Advertisement
Published: October 24th 2011
Edit Blog Post
Odespawszy szaleństwa poprzedniej nocy, w czwartek kontynuowalismy dokulturalnianie w muzeum sztuki współczesnej Malba. Muzeum ma idealny rozmiar, pokazuje idealnie tyle, zeby widza nie zanudzic. Szczególnie fajna była wystawa wenezuelskiego artysty Carlosa Dieza, który od lat 50-tych tworzy 'fizikromie'. Obrazy maja cos w sobie z odpustowych pocztowek trojwymiarowych, bo polegają na tym, ze w zależności od tego, pod jakim katem sie na nie spogląda, ukazują sie inne kształty i kolory. Ale ciekawe było obserwowanie, jak przez lata zmieniała sie technika ich wykonywanania - od farby i papieru do druku cyfrowego i aluminium.
Muzeum stoi w przeslicznej willowej dzielnicy, albo może raczej wymarłej dzielnicy przeslicznych domów, skąd przeszliśmy do kolejnej oazy luksusu - Puerto Madero. Większość metropolii na swiecie zrozumiała już, ze opłaca sie rozwijać tereny na woda, czy to będzie rzeka, czy morze, rewitalizowac portowe magazyny. W Buenos zrobili to kilka lat temu, a na okrasę dodali jeszcze pieszy most autorstwa Calatravy, dla którego inspiracja miał być wykrok kobiecej nogi w tango. Poza tym, dzielnica pełna jest knajp i tych samych ludzi, co w Palermo, którzy o 15.00 siedzą jeszcze przy lunchu. Różnica miedzy Puerto a Palermo jest taka, ze w tym pierwszym jest czysto. Czy mieszka tam zbyt mało ludzi,
czy cywilizacja osiągnęła tam większy poziom, efekt jest taki, ze Puerto Madero nie jest ani trochę tak potwornie obsrane, jak reszta miasta. Podobno porteños uwielbiają psy. Nie lubią chyba jednak ich wyprowadzać, ani po nich sprzątać. W zamożnych dzielnicach co chwile spotyka sie wyprowadzaczy, którzy na raz prowadzą i tuzin psów. I ani myślą po nich sprzątać. Jest naprawdę przerazajaco. Paryskie chodniki sprzed kilku lat, zanim i tam zaczęła switac jutrzenka obycia, to przy buenoskich trotuarach kwieciste łąki.
W Puerto zjedlismy tez w końcu dulce de leche (DDL dla lokalnych) w bardziej przystępnej formie niż maziowaty krem. Każdy Argentynczyka uznalby okreslenie maziowaty krem za blasfemię, bo oni bez DDL żyć nie potrafią, ale nam ten przeslodzony specjał nie przypadł do gustu. Tu natomiast DDL jest trochę jak nutella w Europie, czy syrop klonowy w Ameryce Północnej - rano do chleba, w ciagu dnia do ciastek (przesłodzonych alfajores, które wydają sie być dominującym rodzajem codziennej słodkości), albo do nadziania churros, po południu do lodów (DDL z prazonymi migdalami, DDL z czekolada, DDL z rodzynkami - NB u nas w Haegen Dazs jest jakiś smak z DDL), wieczorem na deser do nalesnikow. Obłęd. Myśle, ze Argentynczyk byłby szcześliwy, mogąc żywić sie
w życiu stekami, DDL i ....mate. O mate wie sie, ze to argentynski drink, ale nigdy nie spodziewalabym sie, ze uzależnienie od tego napoju może osiągać takie rozmiary. Pierwsze symptomy choroby dostrzeglismy jeszcze w Iguazu, gdzie po parku narodowym, w upale, ludzie chodzili z termosami. Tam tez stała maszyna z ciepła wodą, zeby termos w każdej chwili uzupełnić. Kierowca autobusu miał gruszkę z rurką i zalanym wodą sianem postawioną obok kierownicy. W El Calafate wystrojone laski najpierw robiły sobie zdjecia na tle lodowca,a potem usadly w kręgu, wyciagnely dizajneskie silikonowe mate-gruszki i zaczęły saczyc. W metrze kobieta z błędnym wzrokiem zalewa sobie miksturę. Inna popijając 'mate to go' z plastikowego kubka. Małżeństwo w samolocie też zalewalo sobie mate na pokładzie. Najwyraźniej nie chodzi o to, zeby mate sie napić, tylko zeby pic ją ciagle. Oni są jak silniki, ktore bez paliwa nigdzie nie pojadą. W ogole, wydaje sie, ze w kuchni wszystkiego musi byc dużo. Wydaje sie, ze nouvelle cuisine nie robi tu kariery, a najlepszym komplementem dla dania jest 'rico', co najlepiej przetłumaczyć po prostu na 'bogato' albo 'grubo'. I jak rico można by powiedzieć o trzech kluskach na plasterki kiwi? Nie! Rico będzie stek, co waży 600 gra
minimum, ale dochodzi i do 1200 z porcja frytek z kilograma kartofli. Najlepszą ilustracją, jak to działa, jest pizza. Te, ktore widziałam, ociekaly serem i były grubasne. Jakoś nie zachęcały, choć pizzerii tu mnostwo i to niby dobra wegetarianska opcja. Okazuje sie jednak, ze pizza na cienkim ciescie w ogóle nie cieszy sie tu specjalna estyma, a ta na grubym ma na sobie dwa razy tyle sera, ile sama waży. Tak wiec jezeli ciasto na duża pizzę może ważyć około 250g, to powInna ona mieć na sobie - według argentynskich standardów - pół kilo sera! Włoska pizza, w ceglanym piecu opalanym drewnem, nie powinna siedzieć dłużej niż 90 sekund. Widomo, ze tak szybko nie upiecze sie serowa bomba. Efekt: kaloryczny koniec swiata, którym można spokojnie wypełnić żołądek na tydzień.
Kolejną lokalną specjalnością, tym razem już nie gastronomiczną jest Mafalda. To taka grubiutka komiksowa dziewczynka, której wizerunek jest tu równie popularny, jak jaj ziomka Che Guevary. W przeciwieństwie do niego jednak, ma nawet swój plac i pomnik, bo ona pomimo swoich 6 lat przejmowała się losem świata, a nawet firmowała swoim wizerunkiem UNICEF.
Advertisement
Tot: 0.07s; Tpl: 0.01s; cc: 6; qc: 24; dbt: 0.0518s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1mb
Marek
non-member comment
Ola! Chyba gdzieś się zaprzepaścił 8 odcinek Waszej argentyńskiej epopei?!