Advertisement
Published: August 5th 2007
Edit Blog Post
Chwila odpoczynku
Widoki mowia same za siebie Z Zhongdien pojechaliśmy do Baisuitai obejrzeć tarasy skalne (nie pamiętam jak to się dokładnie nazywa). Planowaliśmy tego samego dnia pojechać dalej, do miejscowości Daju, leżącej przy wschodnim końcu Wąwozu Skaczącego Tygrysa, jednak busy nie kursowały z powodu nieprzejezdnych dróg, a prywatny minivan był za drogi. W autobusie do Baisutai poznaliśmy Izraelkę Tal, chciała razem z nami wybrać się na trakking po wąwozie. Razem zdecydowaliśmy się powrócić do Zhongdiengu, spędzić tam jeszcze jedną noc i zaatakować wąwóz od drugiej strony, z miasteczka Quitao, leżącego na trasie do Lijangu. W hostelu od pewnego Amerykanina dowiedzieliśmy się, jak wejść do wąwozu nie płacąc za bilet😊. Tego dnia trafiliśmy również do sklepu ze sprzętem turystycznym i zrobiliśmy pewne zakupy 😉. Kupiliśmy trzy kurtki, spodnie oraz czapkę North Face 😉, po 2h targowania, 107 $ w sumie !! (moja to 1 kurtka i czapka, reszta Pawła). Oczywiście można mieć pewne wątpliwości, co do autentyczności marki 😉)))), ale materiał wygląda na autentyczny (gore-tex). Problem, jak to teraz będziemy ze sobą nosić przez kolejne dwa miesiące 😉, ale okazja była naprawdę duża, kurtka z gore tex'u, z odpinanym polarem za jakieś 80 zł. :P
Autobus odjeżdżał o 8 rano, po około 3 godzinach spokojnej jazdy dotarliśmy do celu.
W nowej czapce i kurtce:))
Tego dnia troche inna pogoda byla Zgodnie z radami Amerykanina przy kasie biletowej twardo we trójke tłumaczyliśmy, że nie wybieramy się na wąwóz, a jedynie do guesthause'u lezącego przed wejściem na szlak. Trochę to trwało, ale ostatecznie podziałało!! Godzina na przygotowanie i przepakowanie. Zostawiliśmy duże plecaki i wyruszyliśmy na szlak ...
Wybraliśmy górny, trudniejszy ale zarazem bezpieczniejszy szlak. W całości liczy on 50 km., ale z reguły przechodzi się fragment wysokogórski i wraca do Quitao (na oko jakieś 25, może 30 km chodzenia po górach). Wąwóz Skaczącego tygrysa to jeden z najgłębszych wąwozów na świecie (najgłębsze miejsce: dno rzeki - 2500m, zbocze 5500 m n.p.m), a widoki podczas wędrówki uważane są za jedne z najpiękniejszych w Chinach.
Pogoda zapowiadała sie znakomicie. Pierwszy raz od kilku dni było słońce, troszkę kropił deszcz. Nie było ani za ciepło, ani za zimno. Było idealnie!! Pierwsze półtorej godziny to to spokojny spacer lekko pod górę, coraz wyżej nad rzeką Jangcy. Szlo się znakomicie, tylko koleżanka z Izraela niepokojąco się męczyła. Następnie mieliśmy do pokonania najtrudniejszy fragment trasy: strome i długie podejście w górę, nazywane 24 bends (nie wiem, jak to jest po polsku, chodzi o drogę wzdłuż zbocza góry). Tutaj zaczęły się męczarnie, nie moje, ale Tal. Przystanki dosłownie co
kilka minut. Musieliśmy czekać, troszkę nam to rozbijało wędrówkę, ale ostatecznie nigdzie nam się specjalnie nie spieszyło 😊. Koło 16 dotarliśmy do Tea Horse Guesthause i zgodnie z planem, zostaliśmy tu na noc.
Tuż po dojsciu do celu zaczął padać deszcz. Atmosfera Tea Horse Guesthause (przypuszczam, że podobnie jak wszystkich innych przystanków na szlaku) była urzekająca 😊, szczególnie, gdy z powodu deszczu wyłączono na parę godzin prąd. Było dość chłodno (ale już cieplej niż w Litangu, czy Zhongdien). Zjedliśmy porządny obiad, zdrzemnęliśmy się, zjedliśmy porządną kolację posiedzieliśmy trochę. Niewiele było do roboty, położyłem się, słuchałem muzyki, w końcu zasnąłem ...
