Advertisement
Published: September 30th 2010
Edit Blog Post
Dziś urodziny Arka. W związku z tym chciałam zamieścić małe wspomnienie z Turcji z zeszłego roku. Karta z pamiętnika. 29.09.2009 - wtorek- 59,9 km, 6 dzień od opuszczenia Istambułu. Dziś po ciężkim podjeździe udało nam się znaleźć nocleg we wspaniałym miejscu - z widokiem na góry i perspektywą, że rano do namiotu zajrzy nam słonko. Wieczorem do naszego obozowiska zawitało trzech Turków. Pytali czy mamy wodę i czy mamy co jeść, z ewidentną chęcią ugoszczenia i nakarmienia nas. Coś pięknego! Kiedy byliśmy już w namiocie, zrobiłam Arkowi drugą lekcję angielskiego. Cieszę się, że udaje nam się jakoś realizować małymi kroczkami nasze plany:-) Jutro urodziny Arka. Ciekawe co z Rafałem wymyślimy?😊 30.09.2009 - środa - 67,5 km, 7 dzień od opuszczenia Istambułu. URODZINY ARKA!!! Ależ to była cudowna noc! Otaczała nas wspaniała aura i niesamowita, błoga, cisza. Gdy w środku nocy wyszłam z namiotu, aż dech mi zaparło z radości gdy zobaczyłam nad swoja głową klosz z gwiazd! Rano udało nam się zebrać prawie o czasie i trasę zaczęliśmy od dokończenia najstromszej części podjazdu, której nie chciało nam się już pokonywać wczoraj. Siłą motywującą do tak dużego wysiłku z samego rana był fakt, że nie mieliśmy już ani kropli wody a wodopój
majaczył gdzieś na samym szczycie. Kiedy dotarliśmy do ujęcia wody, które było na samej przełęczy, z wielką satysfakcją mogliśmy z góry zobaczyć jaki ogrom przestrzeni już pokonaliśmy. W dole majaczyła cała dolina usiana drobnymi dróżkami i lasami. Widok był piękny! O 10 dotarliśmy do małej wioski położonej mn. więcej 40 km przed Simavem. Ależ wspaniałe miejsce! Absolutnie turecki klimat - po obu stronach drogi umiejscowione były knajpki pełne mężczyzn leniwie popijających herbatę i czytających poranna gazetę. Jak zawsze zostaliśmy zaproszeni do stolika i poczęstowani herbatka przez lokalnego notabla. Dowiedzieliśmy się, że jesteśmy na 1000 m.npm co oznacza, że spaliśmy na ok 1200 m npm. Pogawędziliśmy chwilę z miejscowymi i ruszyliśmy w dalszą drogę. Wszystko co zobaczyliśmy i co wydarzyło się pomiędzy tą wioską a Simavem było przewspaniałe - pogoda, cudowni ludzie, przepiękne krajobrazy, góry wysokie ale pełne życia - co chwilę wyłaniały się wieże meczetów, pojawiali się pasterze, kobiety z krowami, drobne gospodarstwa, małe ogródki, sady - BAJKA!!! Jechaliśmy niespiesznie zachwyceni i urzeczenia aurą tej pięknej krainy. Załapaliśmy się na najwspanialszą porę roku. Turecka jesień napełnia co dzień me serce nieopisaną radością i zachwytem nad pięknem natury. Już gdzieniegdzie robi się żółto i czerwono ale nadal jest bardzo ciepło. Latają
motyle, a ptaki śpiewają jak u nas na wiosnę. Naprawdę serce rośnie! Dziś postanowiliśmy z Arkiem zaprzestać słuchania muzyki, żeby nie odcinać się od tych przepięknych dźwięków przyrody (i od niebywałej, momentami absolutnej, ciszy). Urodzinowy obiad Arka przyrządziliśmy na podwórzu jakiegoś przemiłego hodowcy ryb. Pan rybiarz rozstawił nam metalowy stolik, zaimprowizował obrus z szarego papieru a potem przyniósł pomidory z ogrodu i orzechy włoskie. Czuliśmy, że właśnie w takich chwilach osiągamy pełnię szczęścia:-) Żadna sala balowa i żadna srebrna zastawa nigdy nie przyniosłaby nam więcej radości niż właśnie ten papierowy obrus i posiłek z plastikowych pojemników :-) W prostocie życia, które obecnie prowadzimy odnajdujemy niezwykłe spełnienie i szczęście. Po 2,5 godzinnej sjeście ruszyliśmy dalej. Pod wieczór dotarliśmy do Simavu, gdzie mieliśmy z Rafałem nadzieję, że znajdziemy wszystkie składniki na imprezę urodzinową dla Arka. Oczywiście cały dzień stwarzaliśmy przed nim pozory, że poza zjedzonym w południe obiadem, już niczego więcej nie może się od nas spodziewać. Po długich próbach i przy wykorzystaniu sprytu Rafała, udało nam się jakoś spławić Arka i w pośpiechu ruszyliśmy do sklepu w poszukiwaniu ingredientów na tort. Nie bardzo wiedzieliśmy jak go zrobimy w krzakach ale wiedzieliśmy, że co by nie było, tort musi być:-) W poszukiwania
