Advertisement
Published: December 27th 2008
Edit Blog Post
2 tygodnie w Polsce...i duzo i malo...Na nacieszenie sie aura kraju - duzo, na spotkanie wszytkich zanjomych - malo, na nacieszenie sie rodzina - bardzo malo!
2 szalone tygodnie. Nie wiem kiedy zlecialo. Savalen - Tynset - Oslo - Katowice - Krakow - Warszawa - Lublin - Wolka - Lublin - Warszawa - Oslo - Tynset - Savalen. Zaduszki, groby, spotkania z rodzina, znajomymi, zalatwianie roznych spraw. Wiekszosc nocy spedzona poza domem. Do tego udalo mi sie jeszcze odwiedzic babcie w Krakowie, skoczyc do Lublina, zahaczyc o Wolke i nagrac piosenke u Maurycego w studio. Zalapalam sie tez na koncert Mania i Voo-Voo:-) A w miedzyczasie zadanie najwazniejsze - pakowanie zycia w kartony....
Wiedzialam, ze kiedys sie to stanie, nie mniej jednak uczucie to dosc dziwne, zostac postawionym przed faktem, ze tym razem nie ma odwrotu, ze mieszkanie idzie na sprzedarz i trzeba sie po prostu zwinac! Kazdy przedmiot, kazdy swistek cos przypomina, cos znaczy, wiaze sie z jakas historia. A teraz trzeba podjac decyzje, ktore wspomnienia i historie zachowuje i ciagne za soba dalej, a ktore wykasowuje z zycia. Najpierw bylo sleczenie nad stosami papierow, segregatorami, szufladami. Proba selekcji, co i rusz przerywana jakimis odkryciami dawno zapomnianych zapiskow, ksiazek, rysunkow,
liscikow itd, itd. A do tego jeszcze pekajace w szwach szafy, pelne prawie nigdy nie noszonych ciuchow. No i w koncu stalo sie! Nie mogac dluzej zniesc uczucia bycia wiezniem otaczajacych mnie przedmiotow, postanowilam po prostu wiekszosc z nich rozdac znajomym. I tak zrodzil sie pomysl Farewell Natolin Party. Wspolnie z tata zaprosilismy najblizszych nam znajomych i zaczelo sie wielkie rozdawnictwo:-) Cala podloga zascileona byla ksiazkami i roznymi przedmiotami do rozdania. W moim pokoju pietrzyla sie sterta ciuchow, a panie przez caly wieczor przymierzaly rozmaite kreacje:-) Nie da sie opisac radosci jaka czulam w sercu na widok tych wszytkich przyjaznych, drogich mi twarzy! Rozdanie swojego dobytku bylo najlepsza rzecza jaka moglam zrobic :-) Bardzo mi przyjemnie na mysl, ze moje ubrania sluza teraz przyjaciolom, a drogie mi rzeczy sa u drogich mi ludzi. Okazalo sie, ze jedna walizka ubran calkowicie mi wystarczy. Ciekawe jest to, ze jeszcze jakis czas temu otwierajac pekajaca w szwach szafe lub przebierajac w niezliczonych parach butow, narzekalam, ze nie mam sie w co ubrac. Okazuje sie, ze jednak czasem od przybytku glowa boli:-)
Bob Marley dbal o dobra atmosfere, a towarzystwo roztanczylo sie tak, ze z podlogi poszly drzazgi (powaznie!). No, mysle, ze pozegnalismy Natolin
w dobrym stylu:-)
W tym calym zamieszniu nie bylo czasu na sentymenty. Na ogladanie sie za bardzo wstecz. Wlasciwie dopiero na lotnisku dotarlo do mnie, ze oto wlasnie zjadlam ostatnie sniedanie na Natolinie. Ze ostatni raz spalam w mieszkaniu, w ktorym spedzilam ze 24 lata mojego zycia! Ale wowczas jakos niewiele to wszystko dla mnie znaczylo. Po 2 tygodniach spedzonych w miescie, napoiwszy, sie jego zaletami, cieszylam sie, ze wracam na lono norweskiej natury. Po 3 miesiacach spedzonych tu, w Savalen, w spokoju i ciszy moich gor, tak naprawde pierszy raz dostrzeglam ped i tempo miasta. Te tlumy zszarzalych ludzi z podbrodkami zlewajacymi sie z klatka piersiowa, pedzacy niewiadomo dokad i nie wiadomo po co. Jak klony, wszyscy tacy sami, z wymietymi twarzami, uwieszeni na poreczach metra i autobusow, z dyndajacymi w rytm pojazdu glowami. Nigdy wczesniej nie doskwieral mi tak bardzo ten tlum, smrod i halas. Nigdy wczesniej nie zwracalam tak uwagi na sasiadow za sciana itd, itd. Nie moge uwierzyc, ze mieszkalam w Londynie! Nie moge uwierzyc, ze spedzilam wiekszosc mojego zycia w Warszawie! Ale jest i druga strona - nigdy wczesniej nie docenilam tego, ze wsiadam w metro i jestem w 20 - 30 minut na dowolnym
koncercie, w dowolnej knajpie, ze tylu ludzi mam w zasiegu reki. Ze tyle sie dzieje 24 na dobe. Tu, u mnie w gorach, jak wyjde przed dom to jedynym slyszalnym odglosem jest pisk w moich wlasnych uszach!
No i tak minal ponad miesiac od wyjazdu z Polski (bo choc w celu utrzymania chronologii zdarzen, post ten umiescilam pod data 12.11.08, tak naprawde slowa te pisze dopiero 27.12.08) a do mnie dopiero wszytko dotarlo! Do tej pory wydawalo mi sie, ze nie mam zadnych sentymentow zwiazanych ze starym mieszkaniem, ze nie ma co zalowac wielkiej plyty. Ale jak dostalam zdjecia od taty, z calkowicie juz opustoszalymi pokojami, z zerwana podloga, to cos sie we mnie poruszylo. Ktorejs nocy, przemierzajac samotnie w swietle ksiezyca norweskie zaspy, zdalam sobie sprawe, ze oto sie wlasnie tyle skonczylo! Ze choc od 4 lat niewiele miesiecy spedzilam w kraju, to zawsze byl ten motyw powrotu. Powrotu do DOMU! A teraz....teraz nie bedzie juz Felka witajacego mnie miauczeniem w progu, nie bedzie Maurycego muzyki rozbrzmiewajacej na caly dom, nie bedzie calonocnych rozmow z tata, nie bedzie wspolych posilkow, nie bedzie tego zapachu naszej drewnianej podlogi, ktory zawsze po dlugiej nieobecnosci z taka przyjemnoscia wdychalam i ktory upewnial
mnie, ze jestem wreszcie w domu. Nie mam juz swojego lozka, nie mam juz tego swojego, jedynego miejsca, w ktorym moglam chodzic w pizamie do poludnia drapiac sie po tylku. Nie ma juz U SIEBIE. I ta najtrudniejsza do przelkniecia mysl, ze od tej pory, gdy bede w Polsce, bede juz tylko gosciem....dwiedzajacym:-( Gosciem u braci, gosciem u mamy, gosciem u taty....No i jakos mi smutno w zwiazku z tym:-(
Zaraz podniosa sie glosy - no ale przeciez chcialas podrozowac. Nie chcialas zapuszczac korzeni. Chcialas byc globtroterem. Obywatelem swiata. Chcialam, i nadal chce, ale zupelnie inaczej te wszstkie marzenia wygladaly z mysla, a raczej glebokim poczuciem, ze mam dom rodzinny do ktorego zawsze moge wracac! I choc wiedzialam, ze Natolin bedzie predzej czy pozniej sprzedany, nie docieralo to do mnie. Nie bylam sobie w stanie wyobrazic jak to bedzie nie miec domu do teraz, do momentu, kiedy stalo sie to rzeczywistoscia. I nie zrozumcie mnie zle. Tu nie chodzi o kwestie techniczna zwiazana z mieszkaniem gdzies. Przeciez gdybym zdecydowala sie kiedys wrocic do Polski, to i tak prawdopodobnie nie wracalabym na Natolin, tylko cos wynajela. Tu chodzi o to poczucie jakiejs stabilnosci w moim zyciu w ciaglych rozjazdach. DOM. To
byla jedyna pewna rzecz. Jedyne miejsce, ktore wiedzialam, ze jest, ze na mnie czeka, i ze zawsze moge do niego wrocic. A teraz skonczylo sie. W sumie normalna sprawa. Pepowina przeciata. Teraz jestem juz tylko wolno unoszacym sie elektronem, z zyciem w kilku kartonach rozparcelowanych w roznych czesciach Warszawy. Nie wiem czy to dobrze, czy zle. Na pewno inaczej. I teraz musze sie z ta mysla oswoich, przywyknac:-)
W poscie tym wyjaktowo duzo fotek. Wiekszosc z imprezy. Jezeli jednak ktos nie chce ogladac tych wszytkich twarzy, a ciekaw jest koncowego wygladu mieszkania (w fazie rozkladu), zapraszam na sam koniec galerii.
A na koniec mala notka - spotkalam sie z zarzutem, ze na blogu podrozniczym zamieszczam zdjecia z Polski, z Natolina... Spiesze z wyjasnieniami! Po pierwsze nie mam zadecia, zeby ten blog byl PODROZNICZYM. Chce sie w nim po prostu dzielic z Wami tym co mniej wiecej u mnie slychac. A jak juz ktos sie bardzo upiera przy podrozach to niech wie, ze ten 2 tygodniowy pobyt w Polsce byl jedna z najwazniejszych moich podrozy - podroza przez cala zycie - do samego dzecinstwa. Bless!
Advertisement
Tot: 0.108s; Tpl: 0.015s; cc: 11; qc: 42; dbt: 0.0524s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 2;
; mem: 1.1mb
gaja
non-member comment
Dobrze wiedzie
|e jeszcze nas wspominasz w[ród [niegów i zachwytów natur póBnocy.. A dziki Tym wspomnieniom na zdjciach - i my mamy szans lepiej te chwile pamita. Blogguj bloggerko-sisterko!