Advertisement
Published: October 26th 2015
Edit Blog Post
Naszą podróż na koniec świata rozpoczęliśmy od PKP i pociągu pendolino do Warszawy. Ugoszczeni przez Leszka w środku nocy spaghetti i winem bananowym oraz wiśniowym, następnego dnia rano ruszyliśmy na kilkudziesięciogodzinną wyprawę.
Mieliśmy przyjemność lecieć liniami Qatar Airways z lotniska Chopina do Doha, następnie do Perth i docelowo do Sydney (ostatni odcinek australijskimi liniami Qantas).
W Katarze mieliśmy 8-godzinną przesiadkę, którą wykorzystaliśmy na zwiedzenie tego egzotycznego, dla nas, kraju. Nic prostszego! Na lotnisku należy zamiast do strefy ‘Transfers’ udać się od razu do ‘Arrivals’ i bezpośrednio u urzędnika wykupić ważną 30 dni wizę turystyczną (ok. 100zł). Z lotniska do centrum jechaliśmy ok. 20 minut autobusem miejskim.
Pierwsze, co nas ‘uderzyło’ to niesamowity upał. Z lotniska wyszliśmy ok 18:30 czasu lokalnego, już po zmroku, a temperatura sięgała wciąż ok. 35
o C. Z tego powodu na ulicach miasta prawie w ogóle nie można spotkać przechodniów. Wyobrażam sobie, że w ciągu dnia wszyscy przemieszczają się wyłącznie samochodami i spędzają czas w klimatyzowanych biurach, mieszkaniach lub centrach handlowych. Z autobusu wysiedliśmy wprost pod City Centre – gigantyczną galerią handlową z… lodowiskiem na parterze. Sklepy z ciuchami, kawiarnie i fast foody – większość dobrze nam znana z Polski/Europy. Właściwie ciężko byłoby odróżnić lokalną
markę… Oczywiście spore wrażenie zrobiły na nas tradycyjne ubiory Katarczyków – kobiety w długich czarnych burkach lub hidżabach, mężczyźni i młodzi chłopcy w białych szatach. Do tego buty i dodatki od najlepszych projektantów.
Na ulicy zauważyliśmy, że większość aut ma bardzo praktyczny kolor – biały. Sporadycznie dało się zauważyć inny kolor, a czarną limuzynę widzieliśmy dosłownie jedną. Ogólnie wszystkie samochody były dosyć luksusowe – od sportowych Porsche i Lamborghini po wielkie rodzinne SUVy.
Spacerowanie po mieście nie było takie proste… Przestrzeń miejska wyraźnie nie jest zaprojektowana dla pieszych. Nieliczne chodniki są bardzo wąskie i prowadzą tuż przy ruchliwych ulicach. Słynną Al. Corniche doszliśmy do parku, przy którym na ogromnym parkingu stało mnóstwo aut. Okazało się, że wieczorem mieszkańcy jednak wychodzą na zewnątrz i do późnych godzin nocnych, całymi rodzinami, spędzają czas na świeżym powietrzu nad zatoką. Ok. 22-23 biegało wokół nas mnóstwo dzieci, bawiąc się w najlepsze, podczas gdy ich rodzice w towarzystwie krewnych i przyjaciół spędzali leniwie czas piknikując.
Zostawiliśmy sobie jeszcze troszkę czasu, aby poznać nowe lotnisko w Doha. Jego wielkość i masa udogodnień dla podróżnych robią niesamowite wrażenie: od placów zabaw dla dzieci, przez stoiska z dostępem do Internetu, po strefy relaksu z super-wygodnymi
fotelami.
Następna przesiadka w Perth, była już nieco krótsza (4 godziny), bez dodatkowych atrakcji. Do Sydney przybyliśmy o 7 rano w sobotę, dosyć wymęczeni i skołowani ciągłymi zmianami czasu. Na miejscu przywitała nas piękna pogoda!
Advertisement
Tot: 0.139s; Tpl: 0.011s; cc: 14; qc: 52; dbt: 0.0681s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb