Advertisement
Published: February 8th 2010
Edit Blog Post
Dzis rozowa strzala (aka rozowa pantera aka inspektor Clouseau) mknela przez poranny Turyn do szkoly. Mkniecie zajelo jej, razem z kupieniem znaczka skarbowego za 14.62 Euro, ktory potrzebny jest do zapisania sie oficjalnego do szkoly, ponad godzine... Ale udalo sie jeszcze zjesc croissanta z czekolada i wypic kawe w szkole przed zajeciami. Na kampusie jest bowiem bar, kluczowa instytucja we Wloszech. Bar jest na kazdym rogu, w kazdej dzielnicy, na stacji kolejowej i nawet w hali bazaru na Porta Palazzo. W sumie jest ich we Wloszech 130 000, otwartych 7 dni w tygodniu. Kazdego dnia serwuja 30 milionow filizanek kawy. Rano serwuje wypieki: croissanty zwane brioche, z czekolada, marmolada, budyniem, albo puste i kawe. Nie wiem, jak to mozliwe, albo raczej dlaczego u nas nie jest mozliwe, zeby one byly zawsze swieze, apetyczne i pachnace. Polega to chyba na tym, ze ten barrista czuje sie osobiscie odpowiedzialny za oferowane przez siebie uslugi. Nie wyobrazam sobie, zeby mogl powiedziec "To nie moja wina, ze te ciastka sa nieswieze". On jest odpowiedzialny za wszystko, co dotyczy jego baru. Dzis pani oburzyla sie na mnie, jak zasugerowalam, ze moze zostawi cos na jutro. W lunch bar serwuje kanapki, a po poludniu aperitivo. I szklanki
sa czyste, i alkohol stoi za barem od rana, ale jakos nikt go nie kupuje na sniadanie. W Warszawie fascynuje mnie osiedlowy na dole, gdzie zawsze kazdy klient za mna i przede mna kupuje alkohol. I to nie byle co, tylko wodke. Raz w sobote przed poludniem bylam swiadkiem, jak panowie robotnicy wysmiali kolege, ze on tak leciutko i tylo dwa piwka kupuje. Teraz w osiedlaku - ciagle jestesmy w Warszawie - dodali nowa usluge - serwuja hot dogi. I to sie cieszy najwiekszym wzieciem. Do tego paskudna kawa w papierowym kubku. Nie ma chyba zapotrzebowania na swiezy sok pomaranczowy?
W kazdym razie, w szkole jest bar, calkiem niezly. Jest tez kantyna. Skomentuje tylko mowiac, ze po pierwszym dniu nie bolal mnie brzuch, ale zaczelam przynosic swoje wlasne jedzenie. Ale znowu - jestesmy we Wloszech, wiec jest dostepna oliwa zwykla i vergine, ocet balsamico, ocet z bialego wina i i ocet z czerwonego wina, oregano, cytryna, pepperoncino. Zabawne jest natomiast to, ze podaja jedzenie na plastikowych talerzach, stanowiac bezposrednie zaprzeczenie jakichkolwiek idealow UN co do ochrony srodowiska. Podobno kiedys talerze byly szklane, ale teraz jest pewnie taniej. No i zarowno w barze, jak i w kantynie waluta jest identity
card, bez ktorej nie ma wstepu na kampus i nie ma jedzenia, bo na karte laduje sie wirtualne pieniadze.
Z kampusu moznaby zasadniczo nie wychodzic. Jest i poczta, i bank, i pralnia, i fitness, i kort tenisowy. Jest nawet maszyna sprzedajaca karty telefoniczne (od tygodnia zepsuta) i bilety autobusowe, jezeli ktos jednak bedzie chcial wyjsc, a nie bedzie sie umial porozumiec po wlosku. Sa tez jakies obscenicznie drogie pokoje goscinne. Calosc wybudowana w latach 60-tych, wiec potwornie brzydka, podobno jest wlasnoscia prowincji Piemont, wiec UN i tak - nawet jakby chcieli - nie moze za duzo przy tych budynkach majstrowac. Oprocz UNICRI, na kampusie mieszka sie jeszcze dwie organizacje - moim zdaniem o raczej drugorzednym znaczeniu w systemie UN - ale poslugujace sie wyrafinowanymi skrotami, ktore podkreslaja ich miedzynarodowosc i sa do rozszyfrowania tylko przez wtajemniczonych. Jedna z nich to ITC ILO, czyli miedzynarodowe centrum szkoleniowe miedzynarodowej organizacji pracy oraz UNSSC - czyli cos, co przetlumaczyc mozna mniej wiecej jako uczelnia dla personelu systemu narodow zjednoczonych. Dzieki tym skomplikowanym nazwom i epitetom wskazujacym na miedzynarodowy charakter, organizacje maja najpewniej zapewniony dlugi i spokojny zywot.
