Advertisement
Published: November 16th 2014
Edit Blog Post
Dzięki urozmaiconej rzeźbie terenu, Tajwan jest dość specyficzną wyspą. Chcąc przejechać 100 km w linii prostej z zachodu na wschód, trzeba zrobić coś na kształt banana. W naszym przypadku był to smutny banan bo zaczynał się na zachodzie, w Tainan, środek mał w Taipei a tą czarną końcówkę, którą się obcina, w Hualien. Schematycznie wyglądał tak: ^. No, to jak już opisałem i narysowałem mapę naszej dzisiejszej, 600 km podróży pociagiem to teraz parę szczegółów.
Na dworzec Szybkiej Kolei w Tainan zamierzaliśmy dotrzeć sposobem bacpackerskim, czyli czekanie-autobus-czekanie-autobus-dworzec. Niestety z powodu braku czasu, oraz tego, że shuttle bus turystyczny, pierwsze ogniwo naszego łańcucha podróży, kursuje od 10.30, daliśmy za wygraną i do dworca dowiozła nas taksówka. Stąd, jadąc w odwrotnym kierunku niż przedwczoraj, dojechaliśmy na jakieś 15 minut do Taipei (pół smutnego banana) gdzie złapaliśmy ślamazarny pociąg TRA, jadący ''tylko'' ok 150 km/h aby dojechać nim do Hualien (drugie pół banana). Cała podróż ok 600 km drogi, zajęła nam, 3,5 h. Jeżdżący tak długimi trasami kolejowymi w Polsce pewnie trzy raz sprawdzali czy się nie pomyliłem. Tak, tak 3,5 h, w tym połowę dystansu jadąc wolniejszym pociągiem regionalnym. Ta druga część szczególnie godna polecenia, ze względu na krajobrazy podczas podróży. Z
prawej strony wysokie góry, z lewej, wyjątkowo dziś wściekły, ocean.
Po przyjeździe spotkał nas, po raz kolejny, akt nie mieszczącej się w głowach, wręcz niezrozumiałej, uprzejmości Tajwańczyków wobec przyjezdnych. Z dworca do hotelu, w którym mieliśmy zarezerwowany nocleg pozostało do przejścia ok 5 km. Ze względu na pełne dociążenie i lekkie przycieranie wałem korbowym (mówię o sobie oczywiście) o asfalt, zatrzymaliśmy taksówkę, w której za kierownicą siedziała pani taksowkarka. Pani kierownica nie uruchomiła taksometru, co jak się miało zaraz okazać miało swoje uasadnienie. Nie uszło to mojej uwadze więc skomentowałem: ''Patrz Basiu teraz ile zaplacimy za ten kurs. A takie miałem dobre zdanie o Tajwańczykach...''. Dojechaliśmy na miejsce, pytam ile mamy zaplacić, a pani twierdzi, że... nic. Ale jak to? Pomyłka jakaś? Lost in translation? Czy co? Nie, po prostu nic. Wyjaśnić to można na dwa sposoby: 1. Płynnie mówiła po Polsku i zrozumiała moją sugestię 2. Oni tu są uprzejmi w sposób do jakiego jeszcze po 5 dniach nie przywykliśmy. Ja wybieram opcję nr. 2.
Hualien, w porownaniu to Tainan i Taipei to pipidówa, jednak piękna. Na zachodzie majestatyczne czterotysięczniki, na wschodzie spieniony ocean.
Hotel, jak na cenę, 120 zł za pokój z 2 śniadaniami, bardzo
przyzwoity. Obsługa niestety nie włada żadnym językiem poza mandaryńskim, szczęśliwie, trafiliśmy na przyjaciółkę wlaścicieli hotelu, która wpadła z wizytą i posłużyła za tłumacza, pomagając nam przy okazji wybrać miejsce na kolację i zarezerwować wycieczkę do Parku Taroko na jutro. Plan miasta, na którym oznaczone zostały najbardziej atrakcyjne kulinarnie punkty był tylko i wyłącznie w jezyku chińskim. Zawzieliśmy się, schowałem GPS do plecaka i nasz wieczorny spacer nad ocean oraz na kolację wygladał mniej więcej tak: ''No, to teraz idziemy ulicą symbolspryskiwaczy-robocikześmiesznafryzurą-wycieraczka i za jakieś 200 metrów skręcamy w dziewczynkaichłopiec-grill-ociekaczkanabuty''. Jezyk chinski nie jest taki trudny jak go malują.
Jutro, z braku czasu, też idziemy na łatwiznę i nasza wycieczka ma formę zogranizowaną. Jedziemy busem na 7 godzinny objazd Parku Taroko, który o 17.00 ma się zakończyć na dworcu Hualien, skąd od razu jedziemy na pozostałe 3 dni do Taipei.
Trzymajcie za nas kciuki, abyśmy nie puscili pawia na górskich serpentynach.
serwus
Basia i Wojtek
Advertisement
Tot: 0.066s; Tpl: 0.01s; cc: 10; qc: 34; dbt: 0.0358s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 1;
; mem: 1.1mb