Advertisement
Published: September 26th 2010
Edit Blog Post
Noc w Kruji okazala sie troche bardziej burzliwa, niz sie poczatkowo spodziewalismy. Samo odbywajace sie w naszym hotelu wesele nie byloby problemem, ale niestety do pokoju nad nami zwalili sie co bardziej pijani goscie, ktorzy od 3.30, gdy zakonczono harce, do 6 rano, gdy w koncu zmozyl ich sen, tupali, krzyczeli i robili absolutnie wszystko, zeby uniemozliwic nam spanie i pobudke przewidziana na 6.30.
Na sniadanie dostalismy kawe inke, ktora nie pomogla pozbyc sie objawow niedospania, plaster masla, plaster sera i niewiarygodnie slodki dzem. I chleb. Nienajedzeni i nieobudzeni, szukalismy swiezego burka, ale nigdzie w poblizu nie bylo, a na poszukiwania nie moglismy pezeznaczyc za duzo czasu, bo musielismy przejechac na polnoc w kierunku Szkoder, potem na zachod w kierunku Kerres - wszystko pozornie elegancka czerwona droga - regional road, ale przeciez tu z drogami nigdy nic nie wiadomo, zeby tego samego dnia wsiasc na prom i krajobrazowa trasa wrocic do Szkodry.
Owszem, na poczatku bylo niezle - szerokie polacie asfaltu w obie strony, choc bez namalowanych pasow i z przypadkowym ghost riderem, jadacym spokojnie wbrew kierunkowi ruchu. Potem zaczelo robic sie coraz gorzej - szerokie pasmo asfaltu zmienilo sie w waskie pasmo asfaltu, a juz jako zolta droga
zaczelo wspinac sie ostro wzwyz. W tutejszych gorach co jakis czas zdarzaja sie miejscowosci - mniej lub bardziej obskurne, choc niezmiernie malowniczo polozone, gdzie obsmarkane kilkupietrowe bloki - wydaje sie, ze w calym kraju skladano je wedlug tego samego szymela - wyrastaja sposrod pastwisk pelnych koz i owiec. Dzis zdazylo nam sie po raz pierwszy, ze lokalny mlodzieniec zdenerwowal sie, gdy robilam zdjecie takiego urbanistycznego spektaklu. Przy drodze dzieci sprzedawaly jagody i truskawki, pachnialy pinie, a wokol widac bylo coraz wyzsze szczyty, z widocznie zaznaczona linia, gdzie konczy sie las, nad ktora sterczaly tylko skaliste wierzcholki. Na tej drodze maksymalna predkosc to jakies 40 km/h, jeden slepy zakret przechodzi w drugi. Lokalni kierowcy nie uznaja trabienia i nie przejmuja sie naszym trabieniem; mysle, ze maja nas za panikarzy. Oni szybko biora zakrety i ani na chwile nie zdejmuja nogi z gazu. Efektem sa rozstawione przy albanskich drogach groby tych, ktorzy zgineli w wypadkach samochodowych. Male marmurowe tablice z wygrawerowana podobizna ofiary, data urodzin i smierci, sterta sztucznych kwiatow pozostawionych przez najblizszych krewnych i wypalony znicz na mnie dzialaja lepiej niz jakakolwiek kampania spoleczna.
Serpentyny zageszczaja sie, przed nami otwiera sie perspektywa na wygladajace jak gigantyczny kleks atramentu o kolorze
acqua jezioro - odnoge zbiornika Fierze. I gdy wydaje sie, ze jestesmy juz tuz tuz, droga znow zaczyna sie wspinac, a potem pojawia sie przed nami kolejny turkusowy kleks. A gdy wszystko wskazuje na to, ze zdazymy na prom, spytany o droge pan Albanczyk bez 3 palcow dosiada sie do nas, wykonuje szybki telefon do kolegi i informuje, ze trageti, czyli prom, bedzie jutro. A my po 5,5 godzinach serpentyn nie mamy juz sily nigdzie jechac, co wiecej - planowalismy nawet niesmialo nocleg za 65 euro w kuskusowym 5gwiazdkowym hotelu w Szkoder, dokad mial nas zawiezc prom. A tu w zamian wioska na koncu swiata, zakurzona droga nad brzegiem jeziora, gdzie musimy przykleic sie do skalnej sciany, zeby przepuscic tira, ktory wlasnie przyplynal. Na szczescie, w porcie, skladajacym sie ze zwirowego placu, jednego drzewa, jednego domku, dwoch podrdzewialych promow, jednego malego stateczku, jest pan Binak mowiacy troche po angielsku, ale wykazujacy duza chec mowienia duzo po angielsku, ktory pozwala nam rozbic tam namiot. On jest wlascicielem calego biznesu, smazy nam na obiad mrozona rybe - choc do jeziora jest jakies 5 metrow - i robi salatke. Rzecz zupelnie nieoczekiwana na tym pustkowiu. I mrozone piwo - znana nam Tirana i
Peja z Kosova, co rozpoczyna mini wyklad o albanskosci Kosova.
Przez reszte dnia nie pozostaje nam nic innego do roboty, jak rozbijanie namiotu pod morwa ze szczegolnym namaszczeniem, zeby zabralo nam wiecej czasu i podziwianie widokow. Z drzewa co chwila spadaja owoce, rozbijajac sie z pluskiem o ziemie. Obserwujemy tez skaczacych do jeziora lokalnych chlopcow, ktorzy w swiecie bez play station z cumujacych promow zrobili sobie plac zabaw, ale w koncu ustawiaja sie wzdluz barierki i to oni zaczynaja nas obserwowac. Nie pozostaje nam nic innego, jak czekac do 6.00 rano, kiedy to utsawimy sie w kolejce do promu jako pierwsi.
Po poludniu pojawia sie tez para Belgow, ktorzy rozbili sie kolo nas, na miejsce dojezdzajac autostopem. Podziwiam, jak niczym Mary Poppins, ze swoich plecakow wyjmuja coraz to nowe sprzety - maja nawet drewniana szpatulke do mieszania w garnku! Zapodziali sie za to gdzies 2 mali Szwajcarzy, ktorzy podobnie jak my mysleli, ze prom jedzie dzis do Szkoder, ale co wiecej, mieli zamiar zrobic jednego dnia runde w te i z powrotem, w wyniku czego wyladowali tu absolutnie bez niczego. Gosciny udziela im w swoim domu szef portu.
Idziemy spac o 20.30...
Advertisement
Tot: 0.079s; Tpl: 0.019s; cc: 13; qc: 30; dbt: 0.0436s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb