Advertisement
Już po kilku chwilach obserwacji Whistler doszliśmy do wniosku, że to miasto snowboardowch dudes'ów, gdzie dziewczyny, a tym bardziej ładne dziewczyny, to - nomen omen- towar na wagę złota. Dudes'i są międzynarodowi, bo przyjeżdżają tu do pracy sezonowej ze wszystkich stron świata, żeby kelnerować, odgarniać śnieg, albo "podawać orczyki", podczas gdy tak naprawdę chodzi o to, aby w wolnym czasie samemu jeździć.
Teraz, po głównym sezonie, na deptaku jest pustawo, a w sklepach clearance sales. Świeci piękne słońce, w górach jeszcze mnóstwo śniegu, dudesi i nieliczne dudeski przechadzają się ze snowboardami w ręku i w japonkach, dzieci biegają w t-shirtach. Q ogarnął nam wypasiony dwupiętrowy apartament przy deptaku z dwoma (!) telewizorami, z balkonu widzimy więc całe życie miasteczka i góry - można nie ruszać się z pokoju.
A jak sie już ruszyliśmy, to dotarliśmy na wspaniały plac zabaw, z którego widać dwa największe lokalne szczyty: Whistler i Blackcomb, i łączącą je kolejkę PEAK2PEAK, taką wypasioną, że trzeba bilet na 4 dni wcześniej rezerwować. Na szczęście nie mieliśmy tego problemu, bo akurat teraz ma przerwę techniczną. Zjedliśmy truskawkowe lodziki w wafelku z posypką, spędziliśmy pół dnia opalając się na placu zabaw. Lunchowo wyposażyliśmy się w supermarkecie - jak tam
weszłam, bałam się, że dostanę oczopląsu. Wiadomo, uwielbiam zagraniczne sklepy spożywcze bardziej niż muzea i butiki, a tu jest wielki dostatek wszystkiego. Teraz, żeby było modniej, wiele produktów jest organicznych i bio, ale nadal sprzedają mega paki chipsów, maxi słoiki salsy, galony coca-coli. Mają też zupełnego świra na punkcie indywidualnego pakowania produktów. Jak więc kupuję chrupki dla dzidzi, to mam karton, w nim plastikową torebkę, w niej małe torebeczki, a w każdej dwie chrupeczki. My wzięliśmy kartofelka z dodatkami serowo-śmietankowo-salsowymi, których było więcej niż samego ziemniaka i wrapa z kurczakiem, również w rozmiarze XXL. Trzeba im jednak przyznać, że z widokiem na góry smakowały wyśmienicie.
Q - człowiek gór - wymyślił, żebyśmy wynajęli rowery, co okazało się przewspaniałym pomysłem. MałaEm jechała pierwszy raz w przyczepce i zasnęła po 5 minutach, odurzona świeżym powietrzem i walką z Whistlerczykami na placu zabaw. Elegancka dwupasmowa ścieżka wyrzuciła nas szybko z miasta i zaprowadziła nad jezioro i przez las, gdzie kwitły i słodko pachniały wielkie żółte kapuściane lilie. Mijaliśmy przewspaniałe drewniane domy z panoramicznymi oknami usytuowane na wąziutkich dzialeczkach, bo walka o kawałek ziemi z widokiem jest zacięta, port watertaxi, camping upstrzony ostrzeżeniami o miśkach i parking dla camperów wyglądający niczym podwarszawskie osiedle
willowe. Był jeszcze duży skatepark i dirtpark dla rowerów. I lądowisko dla helikopterów. Jakoś tak im się udało to wszystko zaplanować, że poszczególne części miasteczka oddzielone są lasem i na pierwszy rzut oka nie widać, jakie jest rozległe.
A gdy wykończeni po wycieczce chcieliśmy usiąść w knajpie na drinka, w jednej okazało się, że mają 'no minors policy' - to była ta pełniejsza i bardziej cool, a druga - gdzie było kompletnie pusto - jest 'primarly a dinner restaurant'. Nadęte bobki, obrazilismy się na nich. Sprawa jednak nie dawała mi spokoju i zrobiłam szybki resoarch i okazało się, ze w drugiej dekadzie XVI wieku w Kanadzie nadal pokutują resztki prohibicji. Po pierwsze, nie ma i nie może być happy hour. Nie można dorosłych wolnych ludzi namawiać do picia alkoholu,malując im go za pół ceny. Po drugie, dzieci nie mogą w ogóle przebywac w lokalach o charakterze barowym. No i po trzecie, w lokalu nie barowym nie można zamówić samego drinka, tylko trzeba dla niepoznaki coś do jedzenia tez wziąć. Zasadniczo więc obydwie kelnerki miały racje, ale jakoś nie przekonuje mnie taki zapełni brak zaufania do obywateli. Mówi się teraz o liberalizacji prawa w British Columbia, poprzez wprowadzenie happy hour
i pozwolenie dzieciom na przebywanie w pubach w lunch i w czasie kolacji. Wszystko to może tłumaczy trochę, dlaczego centra miasta są tak pozbawione bachorów. No i jeszcze jest system sprzedaży alkoholu tylko w oddzielnych licencjonowanych sklepach, a nie wszędzie - niczym w państwie islamskim. My w końcu zjedlismy dla niepoznaki frytki i wypilismy drinka w hotelu.
Advertisement
Tot: 0.453s; Tpl: 0.013s; cc: 12; qc: 63; dbt: 0.1217s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb