Advertisement
Published: April 2nd 2021
Edit Blog Post
Labirynt
Widok z okolic naszego pierwszego miejsca noclegowego na wschód. Właśnie gdzieś tam na dół pojedziemy następnego dnia.
(zdjęcie od Łukasza) Data wycieczki: 15 - 18 marzec 2019 To moja trzecia wizyta w Parku Narodowym Canyonlands i, mam nadzieję, nie ostatnia. Sam park leży na terenie wielkiej pustyni, ale podzielony jest na trzy całkowicie oddzielne części u zbiegu rzek Kolorado i Green River. Najłatwiej dostępna jest część północno-wschodnia, tak zwana Island in the Sky (Wyspa w Niebie): tam akurat jeszcze nie byłem. Południowo-wschodnią część, zwaną the Needles (Igły),
odwiedziłem dwukrotnie i dwukrotnie byłem zachwycony. Teraz przyszła część na najbardziej dziką i niedostępną: the Maze (Labirynt).
To właśnie niedostępność Labiryntu czyni z tę wyprawę szczególną. Ta część Canyonlands jest jednym z najbardziej niedostępnych miejsc w USA. Punktem wjazdu do Labiryntu jest niewielki posterunek rangerów w Hans Flats (Równia Hansa). Prowadzi wprawdzie do niego szutrowa droga przejezdna dla zwykłych samochodów, ale najbliższa osada znajduje się w odległości 100km. A dalej jest już tylko ciekawiej.
Do Labiryntu wyruszyliśmy 15 maja z Green River, gdzie zrobiliśmy zakupy w jedynym i raczej smętnym sklepie (avocado nie trzymało kalifornijskich standardów). U rangerów w Hans Flats zameldowaliśmy się wczesnym popołudniem, gdzie otrzymaliśmy wszystkie potrzebne pozwolenia (permity). Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, USA to kraj pozwoleń, może z wyjątkiem pozwoleń na broń. Ale przynajmniej w przypadku parków narodowych na
Koniec "dobrej" drogi
Napis na tabliczce: "Za tym punktem wymagane wysokie zawieszenie i napęd na cztery koła."
(zdjęcie od Łukasza) wszystko trzeba mieć pozwolenie, które, oczywiście, trzeba załatwić z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. A co znaczy „wszystko”? Przede wszystkim miejsca kempingowe. W parkach narodowych nie można rozbić się na dziko: są wyznaczone miejsca, które trzeba uprzednio zarezerwować. Trzeba zatem zawczasu (czyli kilka miesięcy wcześniej) wiedzieć gdzie i kiedy chce się spędzić noc. Ma to jednak bardzo istotne plusy: ludzi jest wówczas znikomo mało, a miejsca są płaskie, równe, przygotowane i w ciekawych lokalizacjach.
Drugim permitem i, w przypadku Labiryntu kluczowym, jest pozwolenie na wjazd samochodem. I nie mówimy tu o wjeździe maluchem. Niedaleko za Hans Flats rozpoczyna się szlak wymagający prawdziwego off-roadowca. Właśnie z myślą o Labiryncie wypożyczyliśmy w Salt Lake City Jeepa Wranglera Rubicon. To klasyk off-roadu, napęd 4x4 z niskim przełożeniem, wysokie zawieszenie, specjalne opony, blokady dyferencjałów, itd, itp. Chociaż początkowo jechaliśmy powoli i niepewnie, a zatem długo, to jednak przejazdy przez różne przeszkody, kamienie i głazy, strome podjazdy i zjazdy były dla mnie wielką frajdą. Muszę przyznać, że były dużo mniej zabawne i nieco nudne z pozycji pasażera. Zwłaszcza, że pomimo tego, że mieliśmy ze sobą niewielki kompresor, nie upuściliśmy powietrza z kół, więc trochę trzęsło.
Kolejnego dnia koło południa, po przebyciu kilkudziesięciu kilometrów dojechaliśmy do celu:
Samochód
Właśnie takim Jeepem udawaliśmy się na szlaki w Labiryncie. Doskonała zabawa w jeżdżeniu po bezdrożach, nieco mniejsza po autostradzie. miejsca zwanego Panorama Point, z którego roztacza się niewiarygodnie piękny widok na kaniony Labiryntu. Stamtąd mieliśmy podążyć z plecakami na trzydniową wycieczkę. W tym miejscu byliśmy już prawdziwie na końcu świata. Przyszedł zatem czas ażeby wytłumaczyć nazwę „Labirynt”.
Cały Canyonlands, jak nazwa wskazuje, składa się z setek mniejszych i większych kanionów, pionowych skał, ciągnących się kilometrami klifów we wszystkich odcieniach żółtego i czerwonego. Jest to pustynia tylko w sensie roślinności: płaskie, odsłonięte powierzchnie są gdzieniegdzie porośnięte różnego rodzaju kolącymi krzewami i kaktusami. Natomiast na dnach kanionów, szczególnie tam, gdzie na dłużej zbiera się woda, rosną drzewa, trawy i krzaki. Jeśli natomiast mówimy o ukształtowaniu terenu, to mamy do czynienia z labiryntem wąwozów i kanionów, przez które rzeczywiście trudno byłoby nawigować bez mapy.
Kolejne trzy dni spędziliśmy zataczając pętlę, idąc przez kaniony. Jako że był to dopiero środek maja, temperatura wynosiła koło 25C, szło się zatem całkiem przyjemnie. Jak to na pustyni, bowiem, kluczową sprawą jest woda. Ponieważ nie można liczyć na wodę w kanionach, która, nawet jeśli jest, jest zwyczajnie brudna, trzeba ją nieść ze sobą. W porównaniu do, powiedzmy, Norwegii można więc wyjąć z plecaka kurtkę, ale dodać trzeba kilka kilogramów wody. Dodatkową atrakcją było strome podejście
Drogi się pogorszyły
Zjeżdżamy w dół.
(zdjęcie od Łukasza) na samym końcu (i początku) trasy. Z powodu niezwykle stromych ścian i bardzo wąskich przejść musieliśmy zabrać ze sobą linę, która służyła do wciągania naszych ciężkich plecaków.
Po wydostaniu się na Panorama Point wyjechaliśmy w kierunku Hanksville...
Advertisement
Tot: 0.221s; Tpl: 0.016s; cc: 8; qc: 45; dbt: 0.09s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb