Advertisement
Published: August 11th 2009
Edit Blog Post
Za mna pierwszy tydzien nowego doswiadczenia podroznieczego. Jak juz wczesniej napisalam, zdradzilam ukochanego stopa na rzecz pedalowania. Jakie wrazenia? Jest WSPANIALE!!!!!!! Nigdy nie wyobrazalma sobie, ze moge doswiadczyc tyle frajdy i radosci z jezdzenia na rowerze, za ktorym szczerze mowiac wczesniej nie przepadalam. Moj rower, zakupiony w Kastrorii, zostal ochrzczony imieniem Thomas - na czesc taty jednego kolegi, ktory chcial mi rower na podroz podarowac. Okazalo sie, ze potrzebuje troche lepszego sprzetu, ale obiecalam, ze moj towarzysz podrozy, jego imie przyjmie. No i tak sie tez stalo:-) Mam wiec mojego Tomcia marki Ideal. Idealny Tomasz, Tomasz Idealny:-)
W poprzednim poscie napisalam, ze daje sobie 10 dni na podjecie decyzji, czy ta historia jest w ogole dla mnie. Dzis, po 7miu dniach wiem, ze na pewno TAK! Wyglada na to, ze nie predko zsiade z roweru:-) Refal i Arek, moi kompani podrozy, maja ambitny plan objechania swiata. Ja nie wiem czy az tak daleko zajade, ale poki co wszysto wskazuje na to, ze do Turcji na pewno dotrzemy razem. Co do chlopakow. Poki co wydaje mi sie, ze nie moglam trafic lepiej! Na poczatku obawialam sie, ze oni maja jakis naiety plan, i ze ciagle bede musiala sie temu planowi podporzadkowywac. Okazalo
sie, ze chlopaki doskonale rozumieja to, co my z Marta odkrylysmy podczas stopowania. Czas nie istnieje. Istnieja tylko ludzie, miejsca, zdarzenia. Pedalujemy sobie wiec bez spinki. Nigdzie sie nie spieszymy. Jestesmy zmeczeni, glodni - stajemy. Mamy ochote polezec dluzej na trawie - lezymy. Poddajemy sie rytmowi zycia, ktory plynie wartkim, czystym strumieniem:-) Do tego zgralismy sie poczuciem humoru idealnie, wiec nasze pedalowanie przerywane jest co chwila salwami smiechu:-))) Radosc, radosc,radosc i WOOOLNOOOSC!!!!:-))))
Za nami dopiero tydzien wspolnego pedalowania, a przygod, wrazen i niezwyklych przezyc juz cala masa! Pierwszy dzien wydawal mi sie pestka. Zrobilismy 70 km a ja o dziwo zero zmeczenia. Luzik totaly. Mysle sobie - "coz to za wyczyn? Tylek mnie nei boli, nogi tez nie. Moge jechac i ze 2 razy do okola swiata!" 2gi dzien przyszedl szybko z nauczka surowa. Pod gore, w sloncu upalnym, plamy przed oczami. Za chlopakami ledwo nadazyc moge. Kazdy podjazd, tylko w asfalt oczy wbite i jedna mantra - "nie myslec, nie myslec, nie myslec!" Nie myslec ile jeszcze do szcytu gorki pozostalo. Kedy wiec 3ciego dnia doratlismy do Meteory - kompleksu klasztorow wybudowanych na skalach, i zobaczylam, ze przed nami 300metrowe przewyzszenie, zwatpilam w ta impreze rowerowa. Z odsiecza jednak
przyszli chlopcy - "no co ty Adela? Kto da rade jak nie ty? Powolutku, bez pospiechu. Dasz rade!" No i jak tu nie sprobowac jak sie ma takie wsparcie? No wiec powoli, powoli, poooowooooliiii, udalo sie! Wszyscy turysci mijajacy nas po dordze karawanami i osobowkami otwierali szeroko oczy ze zdumienia. Trabiac klaksonami na znak podziwu. Ostatni odcinek trasy pokonalismy przy oklaskach pozostalych turystow. Niepewnosc we wlasne sily powoli zaczela sie rozplywac. W Meteorze zostalismy jedna noc. Rozbilismy namiot na skale z widokeim na 3 klasztory dzieki czemy moglismy podziwiac wspaniale widoki przy pelni ksiezyca. Chlopaki pograli tez troche na gitarach, ja sie troche dolaczylam, i tak,jak to chlopaki okreslaja, na tzw. kromke piwa starczylo:-)
