Uzupelnienie...


Advertisement
China's flag
Asia » China » Sichuan » Xiangcheng
July 22nd 2007
Published: July 22nd 2007
Edit Blog Post

Ostatnie kilka dni, ktore spedzilem w Chinach, to pasmo niesamowitych przygod, wrazen oraz dziwnych, ale za to ciekawych losowych zdarzen. Rozszerze teraz troche wydarzenia z ostatnich dni.
Kilka dni temu, po 4 noclegach w Chengdu, ktore pozwolily nam naladowac nasze akumulatory wyruszylismy w nieznane. Dlaczego nieznane? Poniewaz decyzje o wyprawie w te rejony podjelismy dopiero na miejscu w Chinach. Nie wiedzielismy czego do konca mozemy sie spodziewac, poniewaz nasze przewodniki posiadaja jedynie szczatkowe informacje o tych terenach...
Z Chengdu do Kangdingu wyruszylismy o 6: 30 rano. Podroz trwala okolo 9 godzin. Powolna wspinaczka autobusu w co raz wyzsze partie gor dostarczyla mnostwa emocji i wrazen tego dnia. Pomijajac ciasne zakrety na ktorych czesto dochodzi do wyprzedzania, kiedy z jednej strony pionowa sciana pnie sie w gore, a z drugiej strony towarzyszy 1km przepasc na dnie ktorej plynie rwacy potok ( to nie jest przesada, w tych rejonach wystepuja takie urwiska, a rekordowym jest 3000m Wawoz Skaczacego Tygrysa do ktorego tez sie wybieramy ), a z zakretu wylania sie ciezarowka, to podroz mijala calkiem spokojnie😊 Czasami na drodze widac bylo odlamki kamieni, ktore spadly na droge, ale wtedy jeszcze przez mysl mi nawet nie przeszlo to co moze sie wydarzyc za pare dni...
Kangding lezacy na 2616 m to male miasteczko lezace na dnie doliny otoczonej ze wszystkich stron scianami gorskimi. To miejsce od ktorego na zachod zaczyna sie Tybet. Na ulicach przewazaja jeszcze normalne Chinskie rysy, ale co raz wiecej mozna spotkac rodowitych Tybetanczykow, ktorzy wyrozniaja sie ciemnym kolorem skory i ostrymi rysami twarzy. Zostalismy tam jedna noc w dosc klimatycznym hostelu. W samym miescie godnym uwagi miejscem jest na pewno klasztor Tybetanski. Zrobil na nas spore wrazenie, poniewaz w to miejsce zapuszcza sie juz naprawde niewielu turystow ( choc pierwszymi bialymi, ktorych tu spotkalismy byli... Polacy 😉 ) zwiedzalismy to miejsce sami, jedynie w towarzystwie mnichow, ktorzy krzatali sie po dziedzincu. W calym miescie pelno jest charakterystycznych dla religii Buddyjskiej, a szczegolnie w Tybecie kolorowych choragiewek, ktore czasami wprost zaslaniaja cale swiatynie. Zobaczylismy tez pierwszy raz na wlasne oczy mlynki modlitewne. Ludzie w tym miescie (chodzi mi o Tybetanczykow) byli bardzo mili, nie probowali nas ani naciagac, ani oszukac podczas naszych skromnych zakupow. Noc byla zimna, a poranek niestety jeszcze gorszy, zalozylem na siebie 2 koszulki, 2 dlugie cienkie bluzy i kurtke do tego krotkie spodenki i dlugie spodnie. Niestety bardzo cieplo to mi nie bylo...

Autobus o 6:45 do Litangu odjechal punktualnie, znowu zaczela sie powolna wspinaczka w gore, wlasciwie po tym co widzielismy dzien wczesniej myslelismy, ze juz wiele nas nie zaskoczy. Jednak Himalaje, okazaly sie piekniejsze i potezniejsze niz kiedykolwiek sobie wyobrazalem. Niekonczaca sie jazda ( 200 km do pokonania zajelo nam 10 h ) nad przepasciami tym razem jeszcze glebszymi, przyprawiala mnie czasami o dreszcze. Kierowca nie zalowal silnika, oraz hamulcow ( co 2 h konieczne byly postoje w celu polewania klockow hamulcowych woda, bo byly rozgrzane wrecz do czerwonosci ). W pewnym momencie skonczyl sie asfalt... I tak bylo juz prawie przez cala reszte drogi. Od samego rana unosila sie mgla do godziny 11, wiec wlasciwie nie bylo widac za wiele, oprocz kawalka drogi i ogromnych gor do okola. To nie przeszkadzalo kierowcy w wyprzedzaniu, wystarczylo zatrabic, zeby ktos zza zakretu uslyszal, ze ktos jedzie i tyle...Kiedy mgla opadla, przed oczami ujrzalem cos czego opisac sie nie da. Gory, ale jakie gory... To sa przeciez Himalaje, w dodatku na odcinku, ktory jak jest napisane w przewodniku nalezy do najpiekniejszych widokow wedlug himalaistow z calego swiata. Zdjecia nie potrafia oddac tego wszystkiego, nagralem to tez na kamerze, ale to tez nie to samo. W dodatku jaki pasace sie po bezgranicznym terenie, ktory gdzie okiem nie siegnac jest zielony i wolny od jakiejkolwiek ingerencji czlowieka, oprocz czegos co przypomina droge dzieki ktorej tu trafilismy. Co jakis czas mijamy tez namiotowe "miasteczeka" ( 10 namiotow ) , w ktorych zycie wyglada pewnie tak samo jak przed kilkudzieciecioma latami. W samym autobusie oprocz nas siedzialo kilku bialych, a reszte stanowili rdzenni mieszkancy tych terenow - Khampa. Tradycyjnie podczas wjezdzania do nowej przeleczy spiewali pisoneki, ktore umilaly podroz i sprawialy, ze naprawde czulismy sie wyjatkowo w tym tak bardzo niezkazonym globalizacja miejscu. Do tej pory, gory nigdy nie zrobily na mnie takiego wrazenia, nigdy nie byly tak malownicze i dzikie. Obiecalem sobie, ze wroce tutaj, moze niekoniecznie w to samo miejsce, ale Himalaje okazaly sie dla mnie jak narkotyk. Rozmarzony i rozpromieniony tym co sie dzieje, za oknami naszego autobusu dopiero w ostatniej chwili zauwazylem tabliczke wskazujaca 4659 m n.p.m. Uczucie niesamowite, bo nigdy nie bylem na tak duzej wysokosci, a i samopoczucie bylo dobre, wiec nie spodziewalem sie jakis problemow z choroba wysokosciowa pozniej... Do Litangu dotarlismy poznym popoludniem, zakwaterowalismy sie chyba w najtanszym miejscu jakie bylo dostepne - hostel dla Chinczykow, w ktorym nielagalne jest zatrzymywanie sie obcokrajowcow, wiedzielismy o tym, ale nam proponowano tam nocleg, wiec postanowilismy zaryzykowac.
Litang lezy na 4014 m n.p.m. wiec po 1h od przyjazdu zaczelismy czuc pierwsze objawy towarzyszace takim wysokosciom. Spacer ktory zrobilismy sobie po miescie, sprawil ze czulismy sie jak po godzinnym treningu wytrzymalosciowym. Jezeli mialbym do czegos porownac Litang to na pewno bylby to dziki zachod jaki widzialem na westernach. Zwierzeta chodzace po ulicy ( jaki, jakies takie dziwne wlochate swienie, krowy ), Tybetanczycy noszacy kapelusze, oraz ich kolor skory, ktory sprawia ze bardzo przypominaja Indian. Mnostwo tez mnichow, chodzacych w swoich charakerystycznych szatach, chetnie pozujacych do zdjec. Ogolnie rzecz biorac, ludnosc na tych terenach jest bardzo mila, pomocna i chetna do kontaktu. Ci ludzie po prostu nie zdazyli zostac jeszcze zepsuci przez globalizacje i turystow. Kolejna rzecza, ktora rzuca sie tutaj w oczy jest wszechobecna bieda. Ludzie tutaj naprawde nie maja prawie nic. Tego dnia zdazylismy odwiedzic Wielka Stupe - swiatynia Tybetanska, oraz klasztor Tybetanski. Stupa zrobila na mnie duze wrazenie, ale klasztor jest chyba lekko przereklamowany... Wieczorem usiadlem w kawiarence i probowalem cokolwiek napisac, jednak wysokosc dawala mi sie na tyle we znaki, ze graniczylo to z cudem. Wracajac do hotelu( Marcin czul sie troche lepiej, wiec zostal jeszcze troche w kawiarence), bylem juz tak wyczerpany, ze robilo mi sie ciemno przed oczami ( pomijam fakt, ze bylo juz ciemno, a w Litangu chyba dostarczane sa ograniczone ilosci pradu, dlatego wiele witryn sklepowych zamiast swiatlem elektrycznym byla oswietlona swieczkami ). Polozylem sie do lozka z bolem glowy, kaszlem, katarem, oraz nieznosmy unoszeniem sie zoladka. Balem sie, ze jezeli rano, bedzie tak zle ze mna, to bede musial zjechac nizej. W dodatku zrobilo sie okropnie zimno - spalem ubrany w 2 bluzy, w spiworze, pod grubym kocem i koldra. Rano obudzil mnie smrod... Otoz posciel, pod ktora spalem byla delikatnie mowiac niekoniecznie pierwszej swiezosci...Na szczescie czulem sie jak nowo narodzony, moj organizm sie zaaklimatyzowal. Jednak uslyszalem dziwne jeczenie z ust Marcina. Czul sie tak, zle ze poprosil mnie abysmy zjechali nizej. Oczywiscie nie zastanawialem sie nawet chwile, bo z wysokoscia nie ma zartow. Poza tym, balem sie co by sie stalo, gdybym i ja tego dnia potem sie zle poczul, wtedy oboje bylibysmy bezradni. Szybko zlapalismy taksowke z Japonczykiem, ktorego poznalismy dzien wczesniej w drodze do Litangu. Bylismy jego wybawieniem, bo osoby ktore mialy z nim jechac tego dnia do Xiangchengu (kierunek Yunan do ktorego sie wybieramy ) zrezygnowaly i uciekaja jeszcze nizej do Kangdnignu znowu. Przy postoju taksowek spotkalismy tez pare innych osob bialych, ktore byly tak bardzo chore, ze postanowily wracac do Kangdingu po jednej nocy na wysokosci ponad 4000m... W ten oto sposob w trojke wsiedlismy do malej taksowki i wyruszylismy w 6 godzina podroz.

Advertisement



Tot: 0.151s; Tpl: 0.01s; cc: 15; qc: 57; dbt: 0.0758s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.2mb