Advertisement
Published: September 22nd 2007
Edit Blog Post
Okazalo sie, ze trekking po dzungli, to nie zaden treking, tylko wycieczka po okolicach Kanchanaburi. Miasto to, oraz caly region znany jest z historii Drugiej Wojny Swiatowej. To tutaj alianccy jency oraz robotnicy z Azji budowali zaprojektowana przez japonczykow kolej tajlandzka - birmanska, majaca polaczyc tereny zdobyte przez japonczykow. Kolej nazwana zostala "koleja smierci" - przy budowie w arcytrudnych warunkach zginelo ponad 200 000 ludzi!
Podczas wycieczki widzielismy miedzy innymi slynny Most na rzece Kwai, kilka muzeow, cmentarz wojenny, przelecz "piekielnego ognia". Wszystkie te miejsca byly naprawde ciekawe, jednak dla mnie najwazniejsza czesca tour'u byl trekking na sloniach😊) Mimo, ze po dzungli to za duzo nie pochodzilismy, to bylo to swietne doswiadczenie😊 Wydaje mi sie, ze slonie azjatyckie polubilem nawet bardzij niz wielka pande! Niespodzianka wycieczki byla wizyta w jaskinii. Co prawda chodzlilismy juz po jakiniach w Yangshuo i Halong Bay (tak nam sie przynajmniej wydawalo), ale to, co widzielismy tu to zupelnie inna bajka. Jaskinia nie byla oswietlona, chodzilismy we dwoch z przewodnikiem, ktory nosil lampe gazowa. Bylo slisko, pod sufitem siedzialo i co jakis czas przelatywalo nam przed nosami pelno nietoperzy😉) Naprawde ogromne stalaktyty i stalagmity przybieraly przerozne ksztalty. Bylo tez bardzo wilgotno i przez to duszno. Nie latwo
sie chodzilo po jaskinii, o czym swiadczy fakt, ze w ciagu 20 dni odwiedizlo ja tylko 21 osob, w tym 9 Polakow😊) (powaznie).
Wycieczka ogolnie byla calkiem udana, ale pojawil sie jeden problem. Program nie zgadzal sie z tym, co widzielismy w agencji turystycznej. trzeciego dnia nie robilismy zupelnie nic! Zaraz po powrocie do Bangkoku udalismy sie do biura i po 30 minutach negocjaji szef oddal nam po 500 bahtow, czyli prawie polowe ceny za caly tour😊)
Wszystkie odwiedzone przez nas miejsca ladnie opisal Pawel w swoim blogu, wiec za jego pozwoleniem wklejam tu ten tekst:
W grudniu 1941 r., wkrotce po przystapieniu do II wojny swiatowej, Japonia obawiajac sie blokady Zatoki Bengalskiej przez aliantow, zaczela szukac inej drogi pomiedzy zdobytymi terytoriami, rozciagajacymi sie od Singapuru do polnocnej granicy Birmy. Jej trasa zostala wytyczona dolina rzeki Kwai, mimo ze teren byl niemal calkowicie niedostepny dla czlowieka! Do prac przy budowie zaciagnieto ponad 60 tys alianckich jencow wojennych, oraz o czym sie mowi duzo mniej poad 200 tys azjatyckich robotnikow. W trakcie budowy przy uzyciu naprymitywniejszych narzedzi przemieszczono 3 mln metrow szesciennych skal i wybudowano ponad 14 km mostow. Kiedy po 15 miesiacach ukonczono linie, zasluzyla ona w pelni na
miano "kolei smierci" - jej powstanie kosztowalo zycie 16 tys jencow i 100 azjatyckich robotnikow.
Po powrocie do Bangkoku, postanowilismy wykupic sobie 3-dniowa wycieczka do prowincji Kranczanaburi. Zostalo nam juz naprawde malo czasu w Azji, wiec gdybysmy tego nie zrobili, to na wlasna reke pewnie nie zdazylibysmy tego zobaczyc...
Pierwszego dnia zobaczylismy cmentarz wojenny na ktorym zostala pochowana wiekszosc alianckich zolnierzy zmarlych przy budowie lini kolejowej ( statystycznie, budowa kazdego kilometra tej lini kosztowala zycie 38 alianckich zolnierzy). W rownych rzedach znajduja sie 6982 groby jencow wojennych. Jest tam naprawde cicho i widac, ze rodziny tych zolnierzy nie zapomnialy o nich i hojnie sponsoruja cmentarz. Nastepnie udalismy sie do muzeum II Wojny Swiatowej , ktore szczerze mowiac oprocz naprawde bogatej kolekcji fotografii, ktore japonczycy robili wiezniom ( kiedy warunki w obozie nie byly jeszcze takie tragiczne, bo kiedy wyraznie sie pogorszyly zdjec juz nie robiono... ) nie zrobilo na mnie wiekszego wrazenia. No moze jeszcze taras widokowy z ktorego mozna bylo zobaczyc rozslawiony przede wszystkim dzieki filmow David Lean'a , ktory nagrodzony zostalo 7 Oscarami - "Most na rzece Kwai" . Sam most szczerze mowiac wieksze wrazenie robi na zdjeciach, ale niewatpliwie jest magnesem, ktory sciaga tlumy turystow. Przyjrzelismy
sie, przeslismy sie, zrobilismy zdjecie, nagralismy krotki film i poszlismy sobie dalej... Nastepna atrakcja przygotowana dla nas tego dnia byla juz zupelnie innym doswiadczeniem... Byl to przejazd pociagiem po najslynniejszym i najbardziej niebezpiecznym odcinku lini kolejowej okreslanej mianem - kolei smierci. Obfitowala ona w piekne widoki, ktore zapieraly dech w piersiach, a jadac na odcinku, ktory wydawal sie wrecz przyklejony do skaly z jednej strony u wielu pewnie powodowal przyspieszone bicie serca. Tego dnia zjedlismy jeszcze obiad, oraz zobaczylismy wodospad Soi Yak , gdzie amatorzy kapieli mogli probowac swoich sil u podnoza samego wodospadu. Noc spedzilismy... na rzece Kwai! Doslownie na rzece Kwai, poniewaz mieszkalismy w plywajacym domu, ktory byl zacumowany do brzegu ogromnymi linami, a wchodzilo sie do niego po cienkich mostkach. Najfajniejsze uczucie bylo, kiedy stalo sie w pokoju i spogladalo za okno. Widzialo sie plynaca rzeke, ale wrazenie bylo takie, ze po prostu plynie sie po tej rzece! Sam pokoj bardzo ladny, a nawet powiedzialbym najladniejszy w jakim do tej pory mieszkalismy w Tajlandii.
Drugi dzien, takze nas nie zawiodl. Zapomnialem wspomniec, ze plywajace domy w ktorych spedzilismy noc nalezaly do tzw kampusu sloni... Dlatego idac np na sniadanie lub dzien wczesniej na kolacje, musialem uwazac na
Most na rzece Kwai
Czasami przejezdza nim pociag... ogromne sloniowe miny... No coz, ale za jedna z pierwszych rzeczy jaka widzialem tego dnia byla slonio-myjnia, chlopak stajac na sloniu z wezem po prostu go myl 😊 Widok naprawde niecodzienny dla europejczyka, tutaj jest niczym specjalnym. Po 45 minutach siedzialem juz sam na sloniu! Co moge powiedziec o jezdzie na sloniu? Jest na pewno znakomitym przezyciem, kontakt z tak ogromnym zwierzakiem dostarcza mnostwa zabawy. Slonie sa po prostu niesamowite. Samo siedzenie i bujanie sie przy kazdym kroku pare metrow nad ziemia dawalo okazje chodzenia glowa w...drzewach 😊 Przejezdzka
W momencie kiedy chodzilismy po moscie, przejechal nim pociag...
tym wielkim kolckiem z traba trwala okolo godziny, kiedy zszedlem postanowilem sie troche pobawic i zaczalem robic zapasy ze sloniem on uzywal traby ja calego ciala! Kiedy siedzialem obok niego ( on stal 2 metry nizej ale glowe mial na wysokosci mojego ciala ) polozyl mi trabe na nogi... Myslalem, ze zaraz mnie wcisnie w ziemie! Byla taka ciezka! Sama skora slonia, jest bardzo twarda, wiec laskotanie ani tzw giglanie nie wchodzilo w gre... Mozna bylo za to podac sloniowi do pyska banana!
