Advertisement
Nie minelo dni wiele, a kolejnych przygod porwal mnie wir. Bukujac bilet z Polski do Hiszpanii nie wiedzialam do konca dlaczego wybieram sie tu na miesiac, skoro kurs Vipassany trwa jedynie 10 dni. Co bede robic pierwsze 10 dni przed, i kolejne 10, po medytacji??? Gdzie sie zatrzymam i co sie wydarzy...? Mimo, ze mysli te zaklocaly troche moj spokoj, ostatecznie nie baczac na nie kliknelam 'buy', i juz! Pelna obaw dotyczacych samotnego stopa i calego pobytu postanowilam jak zawsze pozostawic reszte w rekach sprzyjajacego losu. Na rezultay nie trzeba bylo czekac dlugo. Nie minal nawet jeden dzien a na facebooku nowy message od hiszpanskiego znajomego Maganhy, w ktorym pisze, ze jak bym znalazla czas to chetnie by mnie ugoscil w Barcelonie. 😊)))) Uradowana odpisalam w te pedy, ze wlasnie kupilam bilet i nie mam sie gdzie zatrzymac i ze chetnie wpadne. No i juz powoli stawalo sie jasne po co kupilam ten bilet z 10 dniowa zakladka, przed medytacja. Ale, ale, mija kilka kolejnych dni, siedze sobie na przystanku w Wawie i mysle o Krzysku, kumplu z capoeiry. Ogarnia mnie chec spotkania. Pisze smsa, klikam wyslij a tu okazuje sie, ze nie mam jego numeru na tej karcie. Trudno, mysle
sobie, spotkamy sie moze w przyszlym roku. Nie mija godzin wiele a wpadam na Krzyska w centrum😊
-Hej, hej, co porabiasz?
-Lece jutro do Hiszpanii.
-No co ty, a dokad?
- Do Empuriabrava, 40 km od Girony.
-Ej, a ja za 2 tyg laduje w Gironie i nie mam co ze soba zrobic przez 10 dni przed medytacja.
-No to wpadaj!
-To co? Widzimy sie za 2 tyg?
-Widzimy sie😊
No i tak jak widzieliscie w poprzednim wpisie, udalo nam sie spotkac. Podczas mojego pobytu u Krzycha okazalo sie, ze kolejni znajomi zapowiadaja sie z wizyta. Mieszkanko male. Mysle sobie 'czy nie czas juz sie pakowac i innego szukac miejsca?' W koncu mam moj namiocik i kilometry cudownej plazy. Swiat wirtualny jednak po raz kolejny postanowil wyciagnac do mnie pomocna dlon. Wchodze na facebooka a tam info od Thomasa, znajomego z Francji, ktory 4 lata temu zabral mnie i Marte na stopa. Thomas tego dnia wlasnie zalozyl konto na facebooku i napisal, ze jesli kiedykolwiek bede w ich okolicy, to zebym koniecznie wpadla. Zerknelam na mape i okazalo sie, ze jestem jedyne 45 km od Port - Vendres, w ktorym mieszkaja Thomas ze Stephanie. FANTASTYCZNIE😊))) Wszystko sie zcalilo,dopelnilo i
samo ulozylo! Moje wolne 10 dni samoistnie zostalo zagospodarowane😊 Nastepnego dnia juz bylam w drodze z Hiszpanii do Francji. Ponad to wszystko, okazalo sie, ze trasa biegnie przez malownicze Cadaques, ktore mialam wielka ochote zwiedzic juz w 2006 roku kiedy bylam w okolicy.
Pelna wdziecznosci za goscine u Krzycha i pelna radosci na mysl o nowych przygodach, w piatek rano ruszylam na wylotowke. Az dech zapieralo mi ze szczescia! Tak naprawde to poczulam, ze dopiero teraz zaczyna sie moja przygoda. Ze wszystko zaczyna nabierac wlasciwego (wariackiego) rytmu. Pozbawiona juz kompletnie obaw zwiazanych z samotnym stopowaniem, unioslam kciuk w gore😊 Mija 10 min, mija 15, nikt si enie zatrzymuje. Hmm, cos nie tak... Widze w oddali rondo i mysle sobie, ze moze tam bedzie wiecej aut jadacych do Cadaques. Pne sie wiec tam mozolnie, przytulona do balustrady trasy szybkiego ruchu, modlac sie, zeby nikt mnie nie rozjechal. Doczlapuje na miejsce a tam okazuje sie, ze nie ma mozliwosci zatrzymywania sie. Brak pobocza, wszyscy pedza. No wiec czlapie z rozgniecionym slimakiem pod duzym paluchem do poprzedniego miejsca i juz nie tak pelna entuzjazmu ponownie unosze kciuk w gore. I jest! Benjamin. Zbaczajac ze swojej trasy, zostawia mnie w zacienionym miejscu. 5 min
i juz sa kolejni dobrodzieje. Parka z psem jadaca do samego Cadaques. Trasa malownicza, atmosfera w aucie przemila. Po 20 min zostawiaja mnie u celu z kartka w reku ze wszystkimi ich namiarami i 10 krotnym zapewnieniem, ze jezeli kiedykolwiek bede w okolicach Olot, strefy wulkanicznej, jestem bardzo, bardzo welcome! I choc takie historie nie raz nam sie z Marta przytrafialy, za kazdym razem nie moge sie nadziwic ludzkiej otwartosci, goscinnosci i wlasnemu szczesciu!!! Pomyslcie tylko, znacie kogos zaledwie 20 min i pelni szczerosci zapraszacie do swojego domu kiedykolwiek tylko bedzie mial ochote wpasc. Jak to sie dzieje, ze w Warszawie takiej serdecznosci nie doswiadczam? Ze musze byc w drodze, zeby zaczely mnie spotykac takie przygody? Czy to jest specyfika osob ktore sie zatrzymuja zeby zabrac autostopowiczow, czy energia jaka emanuje podswiadomie bedac w drodze? Byc moze jedno i drugie, albo i jeszcze cos innego o czym nie mam pojecia?
No i fajnie. Jestem w Cadaques😊) Jednym z najpiekniejszych miejsc Costa-Brava, z ktorego pochodzil, i ktorym inspirowal sie Salvador Dali, oraz ktore chetnie odwiedzane bylo zarowno przez Picassa jak i Maxa Ernsta, Marcela Duchampa, Federico Garcie Lorce, Luisa Bunuela i innych.
Wszystko fajnie ale upal jest niesamowity, plecak ciazy a
miasteczko na skarpie, wiec wszedzie pod gore... Co sie w takich sytuacjach robi? Idzie sie do kosciola😊 Schlodziwszy sie troche w swiatynnych murach, zostawilam plecak u koscielnego i ruszylam na miasto😊 Cadaques robi niezwykle wrazenie. Malutkie rybackie miasteczko, ktore swoja malowniczoscia przez lata przyciagalo liczne slawy swiata kultury i sztuki. Wszedzie biel i kwiaty oraz wysadzane kamieniami pnace sie w gore skarpy uliczki. W centrum liczne kafejki, galeryjki, pracownie i sklepiki z obrazami, wlasnorecznie szytymi ubraniami i innym rekodzielem. Jedna z glownych atrakcji jest oczywiscie dom Daliego; do ktorego jednak nie dotarlam bo wolalam sobie zjesc w cieniu moje buraki z peczakiem😊
Ok 4 uklonilam sie w pas koscielnemu i ruszylam ponownie na wylotowke. Przeciez na 19sta bylam umowiona z Thomasem, a wiec jeszcze tego dnia mialam sie dostac do Francji, do Port - Vendres. Stop i tym razem poszedl gladko. Opisze tylko jedna przygode, ktora pokazuje, ze wszystko czemus sluzy. Nawet czlapanie z gozgniecionym slimakiem pod stopa. Pamietacie jak na poczatku tego dnia nie moglam znalezc wlasciwego miejsca do zatrzymywania aut? Otoz wiele godzin pozniej, stoje sobie przy szosie w polowie drogi pomiedzy Cadaques a Francja i widze, ze z gruntowki wytacza sie powoli auto. Kierunkowskaz wlaczony w druga
