China and the Chinese Scholarship


Advertisement
China's flag
Asia » China » Yunnan » Kunming
August 29th 2009
Published: August 30th 2009
Edit Blog Post

Total Distance: 0 miles / 0 kmMouse: 0,0

China


As many people know, some time ago I was applying for the Chinese Government Scholarship. From the begining everything seemed that I wasn going to get it. Because I was too young, because it was for people with a higher degree... I tried anyway and well... didn work. I thought thats ok, that maybe its even better. My ambition got a little hurt but quickly I just forgot about it.
A few months later, I got a call from my college that I got the scholarship. I wasn sure answering the question if I still wanted to go. I guess at that point I had not known yet what it actually meant. I thought though that everything happens for a reason and that maybe my life didn change its mind without a reason. And that maybe I shouldn ignore it but take it as a chance for a new experience.

The flight from Warsaw to Helsinki was not that bad. I didn even feel I was going to China. The flight from Helsinki to Beijing though made me realize that I actually was in China. I didn feel right. And when I was going to boarding before the flight to Kunming, I just started crying. I didn want to go because being in Beijing I already felt far. I didn even want to think about what would be later...
Later, as my intuailtion had been telling me, was only worse. Being in Kunming I had a feeling I was at the end of the world. Far away from home, family, friends, everything and everyone who is in my life the most important to me.

So Im in China. A country which is huge, cold, beautiful and scary.
Because the terms of the scholarship suddenly changed one week before I came here, the Chinese government is not paying for the dorm and is not giving any money to be able to live here either. So for now, I had to stay in a hotel. I cried all day and all I wanted was coming back home.
Poverty and living conditions which Ive seen here are worse than Id imagined. People doing dishes on the street using water that is going to the sewage system, stink, dirty streets full of rubbish, women carrying huge baskets with vegetables, men fixing old Chinese bikes under torn Pepsi umbrellas, overwhelming bildings. Ive had a cultural schock that I was not prepared for at all. Whats more no Internet and no opportunity to contact anybody.
Next day in the morning I went to a bar ran by one Chinese girl who I met on the first day and who is one of a very few people here speaking English.
Eventually I had to register at university. In the office for FOREIGN students nobody spoke English (of course) which seemed to be normal here. However I somehow made it. Then I went to the office where I was supposed to get my resident permit. The same situation... Good that while waiting in a line I met a girl who spoke Chinese well which helped with getting essential information about what we have to do in order to get the resident permit. Generally saying it will take around two weeks till I actually get it. After I get it, I will be able to start a bank acount and start working.
The last Friday task was getting the class schedule. And this time, in the teaching office, the ladies working there spoke a little bit of English which surprised me relieving my frustration or even despair...

Today is Saturday and because I don want to pay for the hotel anymore, I met with the girl from the line in the office to look for an apartment to rent. Weve seen like five or six of them. And Ive never seen more shabby, nasty and gross apartments before. Wooden piece instead of a bed, moldy or stinky and dank...
And Im not a picky person or a complaining person, or a person who needs luxury or a bathing room but what Ive seen wasn even minimum where you could live.
Lucklily, our house agent got a last minute call and showed us one more apartment. And although it was soaked with a smell of soy oil, we both agreed we can live there. Moving in in a few days...

I came here three days ago but I still feel bad. I feel its not for me, I can find myself. I feel I don belong here. I feel like a stranger. I feel lonely although I keep meeting some new people. Longing and missing certain people makes me feel down. And the fact that Im so far. That I can talk to some people when I want. That communism is noticeable everywhere. (Most of websited are blocked, receiving texts from foreign countries too. And thats of course not everything...)
Nature in China is beautiful and fairy-tale like but life here reminds me of hell sometimes. Of course not the hotel life, when you come here for a vacation to visit and you observe China from a totally different perspective. I mean the real life. Many people probably would not agree with me but maybe this country doesn fascinate me enough to view it in a different way. For a while I thought it was hell worth going through. But no... Its definitely a place to which it is worth coming to experience it but getting out in the right moment. That is why I plan coming back in half a year.
I can really say I regret my decision that I came here. I regret spending so much money. It is an experience that is going to change my life more or less but its definitely not worth this much money.
For some reason though my life wanted me to come here and I guess I already know why. Being here made me understand that Ive let my ambition overtake my REAL dreams, real values and what I REALLY want. Now I know I only though I wanted to come here, I only thought that I really wanted this scholarship and that it was one of my dreams. Now I know its not what I wanted. Or at least I imagined it differently.
Another time in my life I bet on common sense and logical thinking. I listened to my mind, calculated all the benefits without caring about emotional losses.
I don regret any decision made in this way because the results were always good for me but this time I realized that SOMETIMES you should listen to your intuition and give your feelings and heart a chance to speak... Especially when they have lots to say.

***

Jak wiekszosc osob wie, pewien czas temu ubiegalam sie o stypendium naukowe do Chin. Od poczatku wszystko wskazywalo na to, ze go nie dostane. Ze za mloda, ze to dla osob z wyzszym stopniem... Mimo to sprobowalam i coz... nie udalo sie. Pomyslalam wiec, ze trudno, ze moze to i dobrze. Ambicja zostala nieco zraniona, lecz szybko o tym zapomnialam.
Kilka miesiecy pozniej jednak, dostalam telefon z uczelni, ze stypendium zostalo mi przyznane. Wachalam sie odpowiadajac na pytanie czy jestem pewna, ze chce jechac. Nie wiedzialam chyba jeszcze co to tak naprawde oznacza. Pomyslalam jednak, ze wszystko dzieje sie przeciez po cos, ze los moze zmienil zdanie nie bez powodu, ze nie powinnam tego ignorowac a wrecz potraktowac to jako znak, szanse na nowe doswiadczenie.

Lot z Warszawy do Helsinek nie byl najgorszy. Nie czulam nawet, ze lece do Chin. Lot z Helsinek do Pekinu natomiast, dopiero uswiadomil mnie, ze jestem w Chinach. Czulam sie nieswojo. A kiedy szlam do odprawy przed lotem do Kunmingu, zaczelam plakac. Nie chcialam leciec, bo juz w Pekinie czulam sie daleko. Nie chcialam nawet myslec co bedzie potem...
Potem, tak jak juz wczesniej podpowiadala mi intuicja bylo tylko gorzej. Bedac w Kunmingu mialam wrazenie, ze jestem na koncu swiata. Daleko od domu, rodziny, przyjaciol, wszystkich i wszystkiego co dla mnie najistotniejsze i w zyciu najwazniejsze.

Jestem wiec w Chinach. Kraju wielkim, zimnym, pieknym i przerazajacym.
Jako ze zasady stypendium nieoczekiwanie zmienily sie tydzien przed przyjazdem, akademik i pieniadze od rzadku chinskiego nie sa nam przyznawane. Poki co wiec, musialam zatrzymac sie w hotelu. Pierwszy dzien przeplakalam caly, chcac jedynie wracac do domu.
Bieda i warunki zycia z jakimi sie tu spotkalam przeszly moje wyobrazenia. Az strach pomyslec, ze w innych rejonach Chin bywa (jeszcze) gorzej. Ludzie myjacy naczynia na ulicy, pod woda splywajaca do kanalizacji, smrod, brudne, zasmiecone ulice, kobiety dzwigajace wielkie kosze z warzywami, panowie naprawiajacy stare chinskie rowery pod porwanymy prasolami Pepsi, przytlaczajace budynki... Przezylam szok kulturowy, na ktory zdecydowanie nie bylam gotowa. Do tego brak dostepu do internetu i niemozliwosc skontaktowania sie z nikim.
Nastepnego dnia z samego rana poszlam jednak do baru majacego dostep do internetu prowadzonego przez pewna Chinke, ktora poznalam pierwszego dnia i ktora jako jedna z nielicznych osob w tym miescie mowi po angielsku.
W koncu musialam zarejestrowac sie na uczelni. W biurze dla studentow ZAGRANICZNYCH nikt oczywiscie nie mowil po angielsku (bo po co?), co jak sie okazuje jest tu norma. Mimo to jednak po wielkich trudach jakos sie udalo. Potem poszlam do biura, w ktorym to mialam zamiar ubiegac sie o karte stalego pobytu. Analogiczna sytuacja... Pan pracujacy tam nie znal slowa po angielsku. Dobrze jednak, ze w kolejce za mna stala pewna dziewczyna, ktora mowila troche po chinsku co pomoglo w uzyskaniu kluczowych informacji co do tego co nalezy zrobic, by karte taka otrzymac. Krotko mowiac zajmie to conajmniej okolo dwoch tygodni... Potem dopiero bedzie mozna zalozyc konto w banku i podjac jakakolwiek prace.
Ostatnim moim piatkowym zadaniem bylo zdobycie planu zajec. I tam, ku mojemu zdziwieniu, panie pracujace mowily jako tako po angielsku, co zdecydowanie ulatwilo sytuacje i zmniejszylo nieco moja frustracje, podirytowanie a wrecz rozpacz...

