Advertisement
Published: August 23rd 2010
Edit Blog Post
Jest 1 w nocy, a ja znów nie mogę zasnąć mimo zmęczenia; chyba gorączka przedwyjazdowa zaczęła się na dobre. Za tydzień o tej porze będziemy siedzieli w samolocie z Frankfurtu do Dubaju, a mniej więcej dobę później wylądujemy w Brisbane… Od jakiegoś czasu było jasne, że podczas naszej podróży powrócę do dawnego zwyczaju pisania dziennika, a dziś wymyśliłam, że równie dobrze może to być blog - to chyba najlepszy sposób podzielenia się wrażeniami z rodziną i przyjaciółmi. Ja sama dowiedziałam się mnóstwo, właśnie czytając blogi podróżnicze, w tym blog Agi i Michała P. (dziękuję Wam za inspirację!). Skoro więc ze snu nici, to mogę zacząć pisać już dziś.
Na początku wyjaśnię może, dlaczego postanowiliśmy spędzić miesiąc na antypodach, przemieszczając się z miejsca na miejsce, zamiast jak zwykle spędzić tydzień czy dwa w wygodnym hotelu nad ciepłym morzem, wyjeżdżając jedynie na jednodniowe wycieczki. A oto wyjaśnienie: jakoś tak wyszło. 😊 Zaczęło się od tego, że mieliśmy wyjechać w podróż poślubną do Stanów na cały lipiec ubiegłego roku. Jednak Misiek zmienił wiosną pracę i jasne było, że nie będzie mógł wziąć tak długiego urlopu; nie chcieliśmy czekać do kolejnego lata, więc wybór padł na Australię - chcieliśmy zafundować sobie lato w środku zimy. Z różnych względów (studia podyplomowe Miśka plus moja praca na uczelni) i ten pomysł nie wypalił, więc w sumie czekaliśmy na naszą wyprawę aż 14 miesięcy. Ja miałam dzięki temu mnóstwo czasu na przeczytanie masy przewodników i blogów podróżniczych i nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zobaczę to wszystko na własne oczy. Natomiast Misiek od pewnego czasu ma nową pasję: studiowanie wszystkich zdjęć dziobaków, jakie można znaleźć w sieci. Dziobak jest zwierzątkiem czadowym… ale o tym kiedy indziej. Na razie dość powiedzieć, że życiowym celem Miśka stało się zobaczenie dziobaka, najlepiej w naturalnym środowisku. 😊
Swoją drogą, przygotowania do wyjazdu po raz kolejny ujawniły różnice w naszym podejściu do planowania. Misiek uważa, że skoro mamy dokumenty, pieniądze, karty kredytowe i ubezpieczenie, to jesteśmy perfekcyjnie przygotowani do wyjazdu. Ja w ostatnich miesiącach oprócz czterech przewodników przestudiowałam - nie przesadzam - tysiące stron internetowych opisujących miejsca, które odwiedzimy i przyswoiłam sobie szereg niezwykle cennych informacji. Wiem na przykład, że krokodyl słonowodny (saltie) jest w stanie wyczuć ruch wody wywołany przez dingo, który chłepce wodę z jeziora w odległości 200 metrów od krokodyla. Wiem, jaki numer należy wybrać w komórce, jeśli zobaczy się osierocone dzikie kangurzątko (cyfry odpowiadające słowu WIRES). Wiem, że w północnym Queenslandzie nie należy zbijać gorączki aspiryną, bo mogła ją wywołać przenoszona przez komary denga, która w połączeniu z lekami rozrzedzającymi krew może prowadzić do śmiertelnych powikłań. Im więcej wiem, tym lepiej się z tym czuję, choć wśród informacji jest mnóstwo dość przerażających - jak na przykład te o pająkach, wężach, skorpionach, rekinach, meduzach i innych tego typu atrakcjach Queenslandu. Przy okazji: nawet dziobak - zwierzątko skądinąd pocieszne - dysponuje kolcem jadowym, a jego jad może zabić psa! (W tym momencie, nie wiedzieć czemu, przypomniała mi się uwaga Jacka P., który stwierdził, że Misiek wcale nie musi jechać do Australii, żeby zobaczyć dziobaka w jego naturalnym środowisku... 😊 ) Właściwie wiem tyle, że wcale nie musimy tam jechać… ale oczywiście jedziemy! Nie wiem tylko, jakim cudem uda mi się porządnie przepracować ten ostatni tydzień…
Advertisement
Tot: 0.083s; Tpl: 0.009s; cc: 10; qc: 55; dbt: 0.0402s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb
Jacek
non-member comment
Zima
Frau - w Australii teraz jest zima, bo u nas jest lato, a Australia to Antypody. Wiem, bo w liceum miałem na geografii referat o Australii - mogę dać Ci xero! Udanego wyjazdu! Jacek P.