Advertisement
Published: November 17th 2014
Edit Blog Post
Góry to niby góry
Ale te porośnięte lasem tropikalnym są jakieś inne :-) Ok Basia leży w wannie z pianą (to nie żart 😊 ) i ogląda film na tv w łazience, więc ja mogę się zabrać za pisanie bloga.
Hualien i Taroko Park jest miejscem, w którym spędziliśmy zdecydowanie za mało czasu. Bogactwo doznań przyrodniczych oraz kulturalno-historycznych jest tu nie do odptakowania przez tydzień. Co zatem można obejrzeć w 1,5 dnia?
Aby czas, jaki przeznaczyliśmy na tą okolicę, wykorzystać w 100%, zdecydowaliśmy się na najbardziej przez nas nielubianą formę zwiedzania, czyli wycieczkę zorganizowaną. Można ją wykupić w każdym hotelu. Nasza przewidywała 7 godzinny przejazd przez Narodowy Park Taroko z 15 minutowymi postojami w najbardziej atrakcyjnych punktach oraz, a jakże, 30 minutowym w sklepie ze słodkimi pamiątkami z Tajwanu. Nikt jednak nie miał o to pretensji do organizatorów bo zostaliśmy o fakcie ostrzeżeni, a poza tym czy ktoś kiedykolwiek widział wycieczkę, na której nie można kupić wytworów rękodzieła typu naszyjniki dla mamy, kufle dla brata, czy stojaki na biżuterię w kształcie penisa dla babci? Ja nie widziałem.
Całość imprezy była sprawnie i konsekwetnie trzymana w ryzach przez bardzo elokwetnego i zabawnego pana przewodnika, który zabawiał uczestników zabawnymi dykteryjkami oraz opowieściami o właśnie mijanych atrakcjach. Tak przynajmniej sądzę,
ponieważ mówił tylko po chińsku. Ani słowa po angielsku. Nasza wczorajsza lekcja chińskiego okazała się niestety niewystarczająca. Szczęśliwie siedząca za nami para z Hongkongu, ratowała sytację robiąc za tłumacza w najbardziej newralgicznych momentach, czyli ile mamy czasu na wizytę w toalecie. Tu organizator, czyli Tour Taiwan, troszeczkę dał ciała. Na szczęście byliśmy merytorycznie przygotowani. Zresztą nie o to w Taroko Park chodzi. Trzeba tu przede wszystkim popaść w zadumę nad majestatem przyrody bo jest on niepowtarzalnyi piękny. Jeśli ktoś potrafi grać na gitarze to warto ją zabrać. Jeśli ktoś jest wielbicielem poezji niech koniecznie weźmie zeszyt i pióro. Tu jest natchnienie, tu może powstać hit na miarę ''Final Countdown'' Europe, lub tomiku wierszy Tymona Tymańskiego. Na serio szczerze polecamy i żałujemy, że nie mogliśmy poszwędać się po tutejszych szlakach górskich na nogach lub rowerach bo jest przepięknie.
Po całkiem smacznym obiedzie w chińskim hotelu młodzieżowym (tak mamusiu, tu też mają swoje PTSM) zostaliśmy zawiezieni jeszcze na wysmaganie wiatrem nad ocean. Porywy miały dziś niezłą amplitudę a sądząc po wysokości fal, kutry zostały w portach. No i dobrze bo zapomnieliśmy o wyjęciu kremu z filtrem. Po plaży zostaliśmy odtransportowani na dworzec w Hualien i pociągiem lokalnych linii dojechaliśmy
do Taipei.
Tu wiedzieliśmy na jakim przystanku mamy wysiąść, i gdzie szukać hotelu. Jednak po dojściu w miejsce gdzie miał być, znalazłoby się ze 50 skuterów, jakiś stary płot i ze dwie kałuże. W nic dziś nie wdepnąłem, więc starym sposobem pochyliliśmy się nad mapą i poczęliśmy drapać po głowie. Nie trzeba było dlugo czekać. Zaraz obskoczyło nas 3 miejscowych z rożnym stopniem znajomości języka. Koniec końców, najstarszy z nich, o wyraźnie chińskim rodowodzie (Pamietacie film karate z lat 80-tych o mistrzu kung-fu Samie Pijaczku? Tak właśnie wygladał.) wziął od nas telefon i dogadując się z recepcjonistką wyjaśnił, że hotel znajduje się na równoległej ulicy. GPS nie dostanie dziś owsa na kolacje. Żegnajac się z nami zapytał skąd jesteśmy i po naszej odpowiedzi oznajmił, że w markecie obok jest pokaźna kolekcja polskiego sera. Sprawdzilismy, była. Oprócz tego w lodówce znaleźliśmy cały dział lodów Grycana (!) no i oczywiscie polską wódkę. Robimy karierę na półkach tutejszych sklepów 😊.
Hotel. Jest tej samej sieci. Napiszę tylko, że bije na głowę poprzedni (choć nie wydawało się to możliwe), jest w lepszej lokalizacji i tańszy. Lepiej trafić nie można. Za rogiem mamy też tanią pralnię publiczną i świetny
japoński bar z tym kociołkiem gdzie gotuje się własna zupę.
Jutro idziemy się pomoczyć w ciepłych źródłach i mamy nadzieję, że znajdziemy jakieś gdzie można nosić stroje kapielowe. Dziś rozmawialiśmy z Austryjaczką, która mieszka w Seulu i ostrzegła nas, ze norma jest tu w łaźniach totalny rosół 😊. Jakoś tego nie doczytałem przed wyjazdem 😊.
Jedyne czego nie można nam zazdrościć to pogoda. Jednak jak dotąd nie była nam ona az tak potrzebna i dajemy radę z parasolami.
serwus
Basia i Wojtek
Advertisement
Tot: 0.193s; Tpl: 0.016s; cc: 10; qc: 57; dbt: 0.0891s; 1; m:domysql w:travelblog (10.17.0.13); sld: 2;
; mem: 1.2mb