Advertisement
Published: September 5th 2010
Edit Blog Post
Misiek na Seventy Five Miles Beach :)
Udało nam się uchwycić rzadki moment, w którym plaża nie wygląda jak autostrada. Znów uwaga techniczna: działają już wszystkie filmiki! Dziś wybraliśmy się na całodniową wycieczkę na Fraser Island, która pod wieloma względami jest cudem natury i jako taki jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Fraser Island jest największą na świecie piaszczystą wyspą i chyba jedyną, na której rośnie las deszczowy. Co więcej, znajduje się na niej ponad sto słodkowodnych jezior i całe mnóstwo gatunków zwierząt i roślin, w tym kilka tysięcy najczystszych genetycznie - bo niezmieszanych z psem domowym - dzikich dingo.
Wyspa faktycznie jest jedyna w swoim rodzaju. Wrażenie robi choćby to, że wzdłuż jej zachodniego brzegu ciągnie się plaża o długości 125 km (Seventy Five Miles Beach), która służy jako główny trakt komunikacyjny, a w weekendy bywa zatłoczona jak autostrada. Na wyspę wjazd mają tylko pojazdy z napędem na cztery koła posiadające odpowiednie pozwolenie; obowiązują też ścisłe reguły dotyczące bezpieczeństwa - bez nich łatwo można zakopać się na amen w piachu. Nasz kierowca i przewodnik, Cameron, do perfekcji opanował sztukę jazdy po piasku, co widać na filmikach (choć mówił, że bardzo podziwia ludzi, którzy umieją jeździć po śniegu!). Po całym dniu podskoków na wertepach nasze narządy z całą pewnością nie znajdują się tam, gdzie były rano.
Plaża jest jednak tylko opakowaniem - prawdziwe skarby znajdują się poza nią i najlepiej je oglądać podczas parodniowego pobytu, spacerując z przewodnikiem-strażnikiem przyrody po lesie i kąpiąc się w krystalicznie czystych jeziorach. „Krystalicznie czysty” to sformułowanie często używane, ale od tej pory będzie kojarzyć nam się z jeziorem Birrabeen i ze źródełkiem o nazwie Eli. Pływanie w jeziorze było absolutny hitem dnia i bardzo niechętnie daliśmy się zagonić z powrotem do autobusu. Szkoda też, że nie spędzilibyśmy więcej czasu w lesie, bo był naprawdę niezwykły. Wyspę opuściliśmy z uczuciem niedosytu i to jest chyba uczucie, które nam będzie stale towarzyszyć. W Queenslandzie jest tyle miejsc do odwiedzenia, że spokojnie mogliśmy po nim podróżować pół roku, a mamy tylko ponad trzy tygodnie!
I jeszcze scenka wieczorna: o zachodzie słońca siedzimy na naszej werandzie, popijamy piwko i gapimy się na palmę oświetloną na czerwono przez zachodzące słońce. Na palmie siedzi całe mnóstwo papug, drąc się wniebogłosy. W momencie, kiedy słońce chowa się za horyzont, ogłuszający jazgot papug nagle się kończy; następuje parę sekund ciszy, po czym jak na komendę włączają się cykady. 😊 Chwilę później na drzewku dwa metry od nas ląduje nietoperz. Mija kolejne kilka minut; siedzę zwrócona twarzą
do Miśka, a tyłem do balustrady werandy. Nagle Misiek robi wielkie oczy i mówi: „Nie chcesz wiedzieć, co właśnie zlazło po balustradzie”. Ma rację, nie chcę wiedzieć. Najwyraźniej jednak myśl o tym czymś nie daje mi spokoju, bo jakieś pół godziny później widzę na ścianie domu potwora - nie wiem, czy to jaszczurka, czy duży ważkopodobny owad. Pędzę do środka po aparat fotograficzny i robię mu zdjęcie na dużym zoomie. Misiek pęka ze śmiechu: sfotografowałam haczyk do mocowania okiennic…
Advertisement
Tot: 0.08s; Tpl: 0.012s; cc: 10; qc: 25; dbt: 0.0225s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1mb