Advertisement
Published: September 1st 2007
Edit Blog Post
Sen Monorom 7 tys, mieszkancow to stolica prowincji Mondulkiri o gestosci zaludnienia okolo 2 osoby na km kwadratowy! Choc dotarcie tutaj w porze deszczowej jest nielada wyzwaniem to warto to zrobic. Na miejscu spedzilismy 2 noce i w tym czasie widzielismy tylko jedna biala osobe. Jest tutaj bardzo spokojnie, nikt sie nie spieszy. Ludzie sa naprawde mili i zawsze na usmich odpowiadaja usmiechem. Jednak o tym, ze jestesmy na dzikiej polnocy Kambodzy przypomina kilka reczy:
-prad do dzisiaj dostarczany jest tutaj tylko 4h dziennie (18-22)
-podobnie ytuacja wyglada z woda, ale trudno okreslic w jakich porach wystepuje. Dlatego jezeli jest nalewa sie ja w ogromne wiadra, przy ktorych stoja mniejsze sluzace do robienia sobie prysznicu lub splukiwania wody w toalecie...
- rano do "miasta"sciagaja z okolicznych wiosek wiesniacy z ogromnymi chyba 40 kg koszami na plecach z warzywami i owocami. Ubrani sa w rzeczy, ktore w Polsce chyba juz nawet na szmaty by sie nie nadawaly.
-ogromny plakat nawoluje spoleczenstwo do rejestrowania, kazdego narodzonego obywatela.
Drugiego dnia pobytu w Sen Monorom chcielismy sie wybrac do wodospadu Bou Sra, jednak droga do niego ktora nasz przewodnik opisuje w ten sposob: "...37km droga z trzema rzekami do pokonania jest chya dzielem samego diabla"",
jest po prostu nieprzejezdza w porze deszczowej, bo rzeki sa za szerokie i glebokie. Jednak okazalo sie, ze droga jest w dobrym stanie gdyz zostala odnowiona i ze w dodatku mozemy wypozyczyc motor i dojechac tam sami. Co oznacza droga w dobrym stanie dla miejscowych mielismy sie dopiero przekonac... Zaczelo sie bardzo niewinnie, bo dosc rowna droga gruntowa z 50 cm suchym pasem pozwalala na calkiem plynna jazde, po okolo 10 km zobaczylismy szlaan i budke stojaca przy drodze. Zatrzymujemy sie, choc tak naprawde nikogo tutaj nie ma. Po chwili z pobliskiego domu nadbiega kobieta w mundurze. Pokazuje nam ogromna tablice ze zdjeciem, stojaca przy drodze, na ktorym widnieje terenowe auto zanurzone po wysokosc opn w blocie, z podpisem "droga przed inwestycja". Musimy zaplacic 3000 rieli ( okolo 2 zl ) za platny odcinek drogi. W Polsce gdzie stan drog jest wciaz zmora kierowcow, taka droga moglaby sluzyc co najwyzej za objazd. Po prostu lekko ubity zwir. Jednak jak na ten rejon kraju to prawie jak autostra w Niemczech dla europejskich kierowcow. Po okolo 5-6 km, juz nie bylo tak rozowo, zaczelo sie bloto, ktore na poczatku mozna bylo jeszcze jakos omijac, ale przyszedl i moment kiedy musielismy sie zmierzyc
Splukiwanie wody w Sen Monorom.