wszystkiego czego potrzebowaliśmy zaangażowało się pół sklepu. Oczywiście na koniec nie obyło się bez zwyczajowej herbatki:-) Nocleg znaleźliśmy zaraz za wyjazdem z Simavu, na polanie, tuż obok kamieniołomu. Tu też wyprawiliśmy Arkowi jego drugą osiemnastkę:-) Dla niepoznaki kupiliśmy trochę jajek i powiedzieliśmy Arkowi, że bardzo przepraszamy ale nic poza jajecznicą nie możemy mu na urodzinową kolację zaproponować. Arek, jak to Arek, powiedział, że niczego się nie spodziewa i jajecznica to i tak dużo (wożenie jajek w sakwach nie zdarza nam się często:-). Rafał przystąpił do przyrządzania jajecznicy, Arek zajął się naszym namiotem a ja korzystając z chwili jego nieuwagi poleciałam w krzaki ze wszystkimi składnikami przygotować tort. Okazało się, że zadanie jest dość skomplikowane biorąc pod uwagę warunki polowe i chmury, które co chwilę przysłaniały mi światło księżyca. Pomijając fakt, że przez te ciemności cała się usmarowałam czekoladą i pooblewałam jogurtem, efekt był całkiem zadowalający - jakoś się udało i powstał piękny tort składający się z gotowych podkładów biszkoptowych przekładanych gęstym jogurtem i nutella, z plasterkami bananów i połówkami winogron. Teraz pozostało już tylko wbić 36 świeczek, odpalić je i donieść całą niespodziankę do obozowiska. Okazało się jednak, że podmuchy wiatru gaszą świeczki. Kucnęłam więc tam gdzie stałam, skryta w
wysokich trawach i w akcie desperacji zaczęłam krzyczeć do Arka, że coś tu się pali. Arek przyleciał w te pędy gotów do akcji przeciwpożarowej a na widok tortu zatrzymał się zupełnie jak wryty! Choć nie jest on najwylewniejszą osobą na świecie, to w tej sytuacji nie potrafił, ani nie starał się nawet ukryć swoich uczuć. Radość, zaskoczenie i wzruszenie malowały się na jego twarzy. W konkury z wiatrem zdmuchnął świeczki wypowiadając wpierw w myślach swoje marzenie. O czym myślał? Co sobie wymarzył? Trudno odgadnąć...Może kiedyś spytam. Może kiedyś mi powie😊 Zasiedliśmy do rafałowej jajecznicy, zjedliśmy na deser tort a potem wyciągnęliśmy z Rafałem winko i plastikowe kubeczki, co stanowiło kolejną niespodziankę tego wieczoru. Rafał puścił z komórki muzykę i siedzieliśmy gaworząc przy winku, a nasze radosne śmiechy niosły się do późna po leśnej polanie. Byliśmy tylko my, las, klosz gwiazd i nasze przepełnione radością serca. Kwintesencja życia. Kwintesencja szczęścia.
Dziś mija rok od ostatnich urodzin Arka. Dziś kończyłby 37 lat. Być może mielibyśmy za sobą już Afrykański ląd. O czym by myślał zdmuchując świeczki? O czym by marzył? Tak jak Arkowi obiecałam, mimo ciągłych przeciwności losu, nie poddaję się i kontynuuję z Rafałem podróż do Afryki.
Kolacja urodzinowa
Jajecznica,winko,tort i muzyczka
Jadę dalej choć kolory nie wydaja się już tak żywe, ptaki nie wydaja się już tak pięknie śpiewać, świat wokół przycichł i po części stracił dawny urok. Dziękuję losowi, że mogłam doświadczyć chwil tak pięknych jak te, które przeżyliśmy razem w zeszłym roku.
Advertisement
Tot: 0.126s; Tpl: 0.013s; cc: 6; qc: 45; dbt: 0.0852s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb
Jan Kondrak
non-member comment
Adelka jesteś wielka. Pięknie piszesz, znazcy dobrze robisz w polszczyźnie. BrawoJjan ko