Starczy juz o sloniach, bo to przeciez nie koniec tego dnia... Choc splyw na bambusowej tratwie byl tragicznei nudny
Kolej smierci
Slynny fragment koleji tajlandzko - birmanskiej. i na szczescie trwal tylko 25 minut( choc mysle, ze byl nudny przede wszystki dlatego, ze byl bezposrednio po przejezdce sloniami). Nastepnie udalismy sie do Przeleczy Ognia Piekielnego .
Zeby zachowac staly poziom biegnacej nierowna dolina rzeki Kwai linii kolejowej, jency musieli wybudowac caly szereg nasypow i estakad, a takze, w bardzo wielu miejscach, wykuc droge gleboko w litej skale. Najdluzszemu odcinkowi nadano nazwe Przelecz Ognia Piekielnego, z powodu migotliwych swiatel plonacych podczas pracy noca ognisk. Przebicie skaly na tym odcinku zajelo trzy miesiace calodobowej pracy przy uzyciu prymitywnych narzedzi.
W tym miejscu prace nad koleja smierci byly najciezsze. Ludzie gineli kazdego dnia z powodu osuwisk kamieni, lub nieludzkiego traktowania. Po wizycie w przeleczy grupa sie podzielila, a wlasciwie dwojka Polakow - Marcina i ja postanowila, ze woli sie wybrac do jaskini niz do Swiatyni Tygrysow. Czy bylo warto? To jest malo powiedziane! Dla mnie byla to najbardziej ekscytujaca wedrowka po jaskini w zyciu. Przy wejsciu nie wiedziec czemu, musielismy wpisac swoje imie, nazwisko i narodowosc do ksiazki. Tam zaskoczylismy sie pierwszy raz... W ostatnich 20 dniach miejsce to odwiedzilo ledwie 20 osob! Zeby bylo smieszniej razem z nami 9 Polakow... Ruszylismy wiec przed siebie, nie wiedzac czego oczekiwac.
Najpierw musielismy przedostac sie okolo 2 km przez dzungle na piechote. Potem bardzo ostre podejscie, bo bardzo sliskich kamieniach i dotarlismy pod wejscie. Tam czekal juz na nas "przewodnik", ktory odpalal lampe gazowa... Wtedy jeszcze nie wiedzialem, ze bedzie to jedyne zrodlo swiatla w jaskini! W dodatku miejsce to byly calkowicie nie przygotowane dla ruchu turystycznego! Rozwalajace sie drabiny, ktorych szczeble, byly potwornie sliskie, brak oswietlenia, brak wytyczonej trasy itp powodowaly, ze wedrowka momentami robila sie bardzo ekscytyjaca. Czasami tylko pojawial sie problem, kiedy idacy z przodu przewodnik, trzymajacy swiatlo znikal w przejsciu na
Wodospad Soi Yak.
Tym razem zobaczylismy naprawde wodospad, bo tez wyspy Koh Phangan byly naprwde mikroskopijne!dol, a ja idac na szarym koncu, czyli po prostu za Marcinem, zostawalem sam w "egipskich ciemnosciach"! Pierwszy raz w zyciu, widzialem, ze nic nie widzialem! Latajace nad naszymi nietoperze, oraz male robaczki majace czulki chyba z 6 razy dluzsze niz ich cialo towarzyszyly nam przec cala droge. Warto dodac, ze wlasnie w jaskiniach na tym terytorium Tajlandii, odkryto najmniejszego ssaka na swiecie - nietopoerza o dlugosci ciala nie przekraczajacej 2 cm!
Advertisement
Tot: 1.332s; Tpl: 0.349s; cc: 7; qc: 45; dbt: 0.529s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 9;
; mem: 1.1mb