Advertisement
Published: October 23rd 2011
Edit Blog Post
Wieczorem postanowiliśmy w końcu zobaczyć, o co chodzi z ta cała zajawka na tango. Pojechaliśmy do dzielnicy San Telmo szukać milongi - lokalu, gdzie przychodzi sie tańczyć tango. Impreza tego dnia miała nazywać sie La Maldita Milonga, czyli powiedzmy, Przeklęta milonga, co okazało sie prawdziwe w stosunku do nas. Turystyczne San Telmo wieczorem traci cały swój czar i koło północy (od 21.00 do 23.00 w milondze są lekcje, którymi nie byliśmy zainteresowani) na ulice wylegaja pijani lokalni, co sikają po kątach, budynki zaczynaja wygladac myląco podobnie, a chodniki stają sie bardziej dziurawe. Gdy w końcu w plątaninie uliczek udało nam sie znaleźć lokal, a w nim grała muzyka i ludzie wygladali przyzwoicie, poczulismy ulgę.
Na pierwszy rzut oka tancerze wygladali jednak, jakby nie do konca wiedzieli, co robią. Po pierwsze, nie było tego, co kojarzy sie z tangiem: siatkowych rajstop, podkasanych kiecek, róży w zębach. Były chłopaki z dreadami i w espardylach, przygarbiony dziadek, koślawe turystki, goście w bojówkach i flanelowych koszulach. Było tez kilka całkiem zgrabnych Argentynek. Wszystkie obowiązkowo w tango-butach na obcasie, z paskiem i odkrytymi palcami. Po chwili zorientowalsmy sie, jaka jest dynamika sali i kto co może nam pokazać. Niektórzy tanczyli, jakby kij połknęli, inni znali
tylko trzy kroki, którymi musieli zonglowac, zeby utrzymać zainteresowanie partnera do konca 3-4 utworowej sesji. Dziadek prosił do tańca co młodsze partnerki i z luboscią tulił je do piersi. Młodzi ludzie tanczyli z fantazją, machając nóżką, robiąc obroty, i tylko do przerzutów przez ramię nie doczekaliśmy.
Widać jednak było, ze to tango żyje, nie jest tylko dla turystów w teatrze albo na ulicy z kapeluszem wystawionym na datki, ale zwykli porteños też je kochają.
Byla kiedys taka gra, ktora nazywała sie Czarny Piotruś. Chodziło w niej o to, zeby pozbyć sie jeden 'złej' karty, którą jeden z graczy dostawał przypadkiem przy rozdaniu. Nie lubilam tej gry, bo zawsze słabo wychodziło mi sciemnianie, szczególnie gdy towarzyszyła temu konieczność patrzenia komuś w oczy. Gdy około pierwszej wyszliśmy z milongi, stalismy sie posiadaczami Czarnego Piotrusia. Odbyło sie to mniej wiecej tak, ze taksometr nabil 46 peso, my mieliśmy 30 w drobnych albo stówkę. Dajemy panu stówkę, Q. mowi, zebym zapamiętała dwie ostatnie cyferki z oznaczenia banknotu, zgodnie z tym, co pokazują bankowe filmiki edukacyjne, którym przypatrywalam sie jeszcze na lotnisku. Zapamietuje. 74. Pan taksówkarz prosi o drobne. My na to, ze mamy tylko 30. On, ze trudno, ale jak nam wyda
ze 100, to zostanie bez drobnych, a tak to niech będzie 30, umowmy sie, ze płacimy pierwszą taryfę. Dajemy mu wiec 30, krygujac sie, czy to na pewno OK, czy on jest pewien, ze tak będzie dla niego dobrze. On nam oddaje stówkę. Cieszymy sie, ze ci porteños tacy mili. Dopiero w pokoju patrzę na nasza stówkę, a ona już nie ma numeru 74, tylko 15 i jest jakaś taka śliska. Czarny Piotruś wartości 25 USD. Pan w recepcji naszego hotelu już po sekundzie patrzenia wybiera z dwóch pokazanych mu przeze mnie stówek te fałszywa. Jest bardziej biała, nie ma wypuklych napisów, a folia zabezpieczajaca nie jest w nią wpuszczona, ale naklejona. No i oryginalny banknot zostawia ślad, gdy nim potrzec o papier. Niestety, cała ta wiedza przyszła za późno. No i chyba nie obejrzalam do konca tego filmiku instruktażowego w banku, bo co z tego, ze zapamietalam numer banknotu, jeżeli nie sprawdzilam od razu, czy został mi zwrócony ten sam, tylko po 5 minutach, gdy było już za późno na awanturę.
Na szczęście udało nam sie Czarnego Piortusia pozbyć. Nie powiem gdzie i nie powiem jak, ale wrócił do obiegu.
Strasznie mnie denerewowala ta ich fałszywa małostkowość
z pieniędzmi. Z jednej strony facet na lotnisku sam zaproponował, ze pożyczy mi 2 peso, których brakowało mi do taksówki, z drugiej taryfiarz naciął nas na 100, ale i tak wszyscy jeżdżą z taksometrem i przynajmniej nie trzeba sie targowac. Z trzeciej strony jednak, nie mogliśmy wymienić dwóch dwudziestodolarówek w banku, bo miały na sobie jakieś drobne ślady atramentu. Babka w kasie w metrze nie chciała wziąć banknotu 2 peso, bo był przedarty, ale bez problemu zapłaciliśmy nim w kawiarni. Myśle, ze powinni poprosić swoją przystojna pania prezydent, zeby dodrukowala im tych pieniędzy tyle, żeby ich już nie musieli podrabiac i tak mięglić w dłoniach, że sie drą.
Advertisement
Tot: 0.493s; Tpl: 0.025s; cc: 17; qc: 62; dbt: 0.139s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb