Yerba_journey_9


Advertisement
Argentina's flag
South America » Argentina » Santa Cruz » El Calafate
October 17th 2011
Published: October 20th 2011
Edit Blog Post

Viva Aerolineas Argentinas! Mieliśmy lecieć do Buenos ostatnim lotem dziś. Ale pomna ostatnich doswiadczen, sprawdzilam na stronie, tworząc sobie specjalny profil klienta, i okazało sie, ze lot przełożony został na 17.50, co wykluczyło wszystkie calodniowe wycieczki. W międzyczasie okazalo sie jeszcze, ze wiejący z południowego-zachodu wiatr podnosi z patagonskich stepów popiół, który osiadł tam po eksplozji wulkanu w Chile tego lata. W efekcie loty do Buenos były odwołane, bo miasto zasypywal pył. Rano w tv byl nawet specjalny reportarz, w którym pan dziennikarz wystawiał do kamery palec, którym sekundę wcześniej potarl szybę samochodu. Wczoraj z lotniska w Buenos odwołane było 90 lotów. Armageddon.

Zdecydowaliśmy wiec zrobić jakaś półdniową trasę i stanęło na wyprawie jeepami do Cierro Frias. Niesamowita sprawa, bo właściciel Estancii Alice, który powinien zająć się hodowlą steków, postanowił zainwestować w kilka terenowych aut, zbić kapitał na jednej górce, ktora leży na terenie jego farmy i - z tego, co dziś widziałam - robi na tym niezłą kasę, obwożąc ludzi po swoich włościach.

Zapakowani do jeepów, jeździliśmy po stepie, podziwiajac lokalne zwierzaki, ptaszory i góry w oddali, ktore w końcu było porządnie widać. W odległości 170 km widać było nawet górę Fitz Roy, której kształt zainspirował Saint-Exuperiego do rysunków w Małym Księciu! Wielkie zainteresowanie współuczestnikow wycieczki wzbudzaly pospolite zające i krowy, o wiele większe niż lokalne lamopodobne guanaco. To prawda, ze vaca patagonica to nie taka zwykła trzoda. Żyje bowiem cały czas na wolnym powietrzu. Nawet w zimie, gdy spadnie śnieg, nikt jej nie dokarmia. Sprawia sobie śmieszne futro, w którym wygląda trochę jak przerośnięty karakuł i dokopuje sie do trawy pod śniegiem. Nie je siana, mączki, odpadów i innego świństwa. W tym musi tkwić sukces argentyńskiego steka. W Patagonii je sie też dużo jagnięciny, ale Q. mówi, że nie umywa sie do bife de lomo, albo innego soczystego wołowego kąska. Spróbowałam skrawek takiego steka, ale musialam szybko połknąć bez gryziena i więcej tego błędu nie popelnie. Generalnie, doszlam do wniosku, że czuje sie w tych parillach, grill-housach, jak w sex shopie troche. Wszystko bardzo ciekawe, można popatrzec, jak kroją, serwują, jaki rytuał grilla-asado, ale jakoś to nie dla mnie. Ja i tak miałam w Patagonii dobrze z jedzeniem, bo okazało sie, że mają też świetne pstrągi, mam nadzieje, że z lokalnych strumieni, ktore też robią na grillu. Oblewaja je normalnie jakimś maslanym sosem, ale ja wolałam z sąlsą chimichurri, zwykle podawaną do mięsa. Chimichurri to oliwa z solą, pieprzem, chili, octem i lisciem laurowym. Towarzyszy mu zawsze druga salsa - criolla, z dodaną cebulką i pomidorem.

Na lotnisku zastał nas tłum koczujących ludzi, który nie wróżył nic dobrego, tablica opóźnionych lotów i super kolejka do check- in. Okazalo sie, ze nasz lot w ogóle nie istnieje. Nie ma go. Zniknął. Dlatego przenieśli nas na 17.50, o czym jednak bym sie nie dowiedziała, gdybym nie zalogowala sie na tę stronę Aerolineas. Z powodu jednak popiolowych opóźnień, lot był jednak po 21.00 - jakiś inny, ale dla nas. Na szczęscie miły pan w check-in z własnej woli zaproponował, że przerzuci nas na jakiś wcześniejszy. Ten wcześniejszy też z resztą opóźniony. I już dwa razy zmieniali mu gate, choć zasadniczo i tak maja tylko dwa do wyboru. Ten pan na lotnisku był kolejnym przykładem przemiłego Argentynczyka. Muszę powiedzieć, ze nigdy jeszcze nie miałam chyba tak dobrego flow z lokalnymi, na żadnym wyjeździe. Wystarczy słowo rzucić, a oni sie rozgadują.


Additional photos below
Photos: 9, Displayed: 9


Advertisement



Tot: 0.361s; Tpl: 0.01s; cc: 17; qc: 66; dbt: 0.0747s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1; ; mem: 1.1mb