Planowaliśmy wstać wcześnie i, o ile nie będzie padać, jak najszybciej wyruszyć na szlak. Budzik zadzwoniło 6 rano., było całkiem ciemno, za oknem żadnego ruchu, lał deszcz. Minęły dwie godziny, oprócz tego, że już nie było ciemno, to nic się nie zmieniło. Stwierdziliśmy, że czekanie aż ktokolwiek sie ruszy, by iść w większej grupie nie ma sensu. Padający deszcz mogł tylko jeszcze bardziej utrudnić dalszą wędrówkę. Zjedlismy porządne śniadanie i ruszyliśmy. Dostrzegłem nawet pewne plusy padającego deszczu - moja nowa kurtka zostanie przetestowana😉 ...
Podobnie jak poprzedniego dnia, pierwsze 1,5 godziny, to spacerek po prawie płaskim terenie, tyle, że w
deszczu i z niesamowitymi widokami na góry, rzekę, na wioski. Tal szlo tego dnia znacznie lepiej, więc przystanki robiliśmy tylko na zdjęcia. Krajobrazu nie będę opisywał - odsyłam do zdjęć😊)). Tak sobie spokojnie szliśmy i podziwialiśmy, a szlak stawał się coraz trudniejszy ... Padające od tygodnia deszcze zamieniały przecinające szlak górskie potoczki w naprawdę spore wodospady !!! Droga była wąska, wąwóz głęboki, a siła wodospadu na tyle duża, że nawet pozornie stabilne kamienie poruszały się. Przeszliśmy przez trzy większe wodospady !!! Jeden z nich szczególnie utkwi mi w pamięci - przechodziliśmy właśnie na czworaka, po ruszających się kamieniach, pod spadającą wodą (prawie jak pod prysznicem - to kolejny test dla kurtki). Jeden nieuważny krok i można było zlecieć w wąwóz. Na zdjęciu uwidocznione jest przejcie Pawła, moje przejście będzie można zobaczyć na kasecie z kamery Pawła 😊. Szczęśliwie dotarliśmy do końca wysokogórskiego odcinka szlaku - do Tina's Guesthouse. Zjedliśmy porządny posiłek dowiedzieliśmy sie, że wrócić do Quitao nie będzie łatwo ... Droga jest nieprzejezdna w dwóch miejscach z powodu obsunięć ziemi i wodospadów oczywiście 😊) Można jechać kilka kilometrów do pierwszej przeszkody, przejść odcinek miedzy przeszkodami i złapać taxi do Quitao. Tal chciała jak najszybciej łapać taxi, my natomiast postanowiliśmy
Kon na szlaku
Latwiejsza wersja wedrowki wawozem:)) przejść się jeszcze kawałek dalej wąwozem. Jakieś 1,5 h później złapaliśmy na drodze taxi w stronę Quitao. W tym czasie udało się uprzątnąć jedna z przeszkód, więc przejechaliśmy prawie połowę drogi do Quitao. Takiego obsunięcia ziemi jak tu, jeszcze nie widziałem ! Pokonanie 100 metrowego odcinka głazów i gęstego glinianego błota po uda było samo w sobie trudne, a dodatkowo z gór co jakiś czas spadały spore odłamki skalne (małe kamyczki leciały prawie non-stop). Dwie minuty po tym jak przeszliśmy posypało się naprawdę dużo !! Znowu mieliśmy szczęście. Resztę drogi pokonaliśmy razem z Tal (mimo, ze wyjechała z Tina's Guesthouse 1,5 h przed nami) oraz parką z Francji na pace półciężarówki. Trochę trzęsło, ale było fajnie😉).
Z Quitao pozostało tylko złapać jakiś transport do Lijangu za przyzwoitą cenę, co okazało sie być trudniejsze niż mogłoby sie wydawać. Autobusy były pełne, taksówkarze chcieli za dużo. 2 h
Advertisement
Tot: 0.092s; Tpl: 0.012s; cc: 13; qc: 50; dbt: 0.0524s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb
kyzzn
non-member comment
Zolta rzeka faktycznie zolta. Ale tam musi byc syf ;D Fajny widok na zdjeciu jak sobie siedzicie z Pawlem ("kolejny przystanek - punkt widokowy"). A ta kolezanka to i tak mocna, ze sie zdecydowala na taka wycieczke - ja na sam dzwiek ile to kilometrow zostalabym w domu :P Jedziemy jutro z Kaczym nad morze, bede monitorowac czy cokolwiek piszesz z kafejki jakiejs:D