Dzis musielismy tez oficjalnie zapisac sie na Uniwersytet Turynski, zeby w lipcu mogli nam
wydac dyplomy. Procedura skomplikowana, obejmuje zapisy na formularzu, gdzie najwazniejszym elementem jest codice fiscale, czyli lokalny NIP, bez ktorego tutaj czlowiek nie istnieje i ten drogi znaczek skarbowy, albo raczej naklejka skarbowa. Do tego potrzebne sa kwity z Warszawy, czyli DOV - potwierdzenie oryginalnosci dyplomu. Zeby to uzyskac, musialam na UW dostac zalacznik do indeksu, co trwalo jakies 3 tygodnie, bo moje akta jako 'stare' znjdowaly sie juz w archiwum. Do tego stres, bo jest na Wydziale Prawa nowy sekretariat i znana przeze mnie technika pchania sie na sile do drzwi juz nie dziala, obowiazuje kolejka. Potem dyplomi zalacznik musi przetlumaczyc tlumacz przysiegly. Potem dyplom poswiadcza Ministerstwo Nauki, potem wszystko razem poswiadcza MSZ, a potem konsulat wloski robi szybkie ksero i wszystko jeszcze raz potwierdza. Absolutnie absurdalna procedura. Potem sa formularze we Wloszech i zapisy internetowe, na ktorych wszyscy poleglismy, bo w pewnym momencie system nas wyrzuca i na razie nie wyglada, zeby cos mialo sie zmienic. A podobno bez tego ostatniego elementu wszystko pozostale i tak nie ma znaczenia i dyplomu nie daja.
Podobnie wygladala wizyta w banku pierwszego dnia w Turynie. Najpierw nie wiedzielismy, do jakiego banku pojsc, a jak sie w koncu okazalo, czego szukamy, to
oczywiscie nigdzie akurat nie bylo oddzialu. A jak sie znalazl oddzial, to byl w remoncie, a cala wizyta zajela ponad godzine, z czego samo zakladanie konta akurat odbylo sie w miare ekspresowo. Na wejsciu dwa stanowiska, z czego jedno zamniete. Zadnej informacji; na pytanie, gdzie zalozyc konto pan odpowidzial, ze moge w glebi cos mi powiedza. A w glebi na srodku stal sejf, a na nim kwiatki. Kwiatki przykrywaly tez jedno z dwoch dostepnych na caly bank siedzonek. Przy jednym biurku siedziala zaaferowana pani, a nad nia stalo ze 3 panow w jesionkach. Do drugiego biurka po chwili przyszedl pan w traperkach i tureckim swetrze i zaczal powoli z namaszczeniem skanowac dokumenty. On tez powiedzial, ze nie moze mi pomoc i musze poczekac, az zaaferowana pani bedzie mogla mi pomoc. Nie zwazajac na cala kolejke przyszedl trzesacy sie dziadek i jedna z pan zaprosila go nieoficjalnie do biurka za przepierzeniem, mowiac jednoczenie, zeby uwazal na zalegajacy kurz. W miedzyczasie krecilo sie wokol duzo pan, ktos otwieral stojacy na srodku sejf, ze scian wystawaly kable. Gdy zaaferowana pani w koncu zaczela mnie obslugiwac, musiala blagac i zaklinac swoj komputer, zeby sie nie zawieszal. Po 45 minutach moglam przystapic do zakladania konta.
bonus
verona. smieciarka dla fanow streetwearu. Chlopak za mna czekal godzine, a gdy przyszla jego kolej, trzeba bylo zamknac bank na lunch.
Raport pogodowy: jak przyszlam dzis do domu, po 12h, bylo W SRODKU 10 stopni. Teraz, po 3 godzinach temperatura osiagnela zawrotna wysokosc 15.7 stopni przy rozkreconym na maxa kaloryferze. Wczoraj udalo mi sie dojsc do 17.7 i mialam na sobie 4 warstwy ubran. Dzis jest zdecydowanie zimniej na dworze, wiec mam 5 warsta, szalik i podwojne skarpetki.
Advertisement
Tot: 0.403s; Tpl: 0.01s; cc: 11; qc: 63; dbt: 0.1243s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb
ewa
non-member comment
A mowi sie ,ze w polsce jest wszystko pogmatwane. zazdroszcze porannych swiezych buleczek.pozdrawiam ewa