Prad jeszcze jest, ale wody juz nie ma... i z ta przeszkoda. Rzucalo motorem na wszystkie strony, zeby sie nie przewrocic podpieramy sie nogami, wiec buty sa juz koloru brazowego. Po kilku takich probach nabieramy wprawy, ale wtedy docieramy do miejsca ktore rozwialo moje watpliwosci co do wyjatkowosci tego kraju. Otoz droga sie skonczyla, a w miejscu gdzie powinien stac most nie bylo nic. 15 km przerwa w drodze o glebokosc 4m z naprawde wartka rzeka na dnie wydawalaby sie nie do pokonania bez mostu, ale nie ma slowa niemozliwe w jezyku miejscowych. Zbudowali oni prowizoryczna tratwe do ktorej budowy uzyli chyba wszyskiego co tylko nie bylo niezbedne w ich domu. Miedzy jednym i drugim brzegiem rozciagneli stalowa linke, ktora sluzyla za prowadnice ( bez niej prad o ile nie przewrocilby to na pewno znioslby tratwe w dol rzeki ) i juz biznes sie krecil. Cztery osoby pracowaly przy obsludze tego sprzetu. Dwie staly na brzegu i byly odpowiedzialne za przeciaganie tratwy, a pozostale dwie obslugiwaly zaladunek i rozladunek oraz sam "rejs" (nie bylo to takie proste, bo motory, trzeba bylo przedostac najpier 4 m w dol do poziomu tratwy i potem po przeplynieciu rzeki znowu wydostac na pozom drogi. Na samej tratwie miesliy sie dwa motory, ktore
Zaladunek na "prom"
Pelen wypas, nawet nie trzeba samemu wjezdzac na "prom". byly przywiazana i cztery osoby). Po tak ciekawym punkcie przejazdu droga wrocila do normy - czyli co jakis czas grzazlismy w blocie, mijalismy "wodne lasy" i przekonywalismy sie jak malo galezi jest potrzebnych, zeby cos nazwac domem. Po 30 km wjechalismy do dzungli, droga byla bardzo wilgotna, ale dosyc szybko przejechalismy ostatnie 2 km i dotarlismy do drogowskazu wodospad Bou Sra. Wiedzielismy, ze oplata za wstep wynosi 1$, ale na miejscu po prostu nie bylo zywej duszy, a tabliczka sprawdzanie biletow, wisiala chyba tylko dla ozdoby. Slychac juz szum wody, wiec idziemy wytyczonym szlakiem i po 3 minutach przez naszymi oczami ukazuje sie ukryty w dzungli wodospad, a raczej jego gorna kaskada ( nizsza, bo 12 m, a calosc ma 38m). Czujemy sie naprawde wyjatkowo, bo dotarlismy do miejsca do ktorego dociera naprawde niewielu bialych podczas pory deszczowej. Decydujemy sie zjechac do nizszej kaskady co wcale nie jest takie proste, bo znowu trzeba przejechac rzeke... Oczywiscie w miejscu gdzie powinien byc most nie ma nic, doslownie nic, bo nie ma tez lodzi. Jest za to blotnista sciezka wzdluz rzeki... Gorzej juz byc nie moze, ale widzac miejscowego, ktory podobnym motorem nadjezdza z przeciwnego kierunku, a chodzenie w tym miejscu przypomina
tanczenie na lodzie, jak opowiadal mi Marcin, to probuje zrobic z naszego motoru moto-cross, wjezdzam w to bagno i starajac sie nasladowac tubylcow o dziwo pokonuje ta przeszkode i docieram do "mostku" ( to naprawde przesadzone slowo, bo w rzeczywistosci bylo to przewrocone drzewo z przybitymi deskami). Razem z Marcinem przeprowadzamy ostroznie motor z nadzieja, ze to juz koniec blota, ale po raz kolejny przekonujemy sie, ze jak gorzej juz byc nie moze, to jednak moze... Grzezniemy w blocie juz po 3 m, probujemy znowu, przejezdamy kolejne 5m, strasznie rzuca motorem, w pewnym momencie tak bardzo, ze Marcin spada, a moje i tak juz bardzo nadwyrezone od jazdy po blocie nadgarstki, ledwo utrzymuja mnie na maszynie. Jednak po chwili czuje uporczywy bol w lewym nadgarastku, Marcin na szczescie wyszedl z upadku bez szwanku ( jezeli pominac kapiel blotna). Postanowilismy zawrocic. Uspokoje wszystkich, a szczegolnie mame, ze reki mi nie amputowali, ani nie zlamalem, a po 3 dniach bol przeszedl, choc jednej nocy spac przez niego za ardzo nie moglem. Kiedy po raz kolejny wydawalo sie, ze gorzej... z nieba runela ulewa, schowalismy sie wiec w jednej z tych prowizorycznych chatek pod rozciagnietym materialem i przeczekalismy. To co powstalo na drodze
to koszmar, ktory bedzie mi sie snil jeszcze po nocach przez wiele lat. Nawet kiedy Marcin schodzil z motoru, mialem ogromne problemy, zeby utrzymac maszyne w pozycji pionowej! W koncu dotarlismy do lepszego, bardziej ubitego odcinka i kontynuowalismy jazde. 10km pozniej zlapala nas kolejna ulewa, a raczej prysznic, bo w 3 sekundy bylismy jak "mokre kury". Znowu zatrzymalismy sie na chwile, bo padalo tak bardzo, ze nie bylem w stanie podczas jazdy otworzyc oczu. Kiedy bylo po wszystkimruszylismy w droge do hotelu, ktorej tym razem juz nic nie przerwalo. Wyczerpani polozylismy sie spac i to byl praktycznie koniec naszego dnia...
Advertisement
Tot: 0.216s; Tpl: 0.012s; cc: 14; qc: 56; dbt: 0.0755s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb
anias
non-member comment
ale jazda
kurcze, ale macie przygody! nic tylko pozazdroscic, mam nadzieje ze wpadniecie po powrocie do kraka i pokazecie foty i film! Caluje