Dzis jest sobota i niechcac placic za hotel, umowilam sie z poznana w kolejece do biura kolezanka, zeby razem poszukac mieszkania do wynajecia. Widzialysmy piec lub szesc. Bardziej obskurnych, oblesnych i zaniedbalych mieszkan nie widzialam i mam nadzieje nie zobacze juz nigdy w zyciu. Albo drewniana decha zamiast lozka, albo plesn na scianach, albo smrod i wilgoc...
I nie jestem osoba narzekajaca, marudzaca, osoba ktora potrzebuje luksusu, wygodnego lozka i pokoju kapielowego, ale to co widzialam, nie bylo nawet minimum, w ktorym mozna byloby zyc.
Jakims cudem jednak, w ostatniej chwili, posrednik mieszkaniowy otrzymal telefon, ze jest jeszcze jedno mieszkanie do wynajecia. I mimo, ze przesiakniete zapachem oleju sojowego i innych chinskich specjalow, ktorych nie tylko zapach, ale wyglad i smak sa nie do znieniesia, obie uznalysmy, ze mozemy tam mieszkac. Przeprowadzka za kilka dni...

Od mojego przyjazdu minely co prawda dopiero trzy dni, lecz jest mi tu (wciaz) zle. Czuje, ze to nie dla mnie, nie odnajduje sie tu. Czuje, ze tu nie pasuje i ze nie naleze do tego otoczenia. Czuje sie obco i bardzo samotnie, mimo poznawanych co jakis czas osob. Tesknota dobija. I fakt, ze jestem tak daleko. Ze nie moge porozmawiac z bliskimi kiedy chce. Ze komunizm odczuwalny jest na kazdym kroku. (Polowa stron internetowych zablokowana, otrzymywanie smsow z zagranicy na chinski numer rowniez. A to oczywiscie nie wszystko...)
Przyroda Chin moze i jest piekna i bajkowa, lecz zycie tu przypomina pieklo. Oczywiscie nie to hotelowe, kiedy przyjezdza sie tu na wakacje i obserwuje sie Chiny z zupelnie innej perspektywy. To prawdziwe zycie. Mnostwo osob na pewno nie zgodziloby sie ze mna, lecz widocznie ja nie jestem wystarczajaco tym krajem zafascynowana, zeby nazwac to inaczej. Przez moment myslalam nawet, ze to pieklo przez ktore warto przejsc. Jednak nie... Mysle, ze to pieklo, do ktorego zdecydowanie warto wejsc i go doswiadczyc, lecz wyjsc z niego w rozsadnym momencie. Dlatego wiec (poki co) planuje powrot za pol roku.
Nie moge do konca powiedziec, ze zaluje tej decyzji, ze tu przyjechalam, chociaz wyjazd ten na pewno odbije sie na mojej psychice. Zaluje kosztow, jakie moi rodzice musieli pokryc, zebym mogla to przezyc. Jest to doswiadczenie, ktore mniej lub bardziej zmienia zycie czlowieka, lecz na pewno nie jest warte takich pieniedzy.
Los jednak z jakichs powodow wyslal mnie tu a ja mysle, ze szybko zrozumialam choc jeden z nich. Bedac tu zrozumialam bardzo mocno, ze pozwolilam ambicji(?), ktora nawet juz nie pamietam skad sie wziela, przegonic PRAWDZIWE marzenia, prawdziwe wartosci i to czego tak NAPRAWDE chce. Teraz mam wrazenie, ze wydawalo mi sie jedynie, ze tak bardzo chce tego wyjazdu, ze to jedno z marzen. Jednak teraz czuje, ze wcale nie tego chcialam. A przynajmniej wyobrazalam sobie to wszystko inaczej.
Po raz kolejny w zyciu postawilam na rozsadek, logiczne myslenie, posluchalam rozumu, przekalkulowalam korzysci nie zwazajac na straty emocjonalne. Swoje i innych. Nie zaluje zadnej decyzji podjetej w ten sposob, gdyz zawsze wychodzilam na dobre, lecz tym razem zrozumialam, ze CZASEM jednak, trzeba posluchac intuicji, ktora jeszcze nigdy mnie zawiodla, dac szanse wypowiedziec sie uczuciom i sercu... Tym bardziej, ze maja one sporo do powiedzenia.

Advertisement



Tot: 0.042s; Tpl: 0.017s; cc: 8; qc: 25; dbt: 0.0184s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.1mb