Advertisement
Published: November 5th 2006
Edit Blog Post
Shanghai By Night
Widok na Pudong z Bundu (starowka).
Foto by Buncol.
troche sie ogarnelismy w tym Shanghaiu, spotkalismy Polke w hostelu przypadkiem, tez jedna znajomosc z Hospitality Club troche pracuje - np rozszyfrowala mi chinski adres do ktorego zaraz jade i narysowala mi go na mapie (ale bez internetu nie dala rady znalezc!). Trzymamy rzeczy u Polki i spimy (spalismy raz) po parkach, jest cieplo.
Zaraz mam pociag, ktorym jade w poszukiwaniu pana Wu Shou Ye, ktory w jakiejs wiosce mieszka, i wcale sie mojej wizyty nie spodziewa. Sam jestem ciekaw jak to wyjdzie. Jak nie wroce to przekazcie ze zginalem wsrod swoich. :P
..i pojechalem. Bylo dalej niz myslalem. Z 9 godzin. Wysiadam, jest prawie polnoc, jakies malutkie miasteczko - Qintian, wychodze z dworca, jak zwykle czeka na mnie chmara taksowkarzy i naciagaczy. No to wyjmuje moja zabazgrana kartke z adresem i chinska mape prowincji - kojarza, super. Wczesniej bardzo sie balem, ze to w ogole nie ta wioska, szczegolnie, ze slyszalem kiedys ze to powinno byc ze 100km od Shanghai, a tu bylo ponad 300 w linii prostej.
Taksowkarze sie rozgadali, ktos propnuje 150Y, choc prawde mowiac to w ogole nie wiem co sie dzieje. Duzo gadaja. Ktos chce mnie zawiezc chyba tylko do stolicy powiatu
PikaPikaPika-chu
Circus Park w Shanghai wioski docelowej. Pan z motorem proponuje 100Y. Prawde mowiac maly sens widzialem w jechaniu tam na noc, nie wyobrazalem sobie wejscia o 3am, do ludzi, ktorych nigdy nie widzialem. Szczegolnie ze drogo, dojazd w dzien to tak z 20Y myslalem, a przeciez mi sie nie spieszy, moglem przekimac w krzakach.
Przejalem kartke, uciszylem ich i pewnym glosem zapropnowalem swoja cene - 40Y jakbym ta okolice znal od dziecka. A nie mialem pojecia ile to powinno kosztowac, nie wiedzialem przeciez gdzie to jest. Wysmiali mnie i tak raczej naturalnie, troche jeszcze ide w zaparte, pokazuje im na mapie ze to blisko, wyglada ze musi byc drozej - ciezko jest dyktowac warunki jak jest sie obcym w obcym miescie w srodku nocy i jest sie chwilowym analfabeta.
Przyprowadzaja tlumacza, po dlugich tlumaczeniach, tlumacz wytlumaczyl mi, ze Taxi 150Y, a Motor 100Y😊 Laskawie proponuje Motorzyscie 50Y, on wreszcie schodzi do 80Y - to juz znam zaraz do 65Y dojdziemy. Jednak nienerwowo olalem ich jak sie nie zgodzil i poszedlem w miasto. Po pierwsze chcialem zjesc, po drugie.. Nie minelo pol minuty i motor podjezdza, ja udaje ze jestem bardzo zajety sklepem i w ogole.. W koncu mowie (wystukuje na komorce) 50Y,
Moto
Mr. Motor w izbie. on bierze i wystukuje 80Y, tak moze z 2 razy. Ide obrazony w dal, niby robie zdjecia - tak naprawde to juz bardzo chcialem z nim pojechac, po 1., ze motorem, po 2. ze pojechac, po 3. polubilem go chyba, rozsadny sie wydawal. Za chwile slysze znajomy warkot.. miekne.. poza tym czuje ze nie bardzo robi mnie w balona.
'50Y-80Y-60Y-80Y-70Y-80Y-75Y- OK😊'
NO i JAZDA, mocuje mi plecak, wytargowalem tez jego kask, bo tym drugim, to sie dzieci w strazakow bawia w piaskownicy. Mowi bym sie ubral, olewam - w koncu mam bluze i krotkie spodnie. W zasadzie moj pierwszy kontakt z motorem, odkad mialem 10 lat. Troche sie pekam - ogolnie tu na Wschodzie, to wszyscy jezdza jak wariaci - trabia, wyprzedzaja na 3. - czesto bez swiatel, no i drogi kiepskie. No ale stopniowo pokonuje kolejne bariery strachu, najpierw ze jade, potem ze jade szybko, potem ze co jakis czas sa wyboje, ze droga gruntowa, ze wyprzedzanie ciezarowki na, potem tunel smierci i ciezarowki z naprzeciwka, wreszcie kompletna zuzlowka i coraz wiecej wybojow.. Jest mi zimno.
Postoj, ubieram sie, motorzysta pali papierosa, karze mi sie od teraz trzymac sie go, bo wyboje. No i jazda, taksowkarz sie
Wu Shou Hai
Wu Shou Hai (Mistrz Joda) i ja w tejze izbie. cos rozgadal, wjezdzamy w jakies kompletne gory - w zasadzie mogl mnie zostawic z 10 razy gdziekolwiek, ale nic to.. w koncu gdzies dojezdzamy - kompletna wiocha. Jest 2am. Kogos wola do drzwi, wiele razy, cos odkrzykuja, Mr. Motor sie rozglada, weszy, patrzy na te napisy. To nie tu😞 Mysle ze to koniec - rozgladam sie juz za miejscem do spania - a we wsi psy (i pewnie weze😊). Karze mi jednak wsiadac i jedziemy, przez jakies podworze, przez mostek.. Cos nakrzykuje do takiej 'kamieniczki'. Cos odkrzykuja, tak wiele razy. Wreszcie na gorze zapala sie swiatlo i wchodze do przedsionka trzymajac adres w reku. Wychodzi stary, dostojny Chinczyk - taki typowy Mistrz Joda. Usmiecha sie i wita - czyzby mnie poznal? Mam do niego duzo respektu.
I nagle wszystko zawirowalo - zapalily sie swiatla, wpadlo kilku mlodych, jeden starszy o srebrnych plombach, Mr. Motor wprowadza motor do izby. Jest pelno ludzi, na zapleczu slychac, ze odpala sie kuchnia. Jako, ze srednia byla wiara w te misje - mam malo pamiatek, prezentow, zdjec!, listow. Ale nic to - wyjmuje jakies pocztowki 'Polska', swoje zdjecie, mape ich prowincji po Chinsku, mape Pekinu!😊, polskie monety i kazda inna pierdole co znalazlem w plecaku, a byla mi niezbyt potrzebna. Nie mowia po angielsku, ani po polsku, czy rusku. Jeden chlopak z sasiedztwa tylko troche ang. Wyjmuje rozmowki i zaczynamy rysowac drzewo genelaogiczne. Ustala sie, ze 'Mistrz Joda' to wnuk mojego pradziada, a jeden z obecnych to jego prawnuk. Robie jakies zdjecia - widok izby robil na mnie duze wrazenie.
Na parterze wlasnie jest izba + kuchnia - taki zwykly niewystrojony beton, na scianach rozne kalendarze i plakaty, z czego jednego sie nie da nie zauwazyc 'czerwony Mao'😊, zwisaja z niego dwa wisiorki szczescia. No i obowiazkowy telewizor, duzo krzesel. W dolnej izbie sie siedzi, pozdrawia sie sasiadow, pali sie papierosy, sie pluje, chodza tam psy, koty czasem kury, kaczki. Na zapleczu jest kuchnia - z wielkim WOKiem.. pelno tu sprytnych praktycznych rozwiazan.
Pojawiaja sie nowi goscie - chyba jakas moja rodzina, ale nie za bardzo wiem jaka.
Wreszcie wolaja na jedzenie - przez ostatnie 3 dni jadlem 2 michy z ryzem, a dzisiaj nic. Siadamy przy takim niziutkim stole na niziutkich krzeselkach, pojawiaja sie potrawy na srodku stolu - takie fajne bob-orzeszki w czyms, krewetki, jakies obrzydliwe tluste mieso z tluszczem, szpinak czy brokuly czy jakies inne chwasty😊, wyglada w porzadku. Rozlewaja wszystkim do misek ich leciutkie piwo. I start. Zaczalem od krewetek - byly super - wyglada, ze sami je lowia - w sieni byly siatki rozne i haczyki. Potem musialem przejsc przez mieso. Tak to wcinam orzechy, krewetki i popijam piwem - super. Z tymze ilekroc w misce bylo ponad 0.5cm wolnego, systematycznie dolewali mi (jak i wszystkim) piwa do poziomu miski. Po jedzeniu obowiazkowy papieros - Chinczyk pstryka swoja ramke, wyciaga szluga i podaje ci reka do reki - jak wezmiesz to ci zapala a potem sobie. Papierosy sa tam czyms wiecej niz w Polsce - tam (przynajmniej na wsi) pali kazdy mezczyzna! I nie za bardzo idzie Chinczykowi odmowic (przynajmniej ja jako gosc), bedzie nalegal - i to nie raz nie dwa, tylko 5 albo do skutku. Odmowic papierosa to jest chyba drobna potwarz. Oni poza tym chyba mysleli, ze ja to przez grzecznosc odmawiam - ogolnie chyba grzeczne jest odmawianie.
A najwiecej nawijal Mr. Motor, rozsiadl sie zadowolony na krzesle, czestowal sie fajkami i glosno opowiadal, raczej o tym jak mnie spotkal i w ogole. Mial chlopak swoj dzien i chyba mnie lubil, w sumie - jak juz sie stargowalem do 75Y - zaplacilem mu 100Y, taki drobny napiwek za to ze przezylem, no i za to ze znalazl te wioske.
Fakt, ze jechal rozsadnie - na kazdym zaslonietym zakrecie w lewo wracal na prawy pas😊
A tak na serio to naprawde jechal rozsadnie - duzo trabil, mrugal, a jak trzeba bylo to sie zatrzymal. W koncu kiedy sie zorientowal, ze z nim nie wracam, wsiadl na motor i pojechal gdzies ok 4am.
Bylem juz wykonczony, w koncu kazali mi sie spakowac i isc. Jest juz brzask. Idziemy kretymi, gorskimi sciezkami (tak ogolnie to wioska w gorach jest - takich do 1300). W koncu dochodzimy - ze 2 wsie dalej, wchodzimy do takiego samotnego domu na wzgorzu. Chyba jeszcze cos jemy. Pokazuja mi lozko. Zasypiam.
Advertisement
Tot: 0.036s; Tpl: 0.01s; cc: 8; qc: 23; dbt: 0.0175s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1mb