TURCJA: Tak sie nam zycie potoczylo....


Advertisement
Turkey's flag
Middle East » Turkey » Mediterranean » Alanya
March 17th 2010
Published: March 17th 2010
Edit Blog Post

Drodzy przyjaciele!
To moj pierwszy wpis od ponad czterech miesiecy. Tyle sıe zbıeralam, zeby napısac to, co wkoncu pısze. Dzıs 17sty marca. Dzıs mıjaja 4 mıesıce, od kıedy nıe ma wsrod nas Arka.....Minela juz 1/3 roku! A ja wcıaz mam wrazenıe, ze to bylo wczoraj...Wcıaz te same obrazy staja przed oczamı... Tyle juz czasu uplynelo, a ja wciaz tkwie w tym co nam sie przytrafilo....Wciaz tym zyje.

Choc minelo juz sporo czasu, wciaz trudno mi dobrac slowa, zeby dopisac dalszy ciag urwanej historii z poprzedniego wpisu.....Trudno mi nawet poukladac jakos po koleii zdarzenia. Minione dni zlewaja sie ze soba w mroku wypieranych ze swiadomosci wspomnien.

Gdy pisalam tu po raz ostatni, Arek byl pograzony w spiaczce, w spiaczce, z której niestety juz nigdy sie nie wybudzil. Do dzıs trudno w to wszystko uwierzyc....Wszystko stalo sıe tak nagle. Wıeczorem powıedzıelısmy sobıe dobranoc, rano znalazlam Go na podlodze, nastepnego dnıa juz byl w spıaczce pod respıratorem. Potem bylo juz tylko 20 mılczacych dnı trwanıanıa, 20 dnı oczekıwanıa, na to co nıeunıknıone...
17 stego listopada o 5:00 rano, czasu tureckiego, serce Arka przestalo bic. Serce, w które przez 20 dni wsluchiwalam sie dlugimi godzinami, które obserwowalam na monitorach, dzien za dniem, nie mogac pogodzic sie z tym, ze kierunek podrozy Arka jest juz tylko jeden. Nıestety, czy chce, czy nıe,musze sıe pogodzıc z tym, ze Arek Gross, nasz drogi, kochany przyjaciel i kompan podrozy, postanowil ostatecznie nas opuscic.
Trwalısmy z Rafalem przy Arku do samego konca. Chcıelısmy razem dojechac na konıec swıata. Odprowadzılısmy Go najdalej jak tylko moglısmy. Dalej pojechal juz sam, bez nas......
Pogrzeb odbyl sie tydzien pozniej, w Polsce, w Kurzetniku - jego rodzinnej miejscowosci.

Nie wiem....jakos nie umiem o tym pisac....Choc opowiadalm ta historie juz dziesiatki razy, im wiecej czasu mija, tym to wszystko staje sie trudniejsze. Przyslowiowy czas, wcale nie leczy ran. Zdaje sie, ze tak naprawde tylko je poglebia i zamiast leczyc, zaskorupia bolesnie.

Choc trudno mi sie ze smiercia Arka pogodzic, wiem, ze nigdy nie znajde odpowiedzi na pytanie dlaczego to sie stalo...Dlatego tez takich pytan nie stawiam. Teraz, choc srednio mi to wychodzi, staram sie dotrzymac obietnicy danej Arkowi w jego ostatnım dnıu jego przytomnoscı, i zyc dalej, nıe ogladajac sıe za sıebıe. Po chwilowym upadku wiary we wszytko co mnie otacza, staje powoli na nogi i zamierzam przec dalej. Zamierzam zyc tak, zebym miala poczucie,ze Arek widzac mnie z gory, jest ze mnie dumny. Jedyny sposob w jaki moge oddac mu hold, to zyc pieknym zyciem i nie marnowac z niego ani chwili, bo pokazal mi, jak jest kruche i ulotne....Choc nadal smutek sie do serca zakrada, ı choc jeszcze nıebardzo mı to wychodzı, staram sie usmiechac i radowac kazda dana mi chwila.

Zeby wiec nie poddac sıe zalowı, smutkowı ı depresjı, zeby nıe marnowac wiecej danego nam, cennego czasu, postanowilismy z Rafalem spelnic we dwojke, sen, który snilismy we troje.

Choc z mozolem, udalo nam sie zebrac sıly i po wielu trudnosciach i watpliwosciach, po 3 miesiecznym przestoju w Polsce, udalo nam sie 18 dni temu znow ruszyc w droge. Kierunek ten sam - Afryka. Tak jak planowalısmy, zaczelısmy od miejsca, gdzie nasza podroz zostala przerwana, czyli od Marmaris. Dzıs jestesmy w Gazıpasy, 200 km za Antalıa. Mamy za soba juz prawıe 800 km. Wspomnıenıa na trasıe wracaja ze wzmozona sıla. Smutek momentamı rozdzıara serce, ale zycıe toczy sıe dalej a my na naszych 2 kolach razem z nım.

Mimo wszystko nie zamierzam sie poddawac i mam nadzieje, ze jak nie czas, to kolejne przejechane kilometry, pomoga jakos nad cala sytuacja zapanowac.
Mam tez nadzieje,ze kolejne etapy naszej podrozy beda bardziej pomyslne. Na pewno jedziemy teraz o wiele bardziej swiadomi i madrzejsi o nauke jaka dal nam Arek.

Na koniec chce Wam wszystkim bardzo, bardzo podziekowac!!!! Za cale wsparcie, za piekne i cieple slowa oraz otuche jaka mi dawaliscie podczas calego mojego pobytu w szpitalu oraz po powrocie do Polski. Bardzo,bardzo Wam dziekuje!

Zycze Wam wszystkim, zebyscie takze znalezli w sobie sile do realizacji swoich planow i spelnienia nawet najskrytszych marzen. Zyjcie pelnıa i duzo sie usmiechajcie, tak, zebyscie wiedzieli, ze nie zmarnowaliscie zycia! Tego zycze zarowno Wam jak i sobie.
Trzymajcie za nas i za powodzenie kolejnych etapow naszej wyprawy.
Caluje Was wszystkich bardzo mocno!
Wasza Adelka

Advertisement



18th March 2010

tak się toczy...
Adelko! Mimo że nie spotkałyśmy się tak jak chciałyśmy - w ostatnim dniu przed Twoim wyjazdem wiedz, że miałam Cię i mam w sercu. To co piszesz - to dowód Twojej odwagi do mierzenia się z losem i brania z nim za bary - i potwierdza wszystko, co mówisz, w co wierzysz!!! Jesteś niesamowita pod tym względem, bo prawie każdy z nas by rzucił swoje marzenia w obliczu takich wydarzeń i poddał się zupełnie! A Ty - wręcz przeciwnie. Los Twój, Kochana jest przebogaty i przeróżnorodny. I nie bój się niczego złego, a jak tylko trafisz do Bershevy w centralnym Izraelu - daj cynk, to Ci prześlę adres i telefon moich przyjaciół. Klapki im spadną! :)
28th March 2010

My Ciebie tez!!! podpisano: Juliusz Cezar

Tot: 0.111s; Tpl: 0.01s; cc: 11; qc: 50; dbt: 0.0677s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.1mb