Advertisement
Published: July 21st 2007
Edit Blog Post
Na poczatek krotkie uzupelnienie poprzedniego wpisu. Zapomnialem napisac, ze:
- jechalismy wsrod chmur
- widocznosc gdzieniegdzie ograniczona byla do 20 metrow
- potrzebne byly dodatkowe przystanki w drodze na chlodzenie woda opon i hamulcow
- spalismy w hotelu wylacznie dla Chinczykow (teoretycznie nie moze przyjmowac obcokrajowcow) za 10Y od osoby - bylo brudno, nie bylo cieplej wody, zimnej bylo malo i byla brudna😉
Gdy tworzylem poprzedni wpis nasilal sie u mnie bol glowy, jednak jakos jeszcze funkcjonowalem. Doszedlem do hotelu, zastalem Pawla juz prawie spiacego (wczsniej poczul sie kiepsko) i polozylem sie spac... Nie moglem usnac kilka godzin. Glowa bolala coraz bardziej, bylo mi jednoczesnie zimno i goraco. Spalem krociutko, bo juz o 7 obaj sie obudzilismy i postanowilismy, ze nie ma sensu sie meczyc kolejnym dniem aklimatyzacji i trzeba jechac dalej. Pawel rano czul sie juz calkiem dobrze, ja wciaz raczej kiepsko. Podobno mialem glowe spuchnieta jak balon😊)
Spakowalismy sie szybko i ruszylismy do dworca busow lapac taksowke (nie da sie w Litangu kupic biletu do Xiangchengu). Zabralismy sie z Japonczykiem Yamauchi (chyba nie przekrecilem) do malej miejscowosci Xiangcheng, ktora odwiedza sie wlasciwie wylacznie po to, aby tam zlapac bus do Zhangdien w prowincji
Yunnan.
Xiangcheng polozony jest nizej niz Litang, ale aby sie tam dostac, trzeba wjechac jeszcze znacznie wyzej. W pewnym momencie tablica przy drodze wskazywala wysokosc 4789m, ale wydaje mi sie, ze od tego momentu wjechalismy jeszcze jakies 200 metrow wyzej!! Glowa znowu zaczela mnie bolec, ale za bardzo o tym nie myslalem - podziwialem widoki za oknem😊) Najpierw znikaly drzewa, potem krzaki, potem Yaki, a potem nawet trwa!! Do okola byla tylko pustka, mnostwo glazow roznych wielkosci i niewiele trawy - obraz jak na ksiezycu prawie😊) Kiepskie samopoczucie spowodowalo jednak, ze odetchnalem z ulga, gdy znow za oknem pojawil sie las...
Po drodze wzielismy (a wlasciwie nam sie wcisnal) jeszcze jeden pasazer - jakis cwany tybetanczyk. Po 15 minutach negocjacji udalo sie na nim wymusic dolozenie do oplaty za taxi.
W Xiangchengu spedzilismy tylko jedna noc (tam naprawde nie ma nic) w domitorium 3 osobowym z Japonczykiem (20Y/osobe), by nastepnego dnia wyruszyc w droge do Zhangdienu...
Autobus odjezdzal o 6:45. Do pokonania tylko 222km kretych gorskich drog - teoretycznie okolo 8h jazdy, my jechalismy okolo 14h😊. Busik byl maly, zaledwie 20 pasazerow, jedyny bagaznik znajdowal sie na dachu. Plecaki i toboly innych podroznych przykryte zostaly niby nieprzemakalnym plotnem
i ruszylismy w droge.
Nalezy wspomniec, ze w Sichuanie od 3,4 dni mocno pada z niewielkimi przerwami. Tutejsze gorskie drogi nie sa specjalnie zabezpeiczane, ani odnawiane. W porze deszczowej oraz w zimie czesto bywaja nieprzejezdne. Tym razem okazalo sie ze droga byla... hmm... trudna, ale jednak przejezdna😉). Intennywne deszcze spowodowaly obsuniecia ziemi ze stromych zbocz gor.
Po okolo godzinie jazdy zdarzyl sie piewszy przymusowy postoj - na drodze znajdowal sie wielki glaz😊. Wspolnnymi silami udalo sie go usunac z drogi i ruszylismy dalej. Wydawalo mi sie wtedy, ze byl to powazny problem, w koncu "az" 15 minut trzeba bylo poswiecic na usuwanie...
Po godzinie jazdy nastapil drugi postoj (o kolejnych mniejszych "kamieniach" nie wspominam). Na calej szerokosci drogi lezala okolo 40, 50 cm warstwa gestego blota. Wszyscy wysiedli z autobusu. Chinczycy probowali odgarnac troche mulu. Po godzinie kierowca postanowil sprobowac pokonac przeszkode na pelnym gazie... Skonczylo sie jak na zalaczonym zdjeciu. Utknelismy. Za naszym, busem ustawily sie juz ze 3 kolejne pojady, ale niepokojace bylo to, ze nikt nie jechal z naprzeciwka. Po kolejnych probowach pchania, wyciagania, odgarniania udalo sie przy pomocy polciezarowki jakos wydostac z mulu. Ludzie nie mogli przejsc przez bloto (byla to jakas glina chyba) wiec trzeba
bylo przejsc wawozem (standardowo bylo stromo i slisko). Po 3h ruszylismy dalej. Tu wlasnie nasz znajomy Japonczyk wypowiedzal tytulowe zdanie😊). Kolejna dluzsza przerwa to okolo 500 metrowy odcinek plynnego blota, ktore nasz kierowca pokonal znowu na pelnej szybkosci nieobciazonym busem. Nalezy nadmienic, ze raczej trudno jest odpowiednio dobrac predkosc w takiej sytuacji. Jak pojazd bedzie jechal za wolno - ugrzeznie w blocie, jak za szybko - straci przyczepnosc i spadnie w kilometrowy wawoz😊
Zaczeslismy wymijac pojazdy jadace z naprzeciwka, co oznaczalo, ze takze uporaly sie z osunieciami od strony Zhangdienu. Na jednym ze zdjec widac jak nasz busik przeskakuje przez uklepana gorke blota. Kierowca nie chcial tracic wiecej czasu i kolejna tego typu przeszkode pokonal na pelnym gazie z nami w srodku.
Cala droga mialem miejsce przy oknie od strony, z ktorej z reguly byl gleboki na co najmniej kilometr wawoz. Gdy momentami wygladajac przez okno widzialem juz tylko milimetry drogi i rzeke na glebokosci 1km, a autobus slizgal sie na blocie w kierunku przepasci naprawde robilo mi sie cieplo😊) Jak wygladala ta podroz i jakie przepiekne widoki mielismy za oknem nie potrafie porownac do niczego (wczesniej nie potrafilbym sobie nawet tego wyobrazic), wierzcie mi na slowo, ze warto bylo😊))
Dojechalismy jednak cali, tyle tylko, ze przemoczeni przez deszcz, troche zmarznieci. Poza tym Pawla plecak mial pecha jechac tuz pod plotnem i takze zostal przemoczony.
W Zhangdienie (bardzo przyjemne miasto) zostaniemy pewnie 2 noce, aby uprac i wysuszyc rzeczy, potem udajemy sie w kierunku Wawozu Skaczacego Tygrysa.
Advertisement
Tot: 0.1s; Tpl: 0.012s; cc: 9; qc: 48; dbt: 0.0537s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb
sikor
non-member comment
.
|eby[ nie zszedB z wysoko[ci! cho ju| pewnie jako[ prze|yBe[, strasznie szybko pojechali[cie tak wysoko. trzymajcie si