Advertisement
Published: April 26th 2009
Edit Blog Post
5 rano. Teheran. Mama je najprawdziwszy na swiecie barani jezyk. Marek obok mnie je baranie galki oczne. I pyta, czy w Iranie jada sie baranie jadra, ale po chwili dochodzimy wspolnie do wniosku, ze to w tym kraju pewnie zostaloby uznane za niemoralne. Okazalo sie, ze w naszym hotelu nie bylo dla nas pokoi i trzeba bylo czekac do 6 rano, az poprzedni goscie sie ewakuuja, zebysmy my mogli je dostac. Dla mnie to nie problem, bo i tak przylatywalam o 3, ale reszta wycieczki byla w Teheranie juz o 23.00, wiec jezdzili po miescie, az wspolnie trafilismy na restauracje typu 'head and tail', gdzie je sie wszystko z barana - od ogona poczawszy, na glowie skonczywszy, a w powietru unosi sie ciezki mdly zapach gotowanego baraniego miesa. Paskudztwo. Musialam tam jednak wysiedziec, patrzac na rybki w akwarium i liczac zabki zamarynowanego czosnku, podgryzajac wielkie plachty swiezego cienkiego chleba, ktory podali do barana.
Jeszcze w samolocie panie z Polski przebraly sie w ciuszki stylizowane na lokalne i musze przyznac, ze prezentowaly sie lepiej, niz gdy ich kraglosci oblepialy codzienne ubrania. Chlopaki z 'immigration' mile i nawet przystojne, zero powodow do jakichkolwiek obaw, czy wpuszczaja do swojej islamskiej republiki i na
jakich zasadach. Wscieklam sie tylko jak do kontroli bagazu wcisnal sie przede mnie lokalny fafarafa, a ja nawet nie moglam zwrocic mu uwagi.
Odebral mnie z lotniska kierowca przyslany przez nasz lokalny kontakt - pana Szafranka, zwany Schumacherem. Mial nie mowic po angielsku, ale zaczal od Welcome to Iran, wiec spytalam , czy jednak mowi po angielsku, a on na to, ze tak. Poprowadzilam wiec rozmowe dalej, pytajac How far to the hotel?, na co on znow z wrodzona zapewne dla Iranczykow uprzejmoscia odpowiedzial Yes. Na tym skonczyla sie nasza konwersjacja podczas 40 minutowej podrozy z lotniska. Jak mijalismy mauzoleum Khomeiniego, to pokazal mi jescze wtedy, ze tam Supreme Leader spi... Droga z lotniska oswietlona kiczowatymi neonami - zielono, cerwone, niebieskie i wokol drogi plakaty z robaczkami i podobiznami meczennikow - hasla prawdopodobnie mniej wiecej jak na Kubie : Viva la revolucion!
Pierwszego dnia w Teheranie poszlismy do palacu Golestan. Pozostalosci wystawnego zycia monarchii. Podobno jednak, gdy Iranczycy widza ten palac, to sie dziwia,ze wcale nie jest az tak wystawny w porownaniu z tym, co dzis buduja ich przywodcy. Z hotelu wyszlismy na piekna aleje wysadzana platanami, a wokol miasta ukazaly sie pokryte sniegiem gory. My bylysmy jeszcze
ciagle w tymczasowych strojach iranskich, troche zestresowane, czy nie bedziemy sie na ulicy za bardzo wyrozniac, ale spokojnie dawalysmy rade. Czesc kobiet chodzi faktycznie w czarnych pelerynach do ziemi ze szczelnie przykrytymi wlosami, ale niektore tylko udaja, ze przykrywaja wlosy i ubieraja kolorowe plaszcze do kolan i jeansy. Nikt juz chyba dzis nie pamieta, czemu tak naprawde mialo sluzyc wtloczenie kobiet w te garderobiane nakazy, o czym przekonalysmy sie najlepiej po poludniu i wieczorem. Mezczyni ubieraja sie albo w marynarki, ci starsi, albo w obcisle jeansy i t-shirty. ci ostatni rowniez ukladaja fantayzyjnie wlosy na zel. Co jakis czas idzie kleryk w turbanie czarnym albo bialym i szatach do ziemi. Mezczyni sa bardzo przystojni, moze z wyjatkiem tych, ktorzy wygladaja jak kopie prezydenta i maja przylizana na czole grzywke.
Po poludniu pojechalismy kupic manteau - plaszczyk, obowiazkowy damski stroj, ktory od rewolucji przezywa ewolucje i traci powoli wszystkie cechy skromnego uniformu na rzecz mody i stylu. Plaszcze, pierwotnie czarne i kryjace kobiety przed meskimi spojrzeniami, teraz ozdabiane sa kratka burberry, cekinami, suwakami, maja falbanki, kolnierze, mozna wybrac ksztalt, dlugosc i kolor. Podkreslaja kobiece ksztaly, kryjac niedoskonalosci urody. Odwiedzilismy kilka sklepow i w koncu kazda z nas kupila po dwa
plaszczyki - ja wybralam raz look bardziej wojskowy, a raz granat z wsiowymi suwakami, ale i tak najlepsze, co bylo. Ania poszla w pomarancz. Mama kupila turkusowy i zielony. Do tego pasujace chusty i wygladamy jak Iranki. Na prawdziwe modnisie napatrzylismy sie jednak podczas kolacji w polnocnym Teheranie - to ta lepsza czesc miasta, a restauracja, do ktorej zaprosil nas pan Szafranek byla w wawozie, gdzie miedzy dwie skaly wepchniete sa wspinajace sie tarasami pod gore restauracje, poprzecinane splywajacymi z gor strumieniami. Piekne miejsce. Droga do niego prowadzi prze waska ulice pelna bezalkoholowych barow, gdzie sprzedaja kandyzowane owoce i mozna zapalic fajke. Nasi iranscy gospodarze, wyksztalceni zagranica, zabawiali nas historiami, jak w Teheranie pije sie zabroniony alkohol, jak ludzie walcza kilkanascie lat o uznanie w Iranie amerykanskiego dyplomu medycyny, jak najlepiej sprzedaje sie ukladanka z tancerka, co pokazuje kawalek nagiego kolana, ale czasami wladza sie denerwuje, ze taka demoralizujaca dzialalnosc prowadza i trzeba wstrzymac import...
Po kolacji poszlismy jeszcze na fajke i wloskie orzechy, ktore tu w calosci moczone sa w wielkich slojach, przez co wygladaja jak mozdzki w formalinie, ale za to latwiej schodzi z nich skorka. Do tego mocna herbata i galaretka z morwy.
Mam nadzieje, ze jutro
uda mi sie uzupelnic dwa dni.. i blog juz nie bedzie pisany wstecz:-)
Advertisement
Tot: 0.036s; Tpl: 0.011s; cc: 7; qc: 24; dbt: 0.0169s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1mb