Advertisement
Startująca o 7 rano miśko-tura pozwoliła mi zobaczyć Telegraph Cove w promieniach wschodzaącego słońca. Wszystkie te małe chatki ze stuletnią historią mieniące sie kolorami. Nie mogłam uwierzyć naszemu szczęściu - kolejny cudowny dzien w krainie wiecznego deszczu - dla mnie do oglądania lokalnej przyrody, a dla Q i małejEm do eksplorowania placów zabaw.
Widziałam miski! Dużo miskow!
Najpierw dwie godziny płynęliśmy przez zatokę Johnstone motorówką, gdzie dostaliśmy śniadanie i miśkowy briefing. No bo każdy chce zobaczyć grizzly - symbol Kanady, ale pytanie dlaczego nie czarnego niedźwiedzia? Czy to egzotyczne imię tak przyciąga? I gdzie są kamizelki ratunkowe. I nie palimy petków przy miśkach.
W British Columbia żyje około 200 000 czarnych niedźwiedzi i 10 000 grizzly . Oprócz tego w Kanadzie są jeszcze oczywiście niedźwiedzie polarne - niby osobny gatunek, ale może nie do końca, bo są w stanie mieć dzieci z grizzly, a te dzieci są dalej płodne. Taki mix nazywa sie pizzly.
Miśkowa mama ma zazwyczaj 1-2 małych, które rodzą sie - jakie to wygodne - podczas jej hibernacji. W lecie niedźwiedzica sobie fika, potem sie najada, idzie spać na zimę, a jak sie budzi w kwietniu, to obok są już małe, które leżąc w
jamie koło niej przez miesiąc czy dwa piją sobie mleczko i podrastają, żeby z nastaniem wiosny móc wyjść na zewnątrz i nabierać innych umiejętności. Razem będą 2-3 lata, a gdy już nauczą się łapać lososie i przestaną ssać mleko, mama wyrzuci je i każe zacząć samodzielne życie, a sama postara sie o nowego partnera i nowe potomstwo. Tyle tylko, że 50% grizzly nie przeżywa pierwszego roku życia - padają często ofiara samców własnego gatunku, które zabijają potomstwo, by współżyć z ich matką, bo ta póki je karmi mlekiem nie bedzie seksualnie aktywna.
Pierwsze miśki zobaczyliśmy jeszcze z dużej łódki, ale głosny silnik nie pozwolił zbliżyć sie do nich na mniej niż 100 metrów. Dopiero gdy przesiedliśmy się na tratwę - którą nasz przewodnik ciągnął brnąc po pas w wodzie w wędkarskich nieprzemakalnych pantalonach - udało sie zmniejszyć ten dystans o połowę. A miśki wydawały sie niczym nie wzruszone i promenowały po plaży ukazując nam swoje wdzięki. Wycieczka poprzedniego dnia widziała głównie plochliwe osobniki, które zwietrzywszy barke dawały susa do lasu. Nasze były cierpliwe. Mogliśmy napawac sie ich widokiem do woli, a gdy postanawiały wejść do lasu, płyneliśmy szukać nowych, wypatrujac przez lornetki ruchomych brązowych kulek. Kulki pojawiały się co
jakiś czas w rożnych konfiguracjach, ale głównie widzieliśmy samice i małe - jeszcze trochę niezdarne. W ogóle te miśki na początku to mi wyglądały, jakby ktoś się przebrał w takie grube futerko, albo jakby maskotki ożyły. Człowiek jakoś tak jest zaznajomiony z obecnoscią miśka, że nawet widziany jako dzikie niebezpieczne zwierze wygląda jakoś tak przyjaźnie. Jak na zdjęciach.
Miśki żyją sobie w absolutnie piekbym krajobrazie. Gęste lasy cedrowe, mroźny przejrzysty Pacyfik, ośnieżone góry. Mają tu rezerwat, więc jest tez pewność, że nikt ich nie ustrzeli, a odbywają się jeszcze komercyjne polowania na grizzly.
W drodze powrotnej przeczytałam wspomnienia córki założyciela Telegraph Cove i dowiedziałam się, o co chodzi z tym paskudnym motelem po drugiej stronie zatoki. Okazuje się, że jedna z sióstr sprzedała swój udział (domki i molo) ludziom, którzy chcieli zachować unikalny historyczny charakter tego miejsca, a druga po prostu sprzedała działkę, na której powstał koszmarek. Nowi właściciele się nienawidzą i robią wszystko, żeby sobie na wzajem uprzykrzyć życie. Sama osada powstała na początku XX wieku jako tartak, do którego dostać się można było tylko wodą, a podróż do najbliższej osady zajmowała godzinę. Nie dotknął go nadto Wielki Kryzys, mieli oczywiście nadmiar siły roboczej i na zimnej
północy lądowały rożne typki w poszukiwaniu zarobku. Mieli też kilku Japońskich pracowników, którzy gastronomicznie najlepiej sobie radzili, łowiąc codziennie świeże ryby. Potomkom Anglików nie wpadło wówczas nawet do głowy, żeby przywożoną z daleka żujną wołowinę rownież zastąpić lokalnym połowem.
Wszyscy wycieczkowicze, jak nas było 10 psób, byli chyba usatysfakcjonowani miśko-wyprawą, a nasz przewodnik, co siedzi w miśko-biznesie od 14 lat wychodził z siebie, żeby nam jak najwięcej swoich podopiecznych pokazać. Podobno to duże szczęście, żeby na początku sezonu grizzly tak chętnie się pokazywały!
Advertisement
Tot: 0.081s; Tpl: 0.019s; cc: 14; qc: 29; dbt: 0.0467s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb