NZ2


COMING SOON HOUSE ADVERTISING ads_leader
New Zealand's flag
Oceania » New Zealand » South Island » Invercargill
January 9th 2012
Saved: March 29th 2018
Edit Blog Post

Total Distance: 0 miles / 0 kmMouse: 0,0


Relacja z nastepnych dwoch tygodni moze byc nudna - o czym tu pisac, oprocz kilku zdarzen i spostrzezen z dlugiej trasy, wyrysowanej na mapce? Opisy przyrody? Po prawdzie, pierwszy raz w zyciu doznalem czegos w rodzaju przesytu pieknych widoczkow i tesknoty za normalna cywilizacja. Najlepiej chyba isc po kolei.

Od noclegu przy ujsciu Rangitikei do Opunake:

Jechalem tzw. surfers highway, po drodze wcialem kluski z wolowina z puszki. Trudno skarzyc sie na nazwe "beef chunks", bo rzeczywiscie byly w srodku wiecej niz dwa kawalki wolowiny, ale naprawde niewiele wiecej. Ten postoj zapamietam poprzez dwie laciate swinki dopraszajace sie udzialu w posilku. Ja z kolei mialem raczej ochote na warchlaka z rusztu, w koncu skonczylo sie na pustych marzeniach z obydwu stron. Nocleg w Opunake, na pobicznej plazy. Obok biwakowala para surferow z Austrii. Potem znow wyrzucalem sobie chroniczny brak wyostrzonego stosunku do ludzi - no ja do nich milo i przyjaznie, a oni do mnie- khy, a co takiego ciekawego jest w Polsce? Nic. A powinienem im nadac cos o pewnym Austriaku, ktory uparl sie zniszczyc moje rodzinne miasto, wiec moze dlatego nie ma w tym miescie "niczego ciekawego". A moze cos o piwnicy i kafelkach? Tej nocy pozostawilem sandaly poza samochodem, ostal sie jeden, ciekawe czy to byla ich sprawka.

Opunake- Omori nad jeziorem Taupo

Deszcz i mgla, skutkiem czego mount Egmont w ogole nie widzialem. Potem Forgotten World Highway - 150km przez taki Beskid Niski, tyle ze ludzi jeszcze mniej. W srodku wioska, tytuujaca sie republika. Tam nie tylko nie ma zasiegu komorek, tam nawet nie da sie zlapac programu radiowego na falach dlugich... Bardzo mily noccleg nad jeziorem, miejscowy Kiwi wskazal mi miejsce przy ujsciu rzeczki, z toaleta. Gosc odwiedzil kiedys 60 krajow, w tym Polske.

Omori - Wellington (31 grudnia)

Jazda do Palmesrton North znowu, zdanie auta, potem autobus do Wellington, start nocy sylwestrowej o 8 wieczorem. Na ulicy sporo luda, wiekszosc narabana do stanu utraty pionu. Jedyny ciekawszy moment- przylaczylem sie do grupki ludzi, ktorych imion juz nie pamietam. Australijka , Anglik z Yarm kolo Middlesbrough (!), sympatyczny Mulat z Sheffield, jacys Kiwi, fajnie sie z nimi gadalo, ale okolo 2-3 nad ranem pozmywali sie do domow. KFC o 4 rano. Dwoch Maorysow reklamuje hamburgery, zaczynaja sie klocic z innymi za lada. Zjawia sie szefowa, wielka Maoryska, huknela na nich: speak English!! - no i ucichli. Ja na ich miejscu to bym sie dopiero w tym momencie wkurzyl... Potem marsz z plecakiem do przystani promowej, jakies 4km, ale jak tu placic 70zl za taksowke? Prom byl jakos wczesnie rano,

Picton - Nelson

zapakowalem sie i natcyhmiast zasnalem. przespalem po drodze atrakcje w postaci fiordow jedzacych z reki i delfinow towarzyszacych przeprawie. Zapamietalem natomiast, ze instrukcja bezpieczenstwa nie byla przedstawiona obok angielskiego w jezyku Maori, ale po holendersku i po polsku. Zlazlem z promu i wsiadlem w autobus do Nelson, tam zameldowalem sie w hostelu, pelnym niemieckich nastolatkow. Trzydziestoletni Niemiec z mojego pokoju nie chcial miec z nimi nic wspolnego. Ale hostel byl wlasnie fajny. Stary lysy wlasciciel dostal pod wieczor szalu, lazil i bluzgal w wymyslny sposob, jak jakis gangster z filmu Guya Ritchi... ale podszedl do mnie i powiedzial, zebym sie nie przejmowal, bo to nie z mojego powodu. Klimat hostelu w kazdym razie o wiele lepszy niz z tego pieprzonego Base w Auckland. (swoja droga, nadalem stamtad kilkanascie pocztowek we wszystkie strony swiata, minely prawie 3 tygodnie, a zadna jeszcze nie doszla).

Nelson - Fox Glacier

Rano zrobilem szybkie pranie i odebralem samochod- tym razem byla to fajna , stara fura kojarzaca sie z moim Chevroletem z San Diego. Rocznik 1998, 230 tysiecy przebiegu... fajnie, tylko czemu tak drogo znow. Pojechalem w kierunku zachodnim, zaraz biorac pare autostopowiczow. Slowency! Tak sie ucieszylem ta odmiana, ze zawiozlem ich az do Motueka, choc nie mialem tego w planach. Gadalismy o Martinie Strelu, zespole Drinkers i zaspiewalismy poczatek piosenki:

hribček bom kupil, bom trte sadil,

prijat'le bom vabil, še sam ga bom pil.

Wysadzilem ich i skierowalem sie na poludnie. Zabralem na poklad Alexa. Jak na Francuza byl zupelnie przyzwoity, mial na tyle wiedzy o historii ze dalo sie z nim pogadac. Wysadzilem go dopiero 400km dalej, w Franz Josef Glacier. Po drodze fajna atrakcja w postaci nalesnikowych skal. Ogromne fale na tym zachodnim wybrzezu, nie mialbym odwagi wejsc do morza. Przy nalesnikowych skalach jest o tyle fajnie, ze fale wpadaja do kawern pod skalami, sprezaja powietrze i miejscami widac gejzery wilgoci wyrzucane pionowo przez kominki. Alexowi skojarzylo sie to z bidetem. Niech mu bedzie, ze to najbardziej fantazyjna recepta na leczenie hemoroidow...

Zajechalem jeszcze 50 km dalej, do Fox Glacier, tam nocleg, namiot rozbilem nad strumykiem, jakies 2km w strone oceanu.

Fox - Te Anau

Rano spacer do podnoza lodowca... znow lekki deszczyk, dolina U-ksztaltna, jak w Tatrach, milo, ale nic specjalnego. Wiec dalej w trase. Kapiel w malej rzeczce, jazda nieopodal Queenstown, plantacje czeresni z hektarowymi siatkami przeciw-szpakowymi, przystanek przy zamknietej kopalni zlota (w pieknym przelomie rzeki), w koncu nocleg nad rzeczka opodal krzaczka, pod Te Anau. A, przypomnialo mi sie wrazenie z autobusu do Nelson. kierowca milym glosem opowiada o miejscowych atrakcjach... gdyby to przeniesc w polskie warunki, wygladaloby to z grubsza tak:

Pekaes z Mszczonowa do Czestochowy. Kierowca, milym glosem spikera radiowego starej daty opowiada pasazerom:

- Drodzy panstwo, jedziemy wlasnie droga krajowa numer 8, to fragment wiekszej transeuropejskiej trasy E8, prowadzacej hen, az do Bolonii. Po prawej stronie mijamy wlasnie Wysoczyzne Rawska i potok Majchrzanka. Moze nie jest to wszystkim panstwu wiadome, ale podczas wiosennych roztopow, potok ten potrafi przekraczac wododzial Bzury i Warty... w pobliskich stawach lowic mozna klenie, plocie i amury, uzgodniwszy to oczywiscie z ich wlascicielem, hehe.. Po prawej stronie Rawa Mazowiecka, miejsce, w ktorym Jan Grabowski umiescil akcje uroczej ksiazki dla dzieci "Puc, Bursztyn i Goscie". Mam nadzieje, ze jazda mija Panstwu w mily sposob. Odezwe sie do Panstwa ponownie w najblizszym interesujacym miejscu, ktorym beda za jakies 15 minut, pozostalosci moreny przedniej Zlodowacenia Skandynawskiego...

Moze troche przesadzam, ale gosc gadal o wierzbie jako o gatunku obcym na Nowej Zelandii. To ze zachecal do lotu awionetka z akrobacjami, przeciazeniami do 3g i mozliwoscia przejecia sterow przez klienta, nic nie zmienia 😊

Te Anau - Milford Sound - Monkey Island (Orepuki)

Jazda 100km do Milford Sound, statek po fiordzie. Pierwsze zetkniecie z meszkami z Wyspy Poludniowej. Maorysi maja podobno legende (a moze to wymysl na uzytek turystow) - dobry bog wielkim nozem wycial wspaniale fiordy, Bog smierci, jak je zobaczyl, dodal od siebie czarne meszki, zeby ludzie, urzeczeni pieknem, nie zapomnieli o swojej smiertelnosci. Fajna legenda, wylamuje sie ze sztampy walki dobra ze zlem... Meszki w kazdym razie strasznie wredne, ukaszenie swedzi przez tydzien, a nie da sie ich sploszyc- stosuja taktyke kamikadze.

Widoki niesamowite, delfiny, foki, pingwiny tylko gdzies zwialy. (i tak po drodze widuje sie znaki drogowe z wymalowanymi pingwinami albo kiwi. Kiwi faktycznie widzialem, ale pod kola nie wlazlo. Zabilem za to niestety kilka malych ptaszyn, tego sie nie da uniknac. Lekko potracilem tez wielkie drapiezne ptaszysko, pozywiajace sie wroblim truchlem na srodku drogi - zbyt wolno wystartowal - ale na szczescie polecialo dlej). Wodospad spadajacy do fiordu. No, bardzo ladnie, w dwoch slowach.

Z powrotem 100km do te Anau, potem droga na Poludnie. Zatrzymalem sie na biwak przy plazy, nieopodal malpiej wyspy. Pogadalem z Angielka, ktora przyjechala tu 16 lat temu na wakacje i zostla na dobre. Zachwalala Christchurch jako piekne miasto z katedra, niestety rozwalone trzesieniem ziemi. W nocy silny wiatr i deszcz, chinski namiocik sprawil sie jednak dobrze, w srodku sucho i przytulnie.

Orepuki (te ich nazwy, wszystko jakies Pupakiki, albo Kurewmoana) - Coldstream

Po drodze Invercargill i Dunedin, odwiedzilem oficjalnie uznana najbardziej stroma ulice na swiecie (wytyczal ja ktos z Londynu, nie patrzac na uksztaltowanie terenu). Podobno bywaja twardziele, ktorzy potrafia podjechac ta uliczka rowerem. Nocleg na prawdziwym odludziu - ujechalem dobre 15km od glownej drogi w poszukiwaniu stosownego miejsca, w koncu znalazlo sie, na klifie nad plaza, w obydwie strony zupelna pustka, tylko na morzu jakies kuter rybacki.

Coldstream - Castle Hill

Spacer po Christchurch- mala frajda, bo cale centrum zamkniete nawet dla pieszych, beda je chyba zrownywac z ziemia i odbudowywac. Katedra zawalona. Odwiedzilem muzeum lotnictwa, tam dopadl mnie slaby wstrzas wtorny (szyby tylko zaklekotaly). Mustang, Spitfire, Canberra, fajnie.

Nocleg po drodze do Arthur's Pass, na oficjalnym polu biwakowym. Pogadalem z Borysem, technik od turbin gazowych, Szwajcar urodzony w Rosji, biwakujacy z rodzina. Byla tez para Czechow z dziecmi - gosc zalil sie, ze ciezko znalezc robote i przezyc w NZ. Tak sobie gadalismy, a tymczasem wredne ptaszysko, papuga Kea, uszkodzilo mi namiot dziurawiac moskitiere. Przez dziury nalecialo meszek... do tej pory drapie sie po stopach.

Arthur's Pass- Gowan Bridge

Tego wieczora udalo nam sie spiknac z Jurkiem Arsoba. Najpierw droga przez Greymouth i Reefton (podwiozlem tam lokalesa, zostawil mi w prezencie torebke trawy), potem nad jezioro Rotoroa, ale nie znalazlem tam dobrego (znaczy sie darmowego) miejsca na biwak, wrocilem wiec 10km do mostu na rzece Buller, otworzylem browar i - opedzajac sie od meszek - czekalem na kolege-podroznika. Zjawil sie wkrotce. Zaczelo lac, wiec rozpalilismy ognisko bez posrednio pod mostem, natykajac sie na dwoch miejscowych (ktorzy z wdziecznoscia przyjeli te torebeczke trawy). Wypilismy sporo ginu i pogadali, Jurek przyblizyl mi Luanprabang w Laosie. Pod mostem wyczuwalo sie inna jeszcze obecnosc- kogos tam w nietypowy sposob pochowano. Kupka kamieni, zdjecie dwojga ludzi, swieczka i dwie urny z prochami. uznalismy, ze ludziom ktorzy wybrali taki sposob pochowku nasza impreza przeszkadzac w zadnym razie by nie mogla.

Gowan Bridge- Nelson - Picton

Rano kapiel w rzece (szczesciem filar mostu tworzyl zaciszna zatoczke, w przeciwnym razie wlazenie w tak wartki nurt byloby naprawde niebezpieczne). Splukiwalem wlasnie szampon, zainteresowala sie mna wielka ryba... Czego mozna spodziewac sie po rybach w kraju, gdzie lipiec wypada w styczniu, ksiezyc swiec do gory nogami, 3 rano wypada o 3 w poludnie, papugi dziurawia namioty i jedza wycieraczki samochodowe, po szosach jezdzi sie z lewej strony, a Slonce, chociaz wstaje na Wschodzie, to w ciagu dnia kieruje sie na Polnoc? Sploszylem bestie, szczesciem zwiala.

Jurek skierowal sie na Poludnie, ja wracalem do Nelson. Tu zaczal sie nieprzyjemny ciag zdarzen wynikajacych z kiepskiego planowania:

- 2h autobusem do Picton

- 6h oczekiwania na prom (na zewnatrz deszcz i wichura, m,usialem siedziec w terminalu)

Picton - Wellington

- 4h na promie (jedyna okazja zeby zlapac troche snu)

- wysiadka na terminalu w Wellington o 2 w nocy; 4km marszu z klamotami w wichurze i deszcze do centrum

- 4h siedzenia w Magdonaldzie; halasliwi imprezowicze, podstarzali dredziarze spiacy przy stolikach, w TV wygibasy jakichs medialnych zdzir.. niewesole mysli o upadku cywilizacji zachodniej.

Zabukowalem sie w koncu w hostelu, tam spedzilem jeden dzien, zrobilem pranie, przespacerowalem sie do chinskiej ambasady po odbior wizy. Nastepnego dnia

Wellington - Auckland

12h w autobusie (kupilem butelke szkockiego stouta; fajny wynalazek, zostawia posmaki single maltowych whiskaczy), potem 16h czekania na samolot na lotnisku. 4h lotu do Sydney, ale to juz nastepna historia.

COMING SOON HOUSE ADVERTISING ads_leader_blog_bottom



Comments only available on published blogs

12th January 2012

Musze powiedziec, panie kolego, ze te podroze to odmladzaja.
13th January 2012

albo w pewnym wieku zaczyna sie selekcjonowac zdjecia...

Tot: 0.103s; Tpl: 0.013s; cc: 10; qc: 57; dbt: 0.0541s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.2mb