Varanasi

---

Ostatni dzien Lysej na wielkiej wloczedze zostal wykorzystany maksymalnie.
Lzy pojawily sie juz poprzedzajacego wieczoru ale to chyba byla tylko ich zapowiedz.
Ciezko nazwac to co zrobilismy rano wstaniem ale poderwalismy sie z lozka ok 5.30. Musielismy obudzic kogos z obslugi hotelu ( byla to chyba corka wlasciciela), zeby otworzyla nam (chyba otwarte jak sie po fakcie okazalo) drzwi. Poszlismy na ghaty wynajac lodz i zobaczyc poranne misterium nad Gangesem. Ciezko je sobie wyobrazic. O zrozumieniu nie moze byc mowy. Ceremonia jest niesamowita. Najpopularniesze ghaty sa calkowicie zapchane ludzmi. Dziewczyny porobily zdjecia, pogadalismy z kolesiem, ktory wynajal nam lodke i ruszylismy dalej. Wlasciciel naszej ulubionej restauracji zabral nas do swiatyni, centrum medytacji
(lub oddawania czci guru) i do astrologa. To bylo kompletnie inne doswiadczenie. Zadnych turystow, skupienie i potega wiary wypisana na twarzach ludzi. Czuje sie emanujaca w tych miejscach energie,
czymkolwiek ona jest. Po wizycie u astrologa mam mieszane uczucia wiec moze nie bede ich na razie probowal opisac. Zjedlismy szybki lunch, troche zakupow i poszlismy do Baby. Spotkalismy go po drodze
i juz razem wrocilismy do jego przybytku. Dalej sprawy potoczyly sie szybko z gory przewidzianym torem i bylo juz tylko shanti, shanti. Bardzo pozytywne wrazenie robi ten czlowiek. To chyba kwestia energii
czy aury jaka wokol siebie roztacza. Szacunek dla drugiego czlowieka, bezinteresownosc. Tym on on nas ujal. Ciezko bylo (doslownie i w przenosni) po pozegnaniu z nim wrocic do hotelu. Po drodze dziewczyny
zrobily jeszcze troche zakupow, zjedlismy szybka kolacje, pozegnalismy sie z wlascicielem hotelu (jestemy mu szczerze wdzieczni za pokazanie nam probki prawdziwych, mistycznych Indii) i pojechalismy na dworzec.
Tam mialo miejsce dlugie i czule pozegnanie, lzy sie polaly, Lysa odjechala a my z Buczma ruszany dalej na wielka wloczege.

---