Naszym nastepnym celam byl Olimp. Siedziba Bogow greckich. Wstepny plan byl taki, ze dojedziemy gdzies do podnoza, zostawimy rowery u jakiegos gospodarza, lub w kosciele i ruszymy na 2 dniowy podboj gory. Tyle bowiem trzeba by dostac sie na szczyt. Po drodze dowiedzielismy sie jednak, ze poza najbardziej znanym przez turystow, jest tez mniej znane wejscie. Z wioski Olympiada prowadzi 17 km asfaltu do bazy wojskowej lezacej na 1800m. Potem z bazy juz szlakiem ok 4rech godzin marszu do szczytu - 2910 m. Jedna wymiana spojrzen
i juz wiadomo bylo, ze w naszych glowach narodzil sie ten sam plan - podbijamy Olimp na rowerach? Pewnie, ze tak! No i UDALO sie😊))) Przedwczoraj rozpoczelismy nasza mozolna wedrowke ku siedzibie Bogow. Kto czegos takiego nie przezyl, nie jest soebie w stanie wyobrazic jaki to wysilek, mozol i jaka SATYSFAKCJA po dotarciu do celu!!! W liczbach - mielismy do pokonania 1100 metrow przewyzszenia od Olympiady lezacej na 700 metrach, do bazy wojskowej, na 1800m. Dystans 17 km. Spora czesc podjazdow 10%. Ja jeszcze pol biedy, ale chlopaki obladowani fest. Sakwy z przodu i z tylu, ful sprzetu i jeszcze gitary. Calosc pokonalismy w 4,5 h. Do bazy dotarliamy juz o zmierzchu. Na szczescie wosjkowi pozwolili nam sie rozbic na swoim terenie i nastepnego dnia, czyli wczoraj, po sniadaniu, niespiesznie ruszylismy na sam szczyt, na ktory niestety juz na rowerach nie dalo sie dojechac😞 Na najwyzszy wierzcholek z powodu warunkow pogodowych nie weszlismy ale udalo nam sie osiagnac St. Antonios na 2800m. No ale nic to, bo tak naprawde nie o chodzenie chodzilo, ale o pedalowanie. Zgodnie stwierdzilismy, ze podjazd na rowerach choc o wieeeleee trudniejszy przyniosl nam o wieeeleee wiecej satysfakcji. Satysfakcja to za malo powiedziane. Nie znam jednal
lepszego slowa, zeby opisac to co niewyslawialne! Jeszcze wieczorem wrocilismy do Olympiady do ktorej jezdzalismy 22 minuty. Jak to? 4,5h mozolu pod gore a potem, siup! i Juz? Ale gnalo sie w dol az milo:-) W olymiadzie zostalismy przez pol wioski goraca przywitani i znajomi, zapoznani w sklepie 2 dni wczesniej ugoscili nas po krolewsku pod swoim dachem. teraz czekamy az wyschnal nam ubrania i nie mozemy sie doczekac by znow wskoczyc na nasze rowerki. Nibawem ruszamy! Lacze jest kiepskie wiec wrzucam tylko pare fotek. Jeszcze tylko napisze, ze ludzie na naszej drodze sa PRZEMILI! Codzien ktos bezinteresownie, sam z siebie oferuje pomoc. Jedzenie, wode, schronienie przed deszczem, dach nad glowa. .Cudowna sprawa!
Teraz ruszamy na Saloniki. Ahoj!
Advertisement
Tot: 0.095s; Tpl: 0.012s; cc: 11; qc: 55; dbt: 0.0484s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb
Iza Forkin
non-member comment
Olimp
Jestem pod wrazeniem. Pamietam jak sie meczylam na poczatku pedalujac w Holandii po plaskim ale potem co za przyjemnosc.