Advertisement
Published: December 13th 2007
Edit Blog Post
Nie wiem juz, co sie dzieje. Wiem, ze faktyczne mialam wczoraj imieniny - bardzo dziekuje za maile, telefony (!) i smsy. Dziekuje. Zupelnie niecelebrowany byl tutaj ten fakt, jakos nie mialam sily nikomu tlumaczyc, o co chodzi. Moze dlatego, ze w sumie sama nie wiem.
Nie wiem, co sie dzieje.
Koniecznosc funkcjonowania na wysokich obrotach18 godzin dziennie wymaga duzej ilosci energii i nie pozostawia wielu mozliwosci, zeby po prostu usiasc na chwile, popatrzec, co sie dzieje wokol i zastanowic. Blazeja i Weronike widzialam przez ostatnie dwa dni moze pol godziny, co jest skandalem, ale tak wyszlo. Poza tym jest mnostwo pracy w sadzie, bo trzeba przed Swietami pokonczyc duzo rzeczy, wiec regularnie siedzimy do 18, a potem jest korek, tak wiec wrcamy do miasta - obojetnie, czy samochodem, czy autobuse, jakies 1,5 godziny. No i te wszystkie pozegnalne kolacje: wczoraj 4x4 - czworo Internow i czworo superwajzorow (nadzorcow?) w hiszpanskiej restauracji Pacharan, z widokiem na rzeke. Potem szybki drink na deser i nagle jest polnoc i za szesc godzin trzeba wstac. Ja jutro lece do Wietnamu na weekend, wiec omijaja mnie pozegnalne drinki w piatek, impreza Emanuela w sobote (tego akurat zaluje), urodziny Karen w niedziele, urodziny Erin w poniedzialek
(polnocno-koreanska restauracja, pewnie serwuja zdechle psy, wiec za bardzo nie zaluje), we wtorek mamy wyjsc z calym DSS (mamy z Forest, ze nasz imprezowy tlumacz - Nara, zabierze nas potem w koncu do lokalnej dyskoteki Spark, co ciagle nam obiecuje), wyglada na to, ze moze w srode i czwartek bedzie spokojniej, ale pewnie nie.., bo namowilam Bena, zebysmy z kolei w piatek zorganizowali kolejna pozegnalna impreze u niego. Potem Laos i Wietnam od soboty do piatku, a w sobote juz wylot. Dzieje sie tak duzo, ze paradoksalnie wszystko mozna strescic w jednym zdaniu, bo inaczej trzebaby opowiadac calymi dniami.
Toczymy na przyklad wojne autobusowa z administracja. Codziennie osiem autobusow zbiera ludzi z calego miasta i zawozi do sadu, kilka osobistosci ma samochody z kierowca, kilka osob ma wlasne samochody. Nasz autobus - nr 3 - zazwyczaj zabieral nas 7.10-7.13, tak ze wychodzac o 7 z domu mozna zbylo jeszcze skoczyc na stacje benzynowa po sok z liczi na sniadanie. Potem zabieramy Libanczykow z administracji, z ktorych jeden przychodzi na czas, a jak sie spoznia, to przeprasza, a na drugiego zawsze, ale to zawsze musimy czekac, a gdy wsiada, to roztacza sie zapach wody kolonskiej na caly bus. Zeby ich
zabrac spod samego domu, autobus neipotrezbnie robi cala petle bocznymi uliczkami - pozostalosc po dawnych czasach, kiedy bylo jeszce w sadzie niewielu ludzi i mozna sobie bylo pozwolic na takie luksusy, jak door to door service. Ooo, wlasnie przyspieszyl nasz autobus i zauwazam koordynacje naciskaniamocniej gazu i naciskania czesciej klaksonu. Ot, taki kambodzanski zwyczaj. No i poniewaz musimy na tych Libanczykow czekac, to czsami dojezdzalismy nawet o 8.15. Ktos zdecydowal wiec, ze teraz autobus bedzie u nas o 6.50, co jest skandalem, bo bardzo trudno przesunac swoja poranna rutyne o te 20 minut i zrezygnowac w efekcie z porannego soku. Ostatnio jednak Libaczyk, po tym, jak znow na niego czekalismy i zwrocilismy mu uwage, ze bus bedzie wczesniej, obruszyl sie, ze pogadamy o tymw biurze, bo to tak nie moze byc, ze tak wczesnieon musi wstawac. Probujemy wiec teraz mu uciekac i dzis na przyklad sie udalo..
Nie wiem, dokad ci wszyscy ludzie codziennie jada, zastanawialismy sie ostatnio z Blazejem, czy faktycznie wszyscy kierowcy, szczegolnie ci na motorach, maja faktycznie jakis plan. W poniedzialek albo wtorek, a moze to byla niedziela, sama juz nie wiem,szukalismy galerii Meta House. Miala byc na ulicy 264, wiec nie wzielam mapy, bo biorac pod uwage, ze my mieszkamy na rogu ulicy 300 i ulice o parzystych numerach sa do siebie rownolegle, wydawalo sie jasne, gdzie bedzie 264. Nie wzielam jednak pod uwage faktu, ze niektore ulice sa krotsze niz inne, koncza sie i zaczynaja jak chca. W galerii mielismy byc na 7, o 7.10 ciagle nie moglismy znalezc ulicy, bo po 278 nagle byla 252, a gdy znalezlismy 264, to rownoczesnie bylo napoisane, ze to 262 no inie bylo na niej numeru, ktorego szulakismy. Wsiedlismy wiec do tuktuka, pokazujac kierowcy adres i mowiac street two-six-four. Nie powiedzial ani slowa, ale kazal wsiadac i kiwal glowa. Zapakowalismy sie wiec i zawiozl nas w zupelnie inny koniec miasta niz ten, co sie okazalo dopiero pozniej, gdzie miala byc nasza galeria. Podjechal pod duzy osiwetlony budynek z kasynem, o wdziecznej nazwie Atlantic i usmiechnal sie sugerujac, ze jest to wlasnie miejsce, ktorego szukalismy. Nie mam pojecia, jakie dziwne polaczenia neuronow w jego glowie spowodowaly, ze wlasnie to miejsce uznal za odpowiednie dla nas. Pojawil sie pomysl, zeby kazdy motocyklista w PP mial podlaczone czerwone swiatelko, jezeli jedzie bez zadnego z gory obranego planu, tak sie pokrecic. Mysle, ze wiekszosc by miala to swiatelko caly czas zapalone. Ot, taki cruising po miescie.
Siedze na lotnisku, czekam na mame. Spodziewalam sie, ze to beda ciezkie 2 godziny na pustyni, ale okazalo sie, ze jest internet! I dobra squid salad. No i jutro rano mamy prezentacje common law vs. civil law dla prawnikow w OHCHR.. Troche strach i musze sie jeszcze tego nauczyc. Plus, mozna chwile dluzej pospac, bo impreza zaczyna sie dopiero o 9. Ale i tak dzis obudzilam sie o 5.30, bo znow bylo jakies cholerne wesele i zaczeli brzdekac cymbalkami.Szczescie w nieszczesciu, bo po wczorajszym pozegnalnym obiedzie zapomnialam nastawic budzika...
A! Dodalam zdjecia w Dniu 55. I mam nadzieje, ze zaraz dodam wiecej.
Advertisement
Tot: 0.076s; Tpl: 0.012s; cc: 8; qc: 23; dbt: 0.0574s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1mb