Bocas del Toro i pożegnanie z Panamą


Advertisement
Published: September 29th 2014
Edit Blog Post

Bocas del Toro to albo (i) nazwa regionu wraz z archipelagiem wysp u kraibskich wybrzeży Panamy, jakieś 80 km od naszego ostateniego miejsca pobytu - Puerto Viejo w Kostaryce albo (ii) nazwa "głównego" miasta na "głównej" wyspie archipelagu zwanej Isla Colon. Ja akurat ograniczyłam się do przesiadywania na Isla Colon.

Samo miasteczko Bocas del Toro nie zachwyca. Ściśniete drewniane domki na palach wyglądają ciekawe, ale tylko z zewnątrz. W pokoju nietrudno było o atak klaustrofobii. Taras to luksus, który kosztował jedyne dodatkowe 20 usd 😊 Ale co najgorsze ... to kulinarna pustynia - mało knajp i jedzenie nie powala.

Część naszej ekspedycji dotarła na przepiękną wysepkę nieopodal. Część naszej ekspedycji widziała też rozgwiazdy, z których słynie plaża na Isla Colon - Bocas del Drago. Wiem, nazw własnych więcej niż u Marqueza w Sto lat samotności - nie moja wina!

Ci, którzy nie widzieli rozgwiazd (well, byłam to ja), na swoje usprawiedliwienie mają to, że (i) wzdłuż brzegu mijali drewniane tabliczki, że ta rozgwiazdowa plaża to już tu; (iii) po krótkim rozeznaniu w okolicy tabliczek uznawali, że rozgwiazd tam nie ma, (iii) znudzili się poszukiwaniami, (iv) zaciekawili się / nasycili przepięknymi widokami z załączonych obrazków.

Na koniec wisienka na torcie - podróż przez 600 km z Bocas del Toro do Panama City. Najpierw motorówką na ląd - kto się zapakuje do motorówki, ten płynie; kto nie, ten się spóznia na autobus. Potem autobusem, który odjeżdża dwa razy dziennie. Sytuacja taka jak z motorówką - a samo zdobycie biletu na autobus nie oznacza sukcesu - tzn. nie oznacza, że zapakujesz się do autobusu. Za to zdobywanie biletu to dobra komedia. Okienko biletowe zamknięte - przecież w środę nie pracują i przecież to nasz problem, że właśnie w środę potrzebowaliśmy kupić bilety na autobus 😊 Znaleźliśmy substytut w postaci prowizorycznej kasy biletowej w jakimś barze - tuż obok podgrzewały się pierożki z kurczakiem. Kupiliśmy jakieś bilety. "Jakieś", bo kupowanie biletów po angielsku nie było mocną stroną sprzedawczyni i ograniczyliśmy się do hiszpańskiego 😉 Przyjechał po nas jakiś autobus. "Jakiś" czyli taki, który chłodził silnik na postoju i zatrzymał się nawet na trasie w celu chłodzenia 😊 Jakoś zapakowaliśmy się do autobusu. "Jakoś", bo jeden z naszych biletów imiennych (!) nie miał swojego odpowiednika na liście pasażerów. Pomocnik kierowcy w ogóle nie dziwił się, że lista nie odzwierciedla tego, co jest na imiennym bilecie i nie miał problemu, żebyśmy weszli do autobusu. A wiadomo, pomocnik kierowcy, to prawie bóg - dzieli i rządzi, więc jak już zarządzi, to tak musi być.

Po 14h dotoczyliśmy się do Panama City. Zadekowaliśmy się w hotelu, gdzie odpoczywaliśmy przed kolejną, tym razem 24godzinną, podróżą do Polski. Jedna przesiadka to dużo, a dwie to prawdziwy koszmar. Wakacje potrafią jednak zmęczyć 😊


Additional photos below
Photos: 4, Displayed: 4


Advertisement



Tot: 0.116s; Tpl: 0.054s; cc: 7; qc: 44; dbt: 0.0435s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.1mb