Advertisement
Z San Pedro de Atacama (Chile) wyruszylismy na 4 dniowa wyprawe przemierzajac Atacame (po stronie Bolivii), podziwiajac niesamowite laguny (blanca, verde), gejzery, flamingi... Najwyzsza wysokosc na ktorej wylodowalismy byla tuz powyzej 5000m n.p.m i niestety pierwszy raz w zyciu doswiadczylam co znaczy choroba wysokosciowa. Przed wyprawa zaopatrzylismy sie w herbatke z lisci Coca, zakupilismy cukierki z lisci Coca i nawet same liscie, ktora zalecane jest zuc...niestety nic nie pomoglo. Kiedy dojechalismy do gejzerow, gdzie osiagnelismy w/w wysokosc nagle poczulam jak wszystkie sily witalne mnie opuscily, nagle nie mialam sily sie ruszac z kazdu krok sprawial ogromny wysilek fizyczny, poczulam lupiacy bol glowy i co za tym idzie nagle poczulam sie ´nie dobrze´. Jakos wytrzymalam jednak i po 3 godziny dotarlismy na miejsce wypoczyku i noclegu gdzie jak tylko wysiadlam z jeepa poczulam, ze musze biec ´na strone´. Dopadlam jakis murek i chcac nie chcac nieco nabrudzilam..eh! Podobno czsto sie to zdarza wiec przestalam czuc sie jak slabiak - mimo, ze tylko mnie w naszej grupie to dopadlo,bleee. Niestety przez kolejne 6 godzin nie bylam w stanie sie ruszac. Reszte wyprawy niestety nie bylam w stanie stryskac humorem, czulam sie slabo.
Po przeprawoe przez Atacame, pojechalismy zobaczyc poklady solne oraz cmentarz starych
pociagow. Ogolnie wyprawe oboje zaliczamy do udanych i godna polecenia (oprocz choroby wysokosciowej naturlanie, ktorej nikomy nie zycze!).
Naszym przystankiem koncowych byla miejscowosc Uyuni, gdzie sie z Clintem rozdzielilismy. On z reszta brygady pojechal do Potosi zwiedzac stare kopalnie a ja pojechalam do miejscowosci Tupiza na poludniu Bolivii, zeby pojezdzic konno. Wyprawa sie roznierz udala i czulam sie jak na dzikim zachodzie.
Umowilismy sie z Clintem, ze polaczymy sily w miescie Sucre, gdzie zaplanowalismy zafundowac sobie kurs hiszpanskiego. Wszystko poszlo zgodnie z planem i po 4 dniach spotkalismy sie ponownie i przez caly tydzien (pn-pt), dzielnie uczeszczalismy na lekcje po 6 godzin dziennie. Lekcje byly na tyle intensywne, ze nie zwiedzilismy nic a nic w Sucre poza glownym rynkiem itp.
Z Sucre planowalismy jechac do Cochabamba ale zmienilismy plan i postanowilismy uderzyc do La Paz, zachcialo nam sie imprez i wiekszego miasta. W La Paz zatrzymalismy sie na 2 tygodnie, gdzie zapisalismy sie na kolejne lekcje hiszpanskiego na 2 tygodnie, jednak tylko po 3 godziny dziennie. La Paz jest cudownie polozonym miastem tzn. pieknie wyglada, jednak jest nieco wyczerpujace do chodzenia - non-stop wzgorza z gorki i pod gorke,eh. Jednym z moich wielkich planow bylo dostanie sie
do wiezienia - slynnego wiezienia San Pedro. Wiezienie gdzie panuje ´samowolka´, korupcja, rodza sie dzieci, kwitnie handel narkotykami i swego czasu byly organizowane wycieczki dla turystow. Niestety odkad ksiazka ´Marching powder´osiagnela slawe i ponoc zostal nakrecony film z udzialem Bratta Pitta, wladze zaostrzyly dostep dla turystow. Jednak postanowilam sama sprawdzic i poszlam obejrzec co tam sie dzieje. Sam budynek wyglada oszalamiajaco maly, od strony parku miesci sie bram glowna przy ktorej rodziny, matki, zony i kochanki, dzieci i starcy czekaja na swoaja kolej aby dostac sie do srodka. Ze srodka widac twarze wiezniow, ktorzy wykrzykuja to i owo. Pokrecilam sie chwile, usmiechnelam sie do strazy i po kilku minutach podszedl do mnie straznik pytajac co chce. Powiedzialam, ze chcialabym wejsc do srodka, zapytal dlaczego wiec powiedzialam, ze jestem ciekawa jak jest w srodku, facio sie usmiechnal i poszedl zagadac do innego straznika. Oboje podeszli do mnie zamienilismy kilka slow (z mojej strony nie mozna nazwac tego konwersacja z przyczyn limitowanych zdolnosci jezykowych) i powiedzila, ze teraz nie jest latwo dostac sie do srodka jesli nie znam nikogo z wiezniow ale moze bedzie szansa jak wroce w przyszlym tygodniu we wtorek. Podziekowalam i poszlam sobie. Nie znam nikogo, kmou udaloby sie
wejsc ale podobno zdarza sie. W owy wtorek nie wrocilam bo dopadla mnie choroba i uznalam to za znak!
Tak czy siak oprocz nauki hiszpanskiego, balowaniu w weekendy La Paz okazalo sie najbardziej dziwaczna stolica jaka widzialam. Oprocz wspomnianego wiezienia w centrum miasta, oprocz ´Witches Market´ (rynku czarownic) gdzie miescil sie nasz hostel, oprocz suszonych mlodych lam, ktore mozna nabyc, mozna tez zabawic w klubie ´Room 36´gdzie oprocz napojow alkoholowych serwuje sie tez cocaine!Jest tez sporo aktywnych atrakcji jak - pedzenie na rowerze gorskim przez ´najniebezpieczniejsza droga swiata´ twz. Droga smierci. Oczywiscie skusilismy sie i przezylismy. Mialam jednak maly wypadek-wywrotke i bylam bardzo wdzieczna za solidny kask, za ochroniacze na lokci i kolana bo raczej byscie mnie nie poznali po powrocie! La Paz, zwariowane miejsce zdecydowanie nie dla kazdego.
Po La Paz przyszedl czas odsapnac od miasta i pojechalismy nad jezioro Titicaca! Noc w miescowosci Copocabana i nastepnego ranka wyruszylismy na wyspe Isla del Sol na ktorej wedlug legend narodzil sie bog Inkow. Obeszlismy wyspe z pln na pld i nastepnego dnia wrocilismy do Copocabany i zlapalismy autobus do Peru aby zwiedzic szybko Peruwianska strone jeziora gdzie chcielismy zobaczyc plywajace wyspy, ktore indianie budowali i ciagle buduja ze
slomy. Przygoda z Peru w nastepnym odcinku!
Pozdrowionka
Aga
Advertisement
Tot: 0.446s; Tpl: 0.016s; cc: 15; qc: 62; dbt: 0.1531s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.2mb
kasia
non-member comment
kochana- wygladasz bardzo profesjonalnie. Tak jakbys jezdzila konno 5 razy w tygodniu od 6 roku zycia:))