strone. Nie reaguje wiec i pisze na kartce kolejna wioske. Auto jednak podjezdza i pelen zdziwienia Katalonczyk pyta sie czy to ja dzis rano szlam wzdluz trasy w Empuriabrava. Ja, a co? A nic, widzialem cie ale jechalem w druga strone i zalowalem, ze cie nie moge zabrac. Teraz tez jede w druga strone ale 2 razy sie takiej szansy nie marnuje! No i nie zmarnowal😊 Moj dobrodziej, dystryburor kawy podwiozl mnie pieknie pachnacym autem spory kawalek i zostawil przy dobrej trasie. Wszystko czemus sluzy😊)) I tak przy pomocy 6ciu kierowcow, rowno o wyznaczonej godzinie znalazlam sie na miejscu😊 Dziwnie bylo nagle znalezc sie we Francji. Ja tu juz sie rozgadalam po hiszpansku, a tu trzeba wszystkie pliki w glowie przeszukiwac, szybka defragmentacji robic i pogrzebany pod norweskim i przykryty 3letnia warstwa kurzu, francuski odkopywac. Straszny mozol i zniechecenie! Mila starsza pani serdecznie za jezyk cignela ale uslyszala jedynie dokad chce sie dostac, a poza tym do jej uszu dochodzila jakas przedziwna mieszanka, ktora miala byc francuskim a byla mixem norweskiego i hiszpanskiego oraz niezidentyfikowanego belkotu😊
O jak milo bylo znow wobaczys Thomasa i Stephanie, moich i Marty dobrodzieji sprzed 4rech lat! Choc w istocie nie znamy sie za wiele,
ogrom sympatii jakim sie darzymy od razu wrzucil nas na wspolne fale.
Kolacje zjedlismy wspolnie z sasiadami, Jeromem i Marie, wspominajac wspolnie spedzone chwile i popijajac pastiss. Na koniec poszlismy na lody. Szlam tak o 11 w nocy rozgrzana promenada portu i nie moglam uwierzyc, ze znow jestem we Francji, ze znow widze sie ze starymi znajomymi, ze to wszystko wydarzylo sie zaledwie w jeden dzien!
Kolejne dni u Thomasa i Steph uplynely w leniwej atmosferze plazowania, wycieczek wzdluz klifow i uroczych kolacji na plazy przy swietle zachodzacego slonca i przy lampce wina😊 Pierwszy raz dane mi bylo takze zglebic srodziemnomorski swiat podwodny. Z maska i rurka ze zdziwieniem odkrylam, ze nie jestem w wodzie sama😊 Piekne rafy, multikolorowe ryby i osmiornice. Wszystko w zasiegu reki! Niesamowite wrazenie!
Jednego dnia zalapalismy sie szczesliwie na degustacje wina w oddalonym zaledwie o 2 km od Port - Vendres, Collioure. Collioure zwane miastem malarzy, to francuski odpowiednik Cadaques. Rowniez malutkie miasteczko portowe, ostoja i zrodlo inspiracji licznych artystow, kolebka fawizmu. Tu tworzyli min. Picasso, Matisse, Derain, Dufy Chagall, Marquet i wielu, wielu innych. To jedno z takich miejsc, w ktorych mam uczucie, ze tu moglabym zostac na dluzej.
Przedwczoraj zalapalam sie ze Steph
do Perpignan. Powrocily wspomnienia ze wspolnego tu pobytu z Marta oraz jeszce bardziej wzrosla sympatia do tego zakatka swiata😊
Wczorajszy wieczor uplynal na degustacji przepysznych nalesnikow, ktorych Thomas jest niekwestionowanym mistrzem (jego mama ma nalesnikarnie), a dzis po calym dniu plazowania pakuje manatki bo jutro rano Steph zostawi mnie na wylotowce skad rusze w strone Barcelony, by na 10 dni poddac sie odosobnieniu medytacyjnemu i zglebic tajniki Vipassany.
Trzymajcie kciuki😊
Advertisement
Tot: 0.083s; Tpl: 0.015s; cc: 15; qc: 31; dbt: 0.0465s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb
mart
non-member comment
Ade!!!! Jestes the best!!! Lezka mi sie w oku zakrecila widzac zdjecia z Perpignan i Thomasa ze Steph :( Juz nie moge sie doczekac relacji z dalszej czesci podrozy, zalujac jednoczesnie ze mnie tam z Toba nie ma:( Szerokiej drogi i pozytywnych dobrodziei kochana!