Poranek na campingu wsrod wraków przyczep, grubasow w jajogniotach z ketami i ewidentnie nudzacych sie dzieci. Juz po krotkim spacerze poprzedniego dnia wiemy, ze nasz ekotax ktos musi konsumowac po drodze, bo na pewno nie jest przeznaczany na oczyszczanie krajobrazu. Piękny i pachnacy zywica las piniowy przy plazy jest zawalony plastikowymi torbami, co z pelnym niedopalkow czarnym piaskiem nie zacheca do zazywania kapieli morsko-slonecznych. Idziemy jednak na plaze i siadamy pod parasolem, specjalnie takim, co nie ma tabliczki, ze rezerwacja. Stad obserwujemy lokalnych bonzów - a moze raczej Albanczykow z Kosova, ktorzy tu spedzaja wakacje. Lancuch to gadzet obowiazkowy, a do tego duzy brzuch - symbol dobrobytu, bardzo blyszczace okulary sloneczne i, o ile to mozliwe, blyszczace spodenki. I mloda zona oraz co najmniej trojka dzieci. Zdaza sie rowniez babcia - wszyscy wytaczaja sie z Mer
... read more