Advertisement
Published: June 20th 2015
Edit Blog Post
DSC00261
Widok na kawałek pustyni i pasmo gór, za którymi znajduje się Dolina Śmierci. W niedzielę rano wyruszyłem około ósmej w kierunku Doliny Śmierci. Droga prowadzi wzdłuż jednego z wielu wojskowych poligonów, które rozciągają się na równinach Pustyni Mojave. W pewnym momencie jedzie się wzdłuż wielkiego wyschniętego słonego jeziora, z którego wydobywane są sole. Według wikipedii głównymi surowcami są boraks oraz inne związki sodu i potasu. Z tego też powodu miejscowość w której ulokowany jest zakład chemiczny nazywa się Trona. I chociaż nie chciałem tracić czasu i się zatrzymywać, to moja konkluzja z wizyty w Tronie jest taka, że religijne otępienie w Stanach jest jeszcze gorsze niż w Polsce. Pośród rozpadających się plastikowych domków w stylu przyczep kempingowych - lub po prostu przyczep kempingowych - jedynymi wyróżniającymi się budynkami, oprócz zakładu chemicznego, były odpicowane miejsca spotkań wszelakich kongregacji, reklamujących się wielkimi banerami.
Po godzinie dziesiątej dotarłem do Furnace Creek w sercu Doliny Śmierci. Ta sztuczna miejscowość ma rację bytu jedynie z powodu turystów i jedynej w promieniu kilkudziesięciu kilometrów stacji benzynowej. Termometr przy informacji turystycznej już wtedy pokazywał okrągłe 40 stopni w cieniu, którego na pustyni raczej nie ma.
Dolna Śmierci jest najgorętszym miejscem na Ziemi z dwóch powodów. Po pierwszej jest całkowicie zamknięta ze wszystkich czterech stron górami wysokimi na 3000 metrów,
DSC00264
Ten sam kawałek pustyni, tylko że bardziej w lewo. więc wymiana powietrza pomiędzy sąsiadującymi dolinami jest niewielka i nagrzane za dnia powietrze nie wystudza się zanadto w nocy. Po drugie Dolina Śmierci jest położona niezwykle nisko i zawiera najniższy punkt w Stanach: 82 metry poniżej poziomu morza. To tylko potęguje niesamowite wrażenie wysokości okolicznych gór, które wypiętrzają się od minus 82 do 3366 metrów (Telescope Peak) na odcinku kilkunastu kilometrów.
Jako że najcieplej w Dolinie Śmierci jest koło godziny piętnastej, postanowiłem rozpocząć "zwiedzanie" od pieszej wycieczki. Zrobiłem zatem ośmiokilometrową pętlę dwoma kanionami. Widok był niewiarygodny! To jest prawdziwa pustynia, gdzie nie rośnie nic. I jest niewiarygodnie cicho, bo nawet owady nie latają w takich warunkach. Goła beżowożółta skała poprzecinana głębokimi kanionami. A na powierzchni skały, tu i tam, wytrącony biały osad soli. Chociaż moją pierwszą myślą było, że tak musi wyglądać powierzchnia Marsa z bliska, to szybko doszedłem do wniosku, że chyba nie, ale do końca nie wiem. Pomimo całkowitej suchości Doliny Śmierci, cały krajobraz jest zdeterminowany i wyrzeźbiony przez erodującą wodę. Deszcz być może pada tam raz na rok, ale brak jakiejkolwiek roślinności i gliniaste podłoże powoduje, że woda nie jest zatrzymywana i rwącymi potokami spływa do doliny, rzeźbiąc ten osobliwy krajobraz.
Sama przechadzka nie była
DSC00266
Widok z drogi prowadzącej do Doliny Śmierci. aż tak męcząca jak się spodziewałem, zwłaszcza, że lekka bryza znacząco pomagała walczyć z gorącem. Jedynie po powrocie na równinę doświadczyłem interesującego zjawiska, kiedy wiejący wiatr stawał się gorętszy niż normalne powietrze i zamiast chłodzić, ogrzewał. Wynikało to zapewne z tego, że rozgrzany grunt oddawał ciepło przepływającemu powietrzu, zamiast je absorbować.
Następnie wyruszyłem do Beatty, niewielkiego miasteczka zaraz za granicą z Nevadą. Kolejnego miasteczka żywcem wyjętego z westernu, gdzie wszystkie drewniane budynki zostały zastąpione plastikowymi. Po pożywieniu się i zatankowaniu jeszcze tańszej benzyny - podatki w Nevadzie są niższe niż w Kalifornii - odwiedziłem niewielkie lokalne muzeum. Nic nadzwyczajnego, ale dowiedziałem się, że na nieodległym poligonie w Nevadzie przeprowadzano większość amerykańskich próbnych wybuchów jądrowych, a powstałe grzyby widać było z Beatty. Jednak, jak zapewniała informacja, wiatr zazwyczaj wieje w przeciwnym kierunku.
Dalej podjechałem do Rhyolite, jednego z kilku wymarłych miasteczek, których pozostałości można znaleźć w Dolinie Śmierci i okolicach. Niestety, większość znajduje się w miejscach, do których nie docierają asfaltowe drogi. Historia Rholite i to co po nim pozostało jest niezwykle zaskakująca. Miasteczko zostało założone w roku 1904, kiedy w pobliskiej górze odkryto obiecujące złoże złota. Na tyle obiecujące, że już w roku 1910 miasto liczyło 8000 mieszkańców
DSC00276
Środek jednego z kanionów w Dolinie Śmierci. i było jednym z największych miast w Nevadzie o czym - jak mnie poinformował folder - miała przekonywać obecność kilku banków oraz prostytutek przybywających nawet z San Francisco. Niestety, złoże się wyczerpało i ludzie odpłynęli; w roku 1920 Rhyolite liczyło... 14 mieszkańców, czyli de facto przestało istnieć.
Prawdę mówiąc zupełnie nie spodziewałem się tego, co zobaczyłem w Rholite. Myślałem, że będą tam zwyczajnie opuszczone budynki i domy. Tymczasem jedyne co pozostało to sterczące kikuty kilku murowanych budynków takich jak bank i szkoła oraz mnóstwo porozrzucanego żelastwa, głównie puszek. Z drewnianej zabudowy, z której musiała się składać większość Rhyolite, nie pozostało absolutnie nic. Dziury, wskazujące na umiejscowienie piwnic pod dawnymi domostwami, wypełnione są zabytkowymi śmieciami. Najdziwniejsze, że zaledwie po stu latach, w tak suchym i - wydawałoby się - konserwującym klimacie, nawet murowane budynki przestały istnieć! Obecnie jedynym moralnym spadkobiercą jest nieodległy kamieniołom: kopalnia ryolitu.
Z Rhyolite, drogą prostą jak strzała, powróciłem do Doliny Śmierci i zatrzymałem się przy prawdziwych pustynnych wydmach! Oczywiście postanowiłem wejść na najwyższą z wydm, która od parkingu oddalona jest o kilometr, może dwa. I muszę powiedzieć, że tym razem było to bardziej wymagające niż się spodziewałem. Było ciepławo, a chodzenie po piasku nie pomagało.
DSC00279
Widok na Dolinę Śmierci ze szczytu jednego z pagórków wzdłuż szlaku. Niemniej jednak po powrocie z najwyższej wydmy pojechałem do ostatniej atrakcji, czyli jeszcze jednego wąwozu, uznanego za rezerwat geologiczny.
Wieczorem wróciłem do Ridgecrest, a następnego dnia rano pognałem do Los Angeles ażeby wygłosić seminarium, które szczęśliwie miałem o godzinie trzeciej po południu.
Advertisement
Tot: 0.146s; Tpl: 0.012s; cc: 6; qc: 45; dbt: 0.05s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.4mb