo podoba nam się jeszcze coś, czego nie umiemy nazwać, dopóki nie wpadło nam w oko nagryzmolone kredą na tablicy informacyjnej przy plaży zdanie „Have fun and be safe!”.* Już wiemy, o co nam chodzi: Australijczycy są niesamowicie pogodni i wyluzowani, a jednocześnie bardzo skrupulatnie przestrzegają przepisów dotyczących bezpieczeństwa - na drodze, w lesie, na plaży. Taka mieszanka mieszkańców Jamajki i Niemców. 😊
Jutro wyruszamy w dwudniową podróż do Eungella National Park, gdzie mamy szansę zobaczyć dziobaki w ich naturalnym środowisku. Nie wiem, jak po drodze będzie z Internetem, ale za dwa dni postaramy się połączyć. Do zobaczenia!
-----
* „Baw się dobrze i bądź bezpieczny!”
Advertisement
Tot: 0.091s; Tpl: 0.012s; cc: 11; qc: 52; dbt: 0.0516s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb
Brat
non-member comment
Sloneczko
Siostrzyczko, na to slonce to uwazajcie, bo z tego, co wiem to zza chmur "dziala" mocniej niz na niebie bezchmurnym :) - efekt szkla powiekszajacego. A tak poza tym to fajne zdjecia :) Bawcie sie dobrze