Advertisement
Published: August 5th 2007
Edit Blog Post
Ten dzien zaczal, sie jak kazdy inny... Pobudka wczesnie, bo o 6 rano, szybka toaleta i na dworzec autobusowy. Jak juz wspominalem we wczesniejszym wpisie, tym razem nasz zespol liczyl 3 osoby... Izraelka i nasza dwojka. Po 3 godzinach tym razem juz spokojnej jazdy, asfaltowa droga dotarlismy do Quitao - miejscowosci z ktorej najczesciej wyrusza sie na podboj Wawozu Skaczacego Tygrysa. Pogoda byla piekna, wporost idealna do marszu. Na pierwszy dzien trekkingu, zaplanowalismy sobie polowe trasy ( okolo 15 km ) i nocleg w TeaHorse GH. Czas potrzebny do przejscia tego odcinka wynosi okolo 6h. Wejscie do wawozu kosztuje 25 Y, ale pewien Amerykanin, ktorego poznalismy w Zhondgdienie, dal nam wskazowke jak mozna uniknac tej oplaty. Sytuacja wyglada w ten sposob, ze 400m za kasami biletowymi znajduje sie Jona's GH, Wiec kiedy stanelismy juz przy kasach, wytrwale tlumaczylismy, ze udajemy sie tylko do tego GH i nie mamy zamiaru dalej isc wawozem. Bylo troche problemow, ale po ostrej wymianie zdan straznicy odpuscili i powiedzieli tylko, ze jezeli nastepnego dnia bedziemy chcieli jednak wejsc do wawozu, to musimy tu wrocic i kupic bilety. Prawda bylo, ze nastepnego dnia nie chcemy wchodzic do wawozu, bo prawda bylo, ze chcemy to zrobic jeszcze tego
Ach ten wawoz....
dnia. Co tez istotne i co mozna zobaczyc na zdjeciu, kupilem sobie kurtke i spodnie z gore-tex. Co do marki raczej pewne jest, ze to podrobka, ale material za to jest prawdziwy😊 Nie bede pisal ile za to zaplacilem, bo szkoda mi osob, ktore wlasnie sobie cos podobnego kupily tyle ze w Polsce. Oprocz tego kupilem tez kurtke dla siostry, dopiero po zakupach zaczalem sie gleboko zastanawiac, gdzie ja to bede nosil przez 2 miesiace jeszcze... W kazdym razie, po przejsciu 400m ( co nie bylo wcale takie proste, bo musielismy sie przeprawic przez 4m rzeke plynaca wszerz ulicy) weszlismy do GH i zaczelismy przygotowania do trekkingu. Nasze duze plecaki zgodnie z planem moglismy zostawic w tym miejscu za koszt 5Y, co znacznie ulatwialo wspinaczke. Dostalismy tez mapke ze szlakiem, oraz zaznaczonymi miejscami, w ktorych mozna zatrzymac sie na noc na trasie, a jest ich calkiem sporo. Ten dzien byl na tyle piekny, ze atakowanie wawozu gorna trasa ( trudniejsza ) nie sprawila tak naprawde wiekszych problemow. Owszem szlak, moze i nie nalezy do najlatwiejszych i odrobina kondycji jest tutaj potrzebna, ale nie jest to znowu wspinaczka i doslownym tego slowa znaczeniu. A wiec pierwszy etap, prowadzil
przez bardzo dlugie
Podczas jednego z odpoczynkow
i meczace ponad 4 godzinne podejscie, okreslane tutaj jako 28 bends. Razem z Marcinem spokojnie dawalismy sobie rade, ale Izraelka, ktora zabralismy ze soba ( wspomninalem w ostatnim wpisie, ze poznalismy Izraelke, ktora przylaczyla sie na pare dni do nas) szla tempem zolwia w dodatku z przerwami jak zajac ( bajka o wyscigu zolwia i zajaca ). Jednak podsumowujac moze nie bylo to takie zle, bo nawet jej tempem dojscie do schroniska, ktore zaplanowalismy zabralo nam 5h 30min. Po drodze mielismy dzieki szybszemu marszowi z MArcinem mnostwo czasu na zdjecia i podziwianie tych iscie ksiezycowych krajobrazow. Idac szczytem wawozu dotralo do mnie, ze jestem w jednym z najwiekszych i najpiekniejszych dziel, artystki ktorej imie to Ziemia. Wchodzacdo wawozu towarzyszyla nam leniwie plynaca Jangcy, ktora rozlewal sie szeroka po dolinie. Po 3h marszu szum, ktory slyszelismy od jakiegos czasu "odnalzal swoje pochodzenie". Jangcy, ktora wlasnie w wawozie doslownie wbija sie w gory, zmniejsza swoja szerokosc mometami do 10m i spietrza swoje wody, tworzac chyba najpotezniejszy gorski potok na swiecie. Huk jaki towarzyszy temu zjawisku bedzie nam jeszcze towarzyszyl przez najblizsze 24h, po ktorych to dopiero opuscimy okolice wawozu. Kolo godziny 16:00 dotarlismy do naszego
TeaHorse GH i doslownie w tym samym
dzien 2, odpoczynek na szerszym odcinku trasy
momencie z nieba runela ulewa ( pora deszczowa, ktora w tym roku jest wyjatkowo obfita i powoduje ogromne powodzie w sporej czesci Chin ). co gorsza padalo cala noc... To nie oznaczalo nic dobrego. Szlak choc z jednej strony czesto ma przepasc w okolicach 1km i wiecej, a sciezka ma jakies 50 do 100cm szerokosci, kiedy jest sucho jest naprawde bezpieczny, jednak kiedys tylko spadnie deszcz...
Od rana, wedrowka przypominala plywanie w wodzie. Wody bylo tyle, ze szlak zamienial sie mometami w maly strumyk plynacy wzdluz drogi. Jednak jak sie okazalo, po 1h marszu nie to mialo byc naszym najwiekszym zmartwieniem. Mgla, ktora otulia gory, po ktorych chodzilismy ukryla, przed naszym wzrokiem niespodzianki czekajace na nas. Wodospan, przecinajacy droge... Pierwszy zrobil na mnie ogromne wrazenie, pomimo padajacego deszczu, az do tego momentu udawalo mi sie zachowac jeden but suchy. Jednak nie mielismy wyboru, trzeba bylo isc dalej w mokrych butach... Nastepny wodospad, zatrzymal nas na dobre 15 minut. W dole przepasc, nurt tym razem duzo wiekszy no i kamienie, wiszace nad krawedzia nie sprawialy wrazenia bardzo stabilnych (wlasnie przejscie przez ten wodospad widac na zdjeciu).
To tej chwili nie do konca, wiem czy to co zrobilimy wtedy, bylo na
w pelnu przygotowany, do walki z wawozem
to ciemne na plecach to folia, w ktora owinalem moj maly plecak, na czas wedrowki.pewno niebezpieczne, tylko na tyle, ze mozna bylo podjac to ryzyko. Dalsza wedrowka, to juz mniej efektowne, ale rownie niebezpieczne zejscie w dol. Kazdy krok musial byc przemyslany, bo sliska nawierzchnia powodowala, ze jeden niewlasciwy krok i noga w gipsie gotowa. Wszystko jednak skonczylo sie dobrze i dotarlismy do konca szlaku, gdzie czekal na nas kolejny GH, w ktorym zjedlismy pyszne nalesniki z czekolada, oraz wypulismy herbate jasminowa. Tego bylo nam trzeba, zeby znowu zebrac sily u zaczac negocjacje na temat ceny busika w droge powrotna do miejsca gdzie zostawilismy nasze bagaze. Tutaj niespodzianka, dowiadujemy sie od 3 starszych brytyjek, ze on utknely tutaj juz od wczoraj, poniewaz droga jest nieprzejezdna z powodu osuniec ziemi na drodze. Slowa "historia lubi sie powtarzac" same cisnely nam sie na usta. Po chwili dowiedzielismy sie jednak, ze jest mozliwosc, podjechania do przeszkody i ominiecia jej wracajac na szlak ( okolo 2h ) i schodzac z niego znowu na droge i tam podobno mozna zlapac nastepny busik. Razem z
w pelnu przygotowany, do walki z wawozem
to ciemne na plecach to folia, w ktora owinalem moj maly plecak, na czas wedrowki. Marcinem stwierdzamy ze probujemy. Lapiemy busika jadacego w tamtym kierunku, placimy 10 Y i jedziemy. Jakie bylo nasze zdziwienie, kiedy na drodze zobaczylismy dwa wodospady, ktore ze sporej wysokosci spadaly prosto na srodek ulicy, ale
Wawoz jeszcze raz na unnym odcinku
dla naszego kierowcy to nie byl zadna przeszkoda i potraktowal to chyba jako myjnie... Po jakims czasie dojezdzamy do zawalonej drogi i tym razem faktycznie widzimy, ze bez bardzo ciezkiego sprzetu, ta droga zostanie nieprzejezdna pewnie przez jakis czas jeszcze. Ogromne glazy, razem z blotem stworzyly zapore wyzsza dwa razy ode mnie. Jednak za zakretem, ktory byl juz za lawina, ktora zatarasowala droge dostrzegamy ciezarowke, czekajaca jak sie domyslalismy na ludzi. Chwila zastanowienia i postanawiamy, przejsc przez to miejsce, bo ludzi, ktorzy w tym momencie wsiadali do ciezarowki musieli to zrobic przed nami. Idziemy, nogi nam grzezna w luznym blocie, ktore powoli osuwa sie w strone przepasci ( nie musze chyba dodawac, ze droga przebiegala nad przepascia, bo to juz powoli staje sie standardem). Kolejne niepewne kroki i jestem co raz blizej, w pewnym momencie, kiedy Marcin zszedl juz z osuwiska, zauwazam pare malych kamyczkow spadajacych z gory... Spojrzalem, wiec w gore niby wszystko OK, ale przemyslalem szybko w
glowie plan awaryjny ma wszelki wypadek ( choc szczerze mowiac nie wiem czy cokolwiek by byl w stanie pomoc). Ide dalej, jeszcze pare mniejszych kamieni spadlo, troche sie zsunalem, ale dotarlem do konca. Doslownie po przejsciu 10 m razem z Marcinem
Przejscie przez wodospad...
Moze to na zdjeciu nie wyglada tak dramatycznie, ale w mojej glowie pozostanie na dlugo...obrocilismy sie w strone skal i blota, ktore przed chwila pokonalismy i to co zobaczylismy odebralo nam mowe... Kamienie wielkosci mojego ciala w pozycji embrionalnej spadaly teraz regularnie z gory. Popatrzylismy tylko na siebie, usmiechnelismy sie i w milczeniu poszlismy dalej, bo niestety ciezarowka juz odjechala... Po 30 minutach marszu, z mokrymu butami w srodku zauwazylismu mala ciezarowke, jadaca z przeciwnej strony. Wsiedlismy po prostu do tylu na pake, gdzie trzeslo jak jasna cholera, bo droga byla wyposazona w nawierzchnie do testowania samochodow terenowych. Znowu sie posmialismy i podziwialismy przez otwarta z tylu plandeke powoli znikajace dzielo - Wawoz Skaczacego Smoka, a dla nas Skaczacych do zenitu Emocji.
Advertisement
Tot: 0.143s; Tpl: 0.012s; cc: 12; qc: 51; dbt: 0.0741s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 2;
; mem